
Istnieją ludzie, o których mówi się, że są "do tańca i do różańca". I taka właśnie jest Marika. Zaśpiewa, ciasto upiecze, stara się "nie smutkować" gdy nie trzeba. A przy tym jest pełna nie tylko energii, lecz także pokory, uporu i ambicji. Kocha Warszawę, ale wdzięczna jest rodzinnej Łomży za to, jak została wychowana. Ceni sobie szczerość i historię. Uważa, że bez tej ostatniej nigdy nie poznamy prawdy o sobie.
REKLAMA
Często podkreślasz, że to właśnie reggae jest ci najbliższe. Jak się robi taką muzykę w Polsce?
W tej chwili to nieprawda. Moje ukochane projekty to ten akustyczny, w którym gramy w zasadzie smooth jazz dobarwiony soulem i funkiem. A drugi projekt to mocne transowe elektroniczne brzmienia, junglowe, drum'n'bassowe, z którymi aktualnie objeżdżamy polskie kluby. Nie pamiętam kiedy ostatnio grałam reggae (śmiech). Z reggae w Polsce jest problem.
Masz bardziej pod górkę?
Mam wrażenie że przypięto mi łatkę reggae i – mimo, że to piękna, wspaniała muzyka – ze względu na stereotyp o niej, jest to w Polsce właśnie bardziej łatka niż atut.
Kiedy mówisz "reggae", ludzie mają przed oczami wyluzowanego, radosnego chłopaka z dredami i najlepiej jeszcze jointem. Ulegasz takiej stereotypizacji?
No właśnie trafiasz w sedno problemu. Opinia publiczna tak właśnie postrzega istotę gatunku. Nie muszę mówić chyba jak bardzo jest to spłycające. Reggae można postrzegać dwojako: albo jako muzykę religijną, bo w swojej genezie są to pieśni buntu, skargi, prośby i uwielbienia, kierowane go Boga. Można też myśleć o niej jak o gatunku, stylistyce, w której można wyrażać bardzo różne treści, również spoza tego religijnego kręgu. Można przecież reggae traktować jako konwencję, w której się poruszamy, bo nam się ona podoba. Ale te same treści moglibyśmy ująć w stylistyce, konwencji rock albo soul albo pop.
Zmierzam do tego, że jeśli artysta ma do powiedzenia jakąś swoją prawdę, niech to będzie piosenka o śmierci przyjaciela albo o wspomnieniu z dzieciństwa – powiedzmy pysznych gofrach u Pani Irenki – może to zrobić w stylistyce piosenki reggae. Przyjęło się sądzić, że reggae to bujające rytmy o jointach, walce z Babilonem, dobrej zabawie, nawoływaniu do pokoju i jedności. Większość wolałaby zamknąć reggae w tym getcie tematycznym. Takie zamknięcie uniemożliwia rozwój – i artysty i gatunku. Z tym w Polsce jest problem.
Ale reggae może być też refleksyjne, a nawet smutne.
W rzeczy samej. Podobnie jak pop i punk.
Dużo refleksji ma w sobie projekt "Panny Wyklęte", w którym bierzesz udział. Co cię do tego skłoniło?
Dopóki nie poznamy swojej historii, nie poznamy prawdy o sobie. Jest wiele spraw przemilczanych i zamiecionych pod dywan. Trzeba o tym opowiedzieć i się oczyścić. Trzeba oddać ukłon i podziękowanie tym, którym wiele dzisiejszych swobód i komfortów zawdzięczamy. Uznałam też, że warto mówić o historii delikatnie, bez wygrażania pięścią. Z wrażliwością i otwartym umysłem i sercem. Opowiedzieć o ludziach. Nie o liczbach. O emocjach. W tym jest jakaś wiedza, prawda o człowieku, prawda, której potrzebujemy.
To spora lekcja historii dla Ciebie?
Tak, bo o większości tych spraw mnie w szkole nie uczono.
