
REKLAMA
Poetycki mamy pretekst do rozmowy, już niedługo poznamy laureatów konkursu organizowanego przez Fundację. Wiem, że jeszcze nie może Pan zdradzić nazwisk, ale....
Ale nazwiska te podamy już przyszłym tygodniu. Chodzi o konkurs, na którym szczególnie zależało samej Wisławie Szymborskiej, mający na celu wsparcie młodych twórców i badaczy. Fundatorka chciała, by nagroda w tym konkursie (w formie stypendium) nosiła imię Adama Włodka. Był on opiekunem Koła Młodych przy Związku Literatów Polskich i pomógł wielu młodym poetom, między innymi samej Szymborskiej. Prywatnie - był jej mężem w latach 1948-1954.
Uważa się, że Polska to naród poetów – lepszych mamy poetów niż pisarzy. Konkurs to potwierdza?
Do konkursu zostały zgłoszone zarówno projekty książek poetyckich, powieści, tłumaczeń poezji i prozy, jak również książek krytycznoliterackich - nieomal po równo z każdej dziedziny. Natomiast do innego organizowanego przez nas konkursu - o Nagrodę im. Wisławy Szymborskiej - co roku spływa coraz więcej zgłoszeń, czyli właśnie książek poetyckich. W tym roku zapowiada się, że spłynie ich grubo ponad 200. Czyli mniej więcej tyle tomów poezji (napisanych po polsku i przełożonych na język polski) ukazało się w Polsce w zeszłym roku.
To ilość, a jak z jakością?
Myślę, że nie mamy się czego wstydzić. Istnieje tzw. polska szkoła poezji, do której należeli przedstawiciele pokolenia wprawdzie już odchodzącego, ale też i wciąż ważnego, z dwóch powodów. Po pierwsze, to oni rozsławili polską poezję na świecie. Kilka lat temu byłem w Nowym Jorku w rocznicę zamachów na World Trade Center. W przemówieniach polityków i ludzi kultury pojawiły się cytaty tylko z trzech wierszy: Szymborskiej, Miłosza i Zagajewskiego.
Myślę, że nie mamy się czego wstydzić. Istnieje tzw. polska szkoła poezji, do której należeli przedstawiciele pokolenia wprawdzie już odchodzącego, ale też i wciąż ważnego, z dwóch powodów. Po pierwsze, to oni rozsławili polską poezję na świecie. Kilka lat temu byłem w Nowym Jorku w rocznicę zamachów na World Trade Center. W przemówieniach polityków i ludzi kultury pojawiły się cytaty tylko z trzech wierszy: Szymborskiej, Miłosza i Zagajewskiego.
Po drugie, młodzi polscy poeci w jakimś sensie muszą się ustosunkować do swoich wielkich poprzedników, podjąć dialog z ich poezją czy poetyką. Kontestacja czy bunt też są rodzajem dialogu. Mam wrażenie, że dopóki ten dialog trwa, o polską poezję możemy być w miarę spokojni… A jak jest z prozą? Myślę, że coraz lepiej. Rozmawiałem ostatnio w Sztokholmie z Perem Wästbergiem, przewodniczącym Komitetu Noblowskiego, który zachwycał się polską prozą, szczególnie Olgą Tokarczuk. Dodam, że nie czytał jeszcze jej „Ksiąg Jakubowych”, po których jego zachwyt może tylko wzrosnąć.
A jak z czytaniem poezji – ktoś jeszcze czyta poezję w czasach Facebooka i Twittera oraz książek pisanych przez celebrytów?
Niemiecki poeta Hans Magnus Enzensberger twierdzi, że w każdym narodzie jest stała ilość ludzi czytających poezję: 1354 osoby. To, jak sądzę, pewna prowokacja. Z pewnością zmieniło się zapotrzebowanie na poezję. Zmienił się też obraz poety. To już nie wieszcz, nie czarnoksiężnik umiejący rzucić zaklęcie na rzeczywistość, nie dawca nadziei w czasach beznadziejnych. To raczej ktoś, kto ma inne, równie odpowiedzialne zadania: potrafi przywrócić godność słowu w czasach zewsząd dobiegającej czczej gadaniny. Dawać słowo, porządkować świat, tu utwierdzać, tam budzić wątpliwości.
