Problem dostępu najmłodszych do pornografii w sieci to jedno z najważniejszych wyzwań, przed którymi stoi internet na początku XXI wieku. Niektórzy - jak w Polsce - mówią, że najlepiej patrzeć dziecku na ręce podczas, gdy surfuje. W Wielkiej Brytanii starają się tymczasem znaleźć znacznie wygodniejszy sposób kontroli. Który lepszy?
Przy podpisywaniu umowy na dostarczanie internetu operatorzy wciąż oferują nam praktycznie nieograniczony dostęp do wszystkiego, co znajduje się w sieci. Jeżeli więc nie zainstalujemy odpowiedniego oprogramowania, filtrów rodzinnych, strażników i podobnych rozwiązań, pełną swobodą mogą się cieszyć także nasze dzieci. Co nie zawsze oznacza, że spędzą godziny na Wikipedii, lub bawiąc się Google Earth. Pół biedy, jeśli zmarnują czas na Facebooku, czy innym portalu społecznościowym, lub grając w gry on-line. Gorzej jeśli dadzą się skusić właściwie wszechobecnej w sieci pornografii. Niezbyt odpowiednie dla młodego internauty, a tak niezwykle kuszące linki, czy bannery można przecież znaleźć na niejednym forum poświęconym zupełnie przyzwoitym sprawom, jak np. gry, czy elektronika. Jak informują na swoich stronach twórcy jednego z programów do filtrowania tego typu treści, do naprawdę twardej pornografii może zaprowadzić dzieci nawet poszukiwanie takiego hasła, jak... ZOO. Co kryje się dalej, łatwo się domyślić.
Dlatego rodzice coraz częściej inwestują w specjalne oprogramowanie mające za nich pilnować, by podczas korzystania z internetu dziecko nie natknęło się na takie paskudztwa. Na niewiele się to jednak zdaje, bo część programów jest dziurawa, a z drugiej strony wielu młodych "odkrywców" w pewnym wieku z łatwością znajduje sposób (zazwyczaj dość prosty...), by nałożone przez rodziców zabezpieczenia obejść. Zakazany owoc smakuje wówczas pewnie dwa razy lepiej. W ubiegłym roku zajmująca się bezpieczeństwem w sieci firma BitDefender przeprowadziła badania wśród 1570 rodziców z 5 krajów, pytając ich o doświadczenia pilnowaniu surfujących najmłodszych. Aż 95 proc. ankietowanych stwierdziło, że zauważyło, iż ich dziecko oglądało pornografię. Jeszcze bardziej szokujące jest to, że średni wiek dzieci, o których mówiono w badaniach wynosił... 11 lat. I to pomimo, iż prawie wszyscy (97 proc.) rodzice zainstalowali swoim pociechom specjalne filtry.
Z tego powodu wiele osób uważa, że najlepszym rozwiązaniem w walce o bezpieczeństwo dziecka w sieci jest surfowanie razem z nim. Ponieważ nie tylko w każdej chwili możemy przerwać zabawę na nieodpowiedniej stronie, ale również spędzamy z nimi czas. Ale kto ma go w dzisiejszych czasach tak wiele. Dlatego, gdy jedni walczą o jak największą swobodę w sieci, inni dobrowolnie oddają część możliwości, jakie daje internet, by czuć się bezpieczniej. Szczególnie daleko idące rozwiązania w tej kwestii oferują w Wielkiej Brytanii. Dostawcy internetu są tam zobowiązani do zapewnienia możliwości zrezygnowania z dostępu do domen kryjących treści pornograficzne. Podpisując umowę można wybrać opcję zakładającą, że internetowe porno po prostu nie będzie w naszym domu dostępne. Dla bezpieczeństwa dzieci rodzice decydują się więc po prostu na poddanie się swego rodzaju odgórnej cenzurze. Samemu sobie również odbierając możliwość zabawy na stronach z pikantną treścią. No chyba, że mają inne, tajne dla dzieci łącze. Rozwiązanie godne naśladowania w naszym kraju?
Być może jeszcze lepsze jest jednak to, które na Downing Street 10 proponują dzisiaj. Z pewnością satysfakcjonujące tych, którzy z pornografią walczą jako zjawiskiem w ogóle. Brytyjskie media donoszą, że rządzący proponują, by zamiast opcji rezygnacji z dostępu do stron pornograficznych, dostawcy dawali klientom do podpisania takie umowy, w których o dostęp do pornografii byłoby trzeba wyraźnie poprosić. Standardowo usługa byłaby zatem pozbawiona możliwości bezproblemowego skorzystania z internetowych rozrywek spod znaku XXX. Także dorośli musieliby się więc poważnie zastanowić, czy porno jest im na co dzień naprawdę potrzebne. Ze wspomnianych badań BitDefender wynika jednak, że w sieci szuka go aż 62 proc. rodziców.