Abp Hoser rozpatruje dzisiejszy problem aborcji przez pryzmat peerelowskiego ustawodawstwa.
Abp Hoser rozpatruje dzisiejszy problem aborcji przez pryzmat peerelowskiego ustawodawstwa. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

W PRL mieliśmy problem z seksem, bo ten był mocno ztabuizowany. Był sprawą nieco wstydliwą, bo i internet, którego nie było, nie mógł nikogo uświadomić. Co jednak robiono, gdy już nastąpił niechciany akt poczęcia? Aborcję, bo ta od 1956 roku była w Polsce Ludowej zupełnie legalna. I to w tym problem widzi abp Henryk Hoser, dla którego peerelowska ustawa jest przyczyną dzisiejszej "samobójczej polityki".

REKLAMA
W wywiadzie dla Razem TV hierarcha szacował, że było ich w PRL-u 800 tysięcy rocznie (błędnie, nie było ich aż tak dużo). Według niego, ludzie, którzy z prawa do aborcji wtedy korzystali, "namawiają teraz młodych do kontynuowania tego strasznego żniwa".
logo
Pielęgniarki w szpitalu ginekologiczno-położniczym w Warszawie przy ul. Żelaznej, 1977 r. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Ale abp Hoser główny problem widzi w "narzuconym nam przez Unię Europejskiej" dostępie do pigułki "tuż po" bez recepty, przez którego - w jego opinii - "Europa popełnia samobójstwo". Na Starym Kontynencie, również w Polsce, ma jego zdaniem panować mentalność, która doprowadzi społeczeństwa do upadku wartości. Ma to być efekt wykonywanych dawniej aborcji. No więc jak było za przywołanego przez abp. Hosera PRL-u?
Zaczęło się w 1955 roku, kiedy na przerywanie ciąży ze wskazań zdrowotnych zezwolono w Związku Sowieckim. Idąc za przykładem z góry Polska zalegalizowała aborcję już w 1956 roku. Podobnie jak inne kraje bloku - Węgry i Bułgaria. W kolejnym roku ustawę aborcyjną przyjęły Rumunia i Czechosłowacja. Wyjątkiem od reguły była Jugosławia - tam przepisy pozwalające na aborcję istniały od 1951 roku.
logo
Oddział położniczy w szpitalu, 1962 r. Narodowe Archiwum Cyfrowe
W PRL, tak jak i w innych "demoludach", na aborcję zezwolono... ze strachu. Z obawy przed katastrofą demograficzną, jaką wieszczono w związku z zyskującymi popularność nielegalnymi metodami spędzania płodu i jego konsekwencjami. Z troski o zdrowie kobiet - jak tłumaczono - które przechodząc takie aborcje, dokonywane w warunkach daleko różniących się od szpitalnych, często nie mogły już potem zajść w ciążę.
"Trybuna Ludu" z 1956 roku

Fakt, że dokonuje się corocznie nielegalnie co najmniej 300 tys. zabiegów przerywania ciąży, a więc że co najmniej 600 tys. osób rocznie (lekarzy i pacjentek) formalnie popełnia przestępstwo – co jest publiczną tajemnicą – oznacza tolerowanie fikcji, jest przejawem zakłamania w życiu społecznym. Czytaj więcej

Szacuje się, że tylko w pierwszej połowie lat 50. doszło do ok. 300 tys. "podziemnych" aborcji; prawie co trzecia kobieta, która na ten krok się zdecydowała, zapłaciła za to własnym zdrowiem.
logo
Ustawa z dnia 27 kwietnia 1956 r. o warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Dziennik Ustaw / Internetowy System Aktów Prawnych
Przepisy uchwalone w 1956 roku pozwalały na usunięcie ciąży ze względów medycznych, gdy ciąża była wynikiem przestępstwa, m.in. kazirodztwa czy gwałtu, a także ze względu na trudną sytuację ekonomiczną. W praktyce jednak aborcję wykonywano wówczas na życzenie pacjentki.
logo
Prof. Chazan przyznał się do dokonywania aborcji w okresie PRL. Teraz żałuje swoich decyzji. Fot. Jacek Marczewski / Agencja Gazeta
Zgodnie z ustawą, kobiety były zobowiązane przedstawić ginekologom pisemne oświadczenia dotyczące swojego stanu zdrowia i sytuacji życiowej. Lekarze byli zobowiązani je weryfikować, ale tylko do 1959 roku. Od tej pory aborcję przeprowadzono tylko i wyłącznie "na życzenie" samych zainteresowanych. Kluczowe było przedstawienie lekarzowi stosownej deklaracji. Ten miał obowiązek wskazać pacjentce nie tylko placówki dokonujące aborcji, ale także "przeszkolić" ją z metod antykoncepcji.
Wraz z wejściem wżycie ustawy aborcyjnej liczba lekarskich usunięć ciąży znacznie wzrosła (największy poziom osiągnęła w 1961 roku), jednak mniej więcej od połowy lat 60. zaczęła spadać. W następnej dekadzie średnia liczba dokonywanych aborcji mieściła się w przedziale 300-500 tys. rocznie. Niektóre kobiety stosowały wizytę u ginekologa jako... swoisty środek przeciwporodowy. Decydując się na przerwanie i usunięcie ciąży kontrolowały po prostu liczbę własnego potomstwa. Czyniły to wielokrotnie.
Dr Agnieszka Kościańska o dyskusji dot. aborcji w PRL