Niemiecki poeta Hans Magnus Enzensberger twierdzi, że w każdym narodzie jest stała ilość ludzi czytających poezję: 1354 osoby. To, jak sądzę, pewna prowokacja. Z pewnością zmieniło się zapotrzebowanie na poezję. Zmienił się też obraz poety. To już nie wieszcz, nie czarnoksiężnik umiejący rzucić zaklęcie na rzeczywistość, nie dawca nadziei w czasach beznadziejnych. To raczej ktoś, kto ma inne, równie odpowiedzialne zadania: potrafi przywrócić godność słowu w czasach zewsząd dobiegającej czczej gadaniny. Dawać słowo, porządkować świat, tu utwierdzać, tam budzić wątpliwości.
Kiedyś Wisława Szymborska dostała list od emerytowanego strażaka z Teksasu. Pisał on, że przypadkowo trafił na jej wiersz w jakimś metrze. Zapisał sobie jej nazwisko, poszedł do księgarni, kupił książkę, przeczytał i postanowił jej napisać, że ona pisała to, co on przez całe życie myślał, tylko nie umiał tego sformułować. Myślę, że to wspaniały komplement dla poety. Nota bene popularność poezji Szymborskiej na świecie, nakłady w jakich się sprzedaje jej - wcale nie taka łatwa w odbiorze - poezja, są dowodem na to, że Enzensberger nie miał racji… A Facebooka i Twittera nie tylko nie traktowałbym jako zagrożenia dla poezji, ale wprost przeciwnie: jako nowe dla niej nośniki. Celebrytów, jeśli pani pozwoli, pominę milczeniem.
Wróćmy na chwilę do działalności Fundacji – od niedawna w bibliotece UJ można zobaczyć i poczytać listy, które pisali do siebie Wisława Szymborska i Kornel Filipowicz. Listy miłosne, listy zadziwiające...
W archiwum Wisławy Szymborskiej, zgodnie z jej wolą przekazanym w depozyt Bibliotece Jagiellońskiej, sporo jest korespondencji z przyjaciółmi, tłumaczami, pisarzami. Jest ona teraz skrupulatnie archiwizowana i niebawem będziemy mogli ją przejrzeć i zadecydować, jaka jej część mogłaby zainteresować czytelników i warta jej wydania w formie książki. Z pewnością będziemy chcieli opublikować listy Kornela Filipowicza i Wisławy Szymborskiej. Nie ze względu na jakieś pikantne szczegóły, ale literacką wartość.
W archiwum Wisławy Szymborskiej, zgodnie z jej wolą przekazanym w depozyt Bibliotece Jagiellońskiej, sporo jest korespondencji z przyjaciółmi, tłumaczami, pisarzami. Jest ona teraz skrupulatnie archiwizowana i niebawem będziemy mogli ją przejrzeć i zadecydować, jaka jej część mogłaby zainteresować czytelników i warta jej wydania w formie książki. Z pewnością będziemy chcieli opublikować listy Kornela Filipowicza i Wisławy Szymborskiej. Nie ze względu na jakieś pikantne szczegóły, ale literacką wartość.
Skoro o miłosnych, choć nie frywolnych utworach mowa – niedawno ukazała się Pańska książka "Limeryki i inne wariacje". I znowu zaskoczenie – przynajmniej dla tych osób, które znają Pana jako statecznego sekretarza Szymborskiej i szefa jej Fundacji – bo limeryki te są dość frywolne. Dlaczego akurat limeryki, i dlaczego akurat dość pikantne?
