O 20 latach polskiego rapu należało rzetelnie opowiedzieć. Wydawana przez Narodowe Centrum Kultury "Antologia Polskiego Rapu", której patronem medialnym jest naTemat, oddała głos hiphopowcom. Niespisane dotąd historie zbierali od nich Tomasz Kleyff, Andrzej Cała, Kamil Jaczyński, Dominika Węcławek i Marcin Flint.
Premiera wersji limitowanej 26 stycznia, wersji elektroniczej 11 lutego. Węcławek i Flint mówią, że praca nad tą książką to było otwieranie skrzyni pełnej skarbów i zrozumienie, że polski rap stał się już przygoda życia.
Podobno pisząc "Antologię Polskiego Rapu" czuliście się jak detektywi. Rozmawiając z raperami odkrywaliście mnóstwo nieopowiedzianych anegdot. Możecie przytoczyć kilka?
Marcin Flint: Każda z lokalnych scen skrywa mnóstwo anegdot, a że mało komu chce się do nich docierać, bo przecież lepiej napisać 50 recenzję te samej płyty, to warto ciągnąć ludzi za język. Na przykład w Poznaniu była grupa Jazz Fuzz - puszczasz, bit brzmi jak Gangstarr, facet bawi się słowem jak mało kto w tych siermiężnych latach 90. Co ciekawe, Wojciech Bąkowski, który zaczynał w tej grupie, znany jest teraz z zupełnie innego, mało rapowego projektu Niwea, a za swoje dokonania na polu sztuki dostał od "Polityki" paszport..
Dominika Węcławek: Pamiętam wiele sytuacji, gdy raperzy, którzy z nami rozmawiali mogli wreszcie o czymś opowiedzieć z dystansu. Stałą składową hip-hopu jest to, że środowisko jest rozemocjonowane, pojawiają się niesnaski. Kiedyś ci ludzie nie byli w stanie spojrzeć na to obiektywnie i szczerze. Teraz widać było, że rozmawiamy z dorosłymi facetami.
MF: Rozczuliły mnie też anegdoty o tym, że raper - konkretnie Wigor - zaczynał nagrywać na magnetofonie szpulowym, a DJ Spike budował gramofon częściowo z drewna. Te rozmowy to była taka skrzynia pełna skarbów.
Dominika napisałaś, że praca nad tą książką przypomniała ci, że "rap nie jest już zabawą, jest przygodą życia".
DW: Rzeczywiście, stał się dla mnie przygodą. W nastoletnich latach to była zabawa i przyjemność. Wsiąkłam wtedy we wrocławskie środowisko hiphopowe. Wspólnie spędzaliśmy czas, rozmawialiśmy o muzyce, przegrywaliśmy sobie kasety z teledyskami, spotykaliśmy się na koncertach - to było bardzo przyjemne. Z czasem stało się to moim zajęciem, bo zaczęłam pracować jako dziennikarka muzyczna. Temat, którym się od kilkunastu lat zajmuję początkowo traktowany był pobłażliwie przez ludzi ze "starszych" roczników. Kiedy Narodowe Centrum Kultury zgłosiło się do nas z pomysłem stworzenia antologii rapowej, pomysłalam, że pobłażliwe podejście do hip-hopu zdecydowanie odchodzi do lamusa. To miłe, że przedstawiciele NCK dostrzegli, że hip-hop jest elementem kultury.
A jak to było z Marcinem? Jak trafiłeś do tego środowiska?
MF: Kiedy zainteresowałem się hip-hopem, była połowa lat 90.. Pierwszy kontakt to były kolonie letnie, wszyscy koloniści słuchali Wzgórza. Potem ważne było liceum, kolega przyjechał z Kanady i miał swoje płyty, do których trudno było ot tak sobie dotrzeć. To była wtedy wypowiedź pokolenia, nie każdy musiał ją lubić, ale każdy młody musiał się do niej ustosunkować. Wychodziło coraz więcej płyt. Warszawska scena tworzyła się obok mnie. Ludzie przegrywali sobie płyty, pamiętam nielegal 3H. Pamiętam wspólne sesje słuchania Kalibra, w chmurach dymu, na korytarzu. Na domówkach zawsze był ktoś, kto puścił Wu-Tang. Zwykle hip-hop traktuje się jako bunt, ale ja nie przez bunt do niego trafiłem. Odpowiadało mi to, że hip-hop bawi się słowem, że adaptuje dla nas funk i soul.