Dzisiaj jest niezwykle spolaryzowana - jedni mówią, że to zabójstwo, inni - że prawo kobiety. Brak jest przestrzeni na dialog. A wtedy było nawet miejsce dla głosu zwolenników prawa kobiet do aborcji, którzy uważali, że trzeba ograniczyć liczbę zabiegów. Nie pojawiały się argumenty religijne, chyba że w listach od czytelniczek. Głównie zastanawiano się jednak nad tym, jak wpływa to na zdrowie kobiet, jakie może mieć konsekwencje psychiczne. Teraz jak mamy debatę aborcyjną, to dyskutują księża. Czytaj więcej

źródło: "Gazeta Wyborcza"
Jednocześnie w kraju działały poradnie świadomego macierzyństwa, a koncepcję "szczęśliwych rodzin" lansował resort zdrowia i opieki społecznej. Za kształt kampanii odpowiadało Towarzystwo Świadomego Macierzyństwa. Rozpowszechniało m.in. wiedzę o pojawiających się na rynku nowych środkach umożliwiających uniknięcie niechcianej ciąży.
Roma Ligocka dla naTemat

Wtedy nie było żadnych środków antykoncepcyjnych, ani pigułek, ani prezerwatyw. Lęk przed zajściem w ciążę towarzyszył każdej kobiecie od chwili, kiedy była 12-letnią dziewczynką. Wtedy aborcja była jedynym wyjściem, które nie spotykało się z potępieniem społecznym. Kiedy prowadziłam swoją koleżankę do lekarza, żadna z nas nie miała żadnej, najmniejszej świadomości, że robimy coś złego. Jestem najdalsza od pochwały aborcji, ale kobiety powinny mieć po pierwsze świadomość, a po drugie - wsparcie. W tę stronę powinno to iść, nie w stronę potępienia. Czytaj więcej

Wybór był bogaty: od prezerwatyw, środków plemnikobójczych w płynie czy tabletkach, błony pochwowe, wkładki domaciczne, czyli tzw. spiralki oraz pigułki hormonalne. Na temat ich skuteczności rozpisywała się ówczesna prasa kobieca z tygodnikiem "Przyjaciółka" na czele. Antykoncepcja swoją drogą, ale Polacy na dobre przywykli wtedy do stosunków przerywanych i kalendarzyków małżeńskich.
logo
"Sztuka kochania" Michaliny Wisłockiej w czasach PRL zastępowała Polakom internet. Domena publiczna
Wprowadzeniu ustawy aborcyjnej w 1956 roku, a także zmianom w seksualności, jaką ów akt prawny za sobą niósł, towarzyszyła ożywiona dyskusja. Podobnie jak dziś, choć w roli ekspertów - zauważa dr Agnieszka Kościańska w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" - nie występowali hierarchowie kościelni. Nie powoływano się też na klauzulę sumienia.
Prof. Bogdan Chazan – dziś jeden z największych przeciwników aborcji – w czasach PRL sam je przeprowadzał. Po latach przeprosił publicznie za błędy z przeszłości. Jego koleżanki i koledzy po fachu, którzy przyzwyczajeni za komunizmu do aborcji ciągle "zabijają" nienarodzone dzieci, piętnuje teraz abp Hoser.
Prof. Bogdan Chazan o legalnej aborcji w PRL

W miarę upływu czasu zorientowałem się i doszedłem do wniosku, że zabijanie dziecka nie jest czymś właściwym. Wstydzę się tych czasów i żałuję. Czytaj więcej

Tyle że teraz mamy w Polsce zupełnie inne prawo aborcyjne. Zaostrzono je w 1993 roku, kiedy przyjęto ustawę o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży.
W ustawie zapisane są trzy przypadki, w których można usunąć ciążę: gdy przemawiają za tym wskazania lekarskie, bo ciąża stanowi zagrożenie dla życia i zdrowia kobiety, kiedy jest wynikiem czynu zabronionego, albo kiedy badania prenatalne pozwalają określić, że płód jest ciężko uszkodzony.