Kiedy byłem mały, ukazała się książka Edwarda Leara, czołowego twórcy gatunku, pod tytułem „Dong, co ma świecący nos”, w przekładzie Andrzeja Nowickiego. Znalazł tam się wybór limeryków, które do tej pory znam na pamięć. Były całkiem niewinne, bo takie pisał Lear. Tymi frywolnymi niedługo później demoralizował mnie mój stryj. Żebym nie wiedział, o co chodzi, cytował je po angielsku. Z ciekawości, bardzo szybko podciągnąłem się w znajomości tego języka. Grunt to mieć motywację. Zresztą, zgodnie z klasyczną definicją, limeryki dzielimy na 1) takie, które można cytować w towarzystwie dam, 2) takie, które można deklamować w towarzystwie duchowieństwa i 3) właściwe limeryki. No więc co ja poradzę? Muszą być pikantne, bo takie są wymogi gatunku.
Kiedy byłem mały, ukazała się książka Edwarda Leara, czołowego twórcy gatunku, pod tytułem „Dong, co ma świecący nos”, w przekładzie Andrzeja Nowickiego. Znalazł tam się wybór limeryków, które do tej pory znam na pamięć. Były całkiem niewinne, bo takie pisał Lear. Tymi frywolnymi niedługo później demoralizował mnie mój stryj. Żebym nie wiedział, o co chodzi, cytował je po angielsku. Z ciekawości, bardzo szybko podciągnąłem się w znajomości tego języka. Grunt to mieć motywację. Zresztą, zgodnie z klasyczną definicją, limeryki dzielimy na 1) takie, które można cytować w towarzystwie dam, 2) takie, które można deklamować w towarzystwie duchowieństwa i 3) właściwe limeryki. No więc co ja poradzę? Muszą być pikantne, bo takie są wymogi gatunku.
Chciałabym porozmawiać z Panem o podsłuchiwaniu, bo literat ucho do języka, ale i do podsłuchiwania, to chyba mieć musi.
Ucho służy do podsłuchiwania. Kilka lat temu wymyśliłem sobie i wydałem dwie książki, złożone ze słów i fraz podsłuchanych w języku dzieci. Jedna dotyczyła przekleństw („Jak przeklinać. Poradnik dla dzieci”, Kraków 2008), druga neologizmów dziecięcych („Jak robić przekręty. Poradnik dla dzieci”, Kraków 2010). Ogłosiłem w Dzień Dobry TVN, że zbieram takie frazy i dostałem tysiące przykładów od rodziców z całej niemal Polski, którzy je spisywali i skrzętnie spisywali. No a wcześniej musieli podsłuchać.
Ucho służy do podsłuchiwania. Kilka lat temu wymyśliłem sobie i wydałem dwie książki, złożone ze słów i fraz podsłuchanych w języku dzieci. Jedna dotyczyła przekleństw („Jak przeklinać. Poradnik dla dzieci”, Kraków 2008), druga neologizmów dziecięcych („Jak robić przekręty. Poradnik dla dzieci”, Kraków 2010). Ogłosiłem w Dzień Dobry TVN, że zbieram takie frazy i dostałem tysiące przykładów od rodziców z całej niemal Polski, którzy je spisywali i skrzętnie spisywali. No a wcześniej musieli podsłuchać.
Podsłuchuje Pan ulicę? Przysłuchuje się rozmowom w tramwajach? Pytam, bo powstaje sztuka „Tramwaj zwany Polska". Mówiąc o tym projekcie, zacytował Pan słowa Szymborskiej: "Jak wiadomo, osoby dobrze wychowane nie podsłuchują bliźnich, a już zwłaszcza nie robią z tego publicznego użytku. Skoro tak, to trzeba tu nareszcie brutalnie powiedzieć, że literatura pozostaje w bezustannym konflikcie z dobrym wychowaniem. Nie znam pisarzy, którzy by nie podsłuchiwali z zawodowej ciekawości. Jeśli nawet tacy są, to niekoniecznie ci najlepsi". Według noblistki najznakomitszym pisarzem, który z tej metody korzystał był Miron Białoszewski, któremu zdaniem poetki należałby się "Order Złotego Ucha z Podwiązką".
Pomysł sztuