Ewa Kopacz ugasiła pożar w górnictwie, ale w taki sposób, że zagwarantowała sobie kilka kolejnych. Rząd pokazał "miękkie podbrzusze", w które śladem górników w roku wyborczym celować będą reprezentanci innych branż. W kolejce do protestów już ustawiają się pocztowcy. – Górnicy udowodnili, że do obecnego rządu przemawia tylko argument siły. Jeśli będziemy mniej ambitni, zostaniemy zaorani – mówi naTemat Bogumił Nowicki, szef "Solidarności" w Poczcie Polskiej.
Wszystkie oczy na kopalnie
Myli się ten, kto twierdzi, że awantura o Kopalnię Węglową była potyczką wyłącznie między rządem a górnikami, których reprezentowały związki zawodowe. To raczej jedna z bitew w toczącej się stale wojnie na linii władza - pracownicy budżetówki, a jej rozstrzygnięcie będzie miało niebagatelny wpływ na to, co dzieje się na innych frontach. W końcu logika wojny jest taka, że raz użyta broń, która okazuje się skuteczna, musi znaleźć powszechne zastosowanie.
Na realia polityczne przekłada się to następująco. Premier Kopacz najpierw postawiła przed sobą ambitny plan "rozprawy" z nierentownymi kopalniami, by ostatecznie - pod ciężarem protestów, groźby strajku generalnego i nadchodzących wyborów - ugiąć się przed większością żądań związkowców. Jeśli zaś okoliczności są tak sprzyjające (w maju wybieramy prezydenta, w październiku parlament), dlaczego reprezentanci innych państwowych instytucji nie mieliby w rozmowach z "górą" skorzystać z tych samych form nacisku?
– W naturalny sposób, nawet gdyby nie było sprawy z górnikami, świat pracy upominałby się o swoje, bo idzie kampania wyborcza. Związki zawodowe, wbrew stereotypom, są dość dobrze przygotowane merytorycznie - mają ludzi z doświadczeniem politycznym, którzy dobrze wiedzą, co i kiedy opłaca się robić. Historia ze Śląska tylko spotęguje taką postawę grup zawodowych. One doskonale widzą, że sprawa górników wymknęła się Kopacz spod kontroli – ocenia w rozmowie z naTemat dr Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Odprawy? "Dajcie też nam"
Kolejne groźby masowych strajków są więc pewne. Jedyna wątpliwość dotyczy tego, kto następny. Dziś wydaje się, że mogą to być pracownicy Poczty Polskiej, których szefowie zapowiedzieli, że w tym roku zamierzają zwolnić co najmniej 5 tys. osób (wcześniej mówiło się o 8 tys.). Jak w górnictwie, tak na poczcie, jest program dobrowolnych zwolnień, w ramach którego pracownicy mogą odejść z odprawami w wysokości pięciu lub sześciu miesięcznych pensji.
– Sytuacja jest taka. Mamy ministra, który jest naszym właścicielem. W lipcu ubiegłego roku pracownikom wypowiedziano układ zbiorowy. Pracodawca ma zamiar zwalniać listonoszy i pracowników okienkowych, chce też przetrzebić kadrę naczelników, gdzie redukcja może sięgnąć 25 proc. – opowiada Bogumił Nowicki z pocztowej "S".
Dodaje, że w ramach sporu zbiorowego pracownicy mają trzy kategorie postulatów: przywrócenie układu, zbiorowego, podwyżka płac i "obrona miejsc pracy". Słowem – żadnych zwolnień, więcej pieniędzy. I w tym miejscu widać pierwszą inspirację górnikami.
Rzecznik "Solidarności" przyznaje także, że rozstrzygnięcie sporu o Kompanię Węglową będzie miało wpływ na strategię negocjacyjną pocztowców. – Obecny rząd rozmawia w zasadzie tylko wtedy, gdy ktoś mu pogrozi, pokaże siłę, rozpacz, gotowość do bardzo twardego rozwiązywania konfliktu. My jesteśmy gotowi, bo jeśli będziemy mało ambitni, to zostaniemy zaorani – kwituje.
Związki na Poczcie dają sobie czas na "dyplomację" do kwietnia. Potem przystąpią do strajku.
Żniwa związkowców
Nie tylko one chcą walczyć o swoje. Ledwie kilka dni temu, już po wybuchu protestów na Śląsku, Związek Nauczycielstwa Polskiego wezwał resort edukacji ro rozpoczęcia rozmów o podwyżkach. ZNP skarży się, że ostatni raz przyznano je w 2012 roku. Jak to określił rzecznik związku Sławomir Broniarz, "nauczyciele nie dadzą się zbyć twierdzeniem, że płace wzrastały w latach 2008-2012". Nie trzeba nawet strajku – groźba górniczego scenariusza może być dla nich wystarczającym argumentem przy stole negocjacyjnym.
O strajku wprost mówią zaś rolnicy. Właśnie poinformowało o tym Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych Rolników i Organizacji Rolniczych. Jednym z głównych postulatów są rekompensaty z z tytułu dwuletniego zakazu uboju rytualnego. OPZZ zapowiedziało, że uchwali specjalną uchwałę na temat strajku i prześle ją do Ministerstwa Rolnictwa i Kancelarii Premiera. A więc protest – znów śladem górników – od razu trafia na najwyższy szczebel.
Kto potem? Być może kolejarze, którzy wspierali protesty pracowników kopalni, a sami mają powody do zdenerwowania. Chodzi o restrukturyzację spółki Przewozy Regionalne, która ma wiązać się ze zwolnieniami. Póki co od października trwają rozmowy szefostwa PR z samorządami. Przed wyborami poznamy pewnie konkrety i trudno się spodziewać, by były korzystne dla pracowników.
Na powyższych przykładach widać więc wyraźnie, że rząd - przede wszystkim za sprawą rozstrzygnięć na Śląsku - znalazł się w pułapce. – Może gasić protesty na niższych szczeblach, ale wtedy musi godzić się na wiele oczekiwań protestujących. Jeśli tego nie zrobi, ryzykuje konflikt na dużą skalę – przekonuje dr Chwedoruk.
– Problem Kopacz polega na tym, że nie ma na to czasu. Jedyne, co może zrobić, to odciągać problemy na czas po wyborach – dodaje.
Górnicy mieli dostawać odprawy w wysokości 24 miesięcznych wynagrodzeń. U nas to jest 5 albo 6, w zależności od tego, czy ktoś się zdecyduje odejść do końca lutego, czy później. Dlaczego my mamy mieć tak mało? Dlaczego nie miałoby być tak, jak w innych grupach zawodowych?
Dr Rafał Chwedoruk
Cała umiejętność Tuska polegała na tym, że potrafił znajdować miejsca i czas konfrontacji korzystnych dla PO. Dawał partii możliwość wycofania się albo testował tematy - ze strony polityków drugiego planu padały propozycje, a kiedy było widać, że temat może stać się narzędziem w rękach PiS czy SLD, premier im zaprzeczał. Tak było np. z działkowcami.