Piszecie w "Antologii Polskiego Rapu", że polski hip-hop był takim dzieckiem transformacji, które garściami czerpało z wolności słowa. Wzgórze Ya-Pa 3 z Kalibrem 44 nagrało w latach 90. "Język polski". Czy to było tak, że po tej piosence wszystkim opadły szczęki, że można tak rapować?
DW: Ludziom szczęki wcale nie opadały, bo już wcześniej artyści rapowali po polsku. To był po prostu utwór gloryfikujący nasz język.
MF: To był też prztyczek w nos Liroya, jemu zdarzało się wcześniej - w projekcie PM Cool Lee - rapować po angielsku. A "Język polski" to świetny utwór, broni się do dziś. Joka i dAb z Kalibra 44 wspięli się w nim na wyżyny. O każdej porze mogę wyrecytować: "Czyżby? Rymy są jak grzyby..." i dojechać do końca.
Sporo mówiliście o tym, że 20 lat hip-hopu w Polsce zasługuje na rzetelne opisanie. Zastanawiam się, czy praca nad tak wielką księgą to nie było trochę takie pisanie encyklopedii Britannica?
MF: Bez przesady, duży wkład mieli nasi rozmówcy.
DW: Praca nad tą książką to były godziny spotkań i rozmów, wyciąganie historii z pionierskich czasów. Byliśmy ciekawi jak wyglądały początki, a nasi rozmówcy wyławiali obrazki z pamięci. To nie miała być Wikipedia, w której zresztą jest sporo błędów, jeżeli chodzi o historię polskiego hip-hopu...
MF: 200 opisanych w książce utworów to już felietony. Wszystko, co tam zebraliśmy, razem z wywiadami, tworzy pewien kontekst.
Oddajecie głos raperom i to tym pierwszym (Liroy), tym ciekawszym (OSTR i Łona) i tym z młodszego pokolenia. To wszystko samorodne talenty?
MF: Różnie z tą samorodnością bywa. Pionierzy przeszczepiali do Polski pomysły ze Stanów. Tak musiało być, nie mieliśmy swojego funku czy soulu. Kolejne pokolenia mogły już to rozwijać. Wśród hiphopowych producentów jest wielu ludzi po szkołach muzycznych, multiinstrumentalistów. Z wokalistami jest trochę inaczej, ale można obserwować, jak szybko się rozwijają, jak się umuzykalniają, profesjonalizują.
Jeżeli chodzi o opisanie tych dwóch dekad w polskim hip-hopie, to wyboru specjalnie nie mieliśmy, nie można było pokazać wycinka. Hip-hop żyje. To, co dzieje się teraz, jest zupełnie inne od jego początków. Obecnie chętnie pokazuje elektroniczne oblicze. Technika pisania tekstów też jest inna.
Macie jakiś najbardziej pasujących wam wykonawców z tych opisanych 20 lat? Takich, którzy interesują was teraz?
DW: Tych 50, którzy są w książce. Dodalibyśmy z 10 jeszcze. Wybraliśmy ich z dużym przekonaniem i bardzo demokratycznie.
MF: Nie wszystkie albumy z lat 90. mi się podobają, nie wszystkie wytrzymały próbę czasu. Swoją hiphopową nostalgią weryfikuję nieustannie. Jeżeli miałbym wymienić kogoś, to z ostatniego roku, który już nie wszedł do antologii. Z dużym zainteresowaniem słuchałem Kuby Knapa z Alkopoligamii. Wnosi nową jakość, jeżeli chodzi o muzykalność, brak pretensji w tekstach, a jego podkłady nie są, jak to często bywa, w brzmieniu nowojorskie, tylko kalifornijskie i teksańskie.
Jednocześnie z "Antologią Polskiego Rapu" w NCK ukazuje się też książka "Raperzy kontra filomaci". Mieliście już z nią do czynienia?
MF: Czytałem. Tomek Kukołowicz, który jest autorem tej książki, był naszym opiekunem w NCK. Wykazał się ogromną cierpliwością, był dla nas dużym wsparciem, nie ingerował, nie pouczał . To było dla nas przyjemne, że naukowiec ma wiedzę o tej muzyce i chęć żeby wiedzieć jeszcze więcej, rozumieć, uszanować inny sposób myślenia. Jego podejście badacza jest fantastyczne, myślę, że może pomóc wiele uściślić, ukrócić trochę samowolki w tym poważniejszym pisaniu o hip-hopie, nieustanne socjologizowanie go. Nawet jeśli teza, że raperzy to nowi filomaci, jest trochę naciągana, to ona była tylko pretekstem, najciekawsze jest to, co się wokół niej dzieje, jego badania i wyciągane wnioski. Takich publikacji jest malutko, każdy fan gatunku powinien się przez to przebić.