Czujesz się patriotką?
Patriotyzm to dla mnie przede wszystkim odpowiedzialność za kulturę, historię i język, spuściznę po przeszłych pokoleniach i zaangażowanie w pielęgnowanie, ocalanie, reinterpretację i tworzenie na nowo kultury, do której przynależymy. Myślę, że jest u nas duży problem z definicją patriotyzmu, że patriotyzm definiowany jest płytko i dość płytko wyrażany. W moim odczuciu istnieje głęboki paradoks w postawie, deklarującej głęboki patriotyzm, wyrażanej m.in. zamieszkami na ulicach Warszawy 11 listopada. Patriota dba o ojczyznę również tak, że nie śmieci, nie demoluje, sprząta po psie.
I ponoć większa z ciebie łomżynianka niż warszawianka.
Wychowałam się w Łomży, spędziłam tam pierwsze 19 lat, potem mieszkałam 6 lat w Poznaniu, w Warszawie jestem od 8 lat. Więc liczbowo na pewno (śmiech). Myślę, że oprócz tego, że jestem zdrowa jak rydz, nie mam żadnych alergii i naoddychałam się tym wspaniałym powietrzem pogranicza Mazowsza, Kurpi i Podlasia, Łomża wyposażyła mnie w jeden podstawowy parametr, który procentuje: jakąś taką kombinację pokory i uporu, ambicji i konsekwencji. Podobnie do mnie, wiele osób, które nie są z dużego miasta, a właśnie wśród ludzi z dużego miasta zdobywają świat, ma jakieś wewnętrzne przeświadczenie, że musi się postarać bardziej i .... robi to! Kilka lat temu postanowiłam zamieszkać tu, w Warszawie. W tej chwili tu jest mój dom.
Za co kochasz Warszawę?
Jest chaotyczna, jak ja, impulsywna, migotliwa, "silna, dumna i namiętna, czuję to im wrastam głębiej w nią" ("Widok").
Teoretycznie nie powinno jej być, została zmiażdżona wojną, a odrodziła się i żyje tak intensywnie. To niesamowicie silne miasto. Jej historia robi na mnie wciąż ogromne wrażenie.
Przeczytałam gdzieś kiedyś, że "mili ludzie karmią innych ciastem". Ty ponoć też to praktykujesz.
Uwielbiam gotować. Jak tylko jest czas – zapraszam przyjaciół do wspólnego gotowania i jedzenia. Czasem bywa nas około 30 osób. Jest z tego kupa śmiechu i frajdy. Z jedzenia – to wiadomo. Ale również z rozmów, decydowania, co robimy i wspólnego inspirowania się, uczenia nawzajem, rozmów, eksperymentów.
Czyli jesteś spoko i Spokoarmię masz nie tylko w zespole, lecz także w gronie przyjaciół?
Zespół mi się przeobraził, części muzyków już nie ma, dołączyli nowi. To już nie jest Spokoarmia, to już zupełnie inny zespół. Mój zespół (śmiech). Utrzymujemy bardzo przyjacielską atmosferę, nie ma zamordyzmu i chłodnych zawodowych stosunków. Nie umiem tak funkcjonować.
Martwisz się czymś w ogóle?
Ależ oczywiście! Dopóki istnieją domy dziecka, hospicja, schroniska dla bezdomnych ludzi i zwierząt, dopóki jedni operacyjnie zmniejszają żołądki, a inni umierają z głodu, jest się czym martwić. Ale staram się na zmartwieniach nie koncentrować, bo nic dobrego z tego nie wynika ani dla mnie ani dla innych. Jest problem – trzeba działać a nie smutkować.
Wierzysz w siebie?
Okrutnie! A czasem ciut mniej – wtedy leżę w wannie albo przestawiam w domu meble i dywany.
A Bóg? Miłość?
O tak! Jeszcze jak (śmiech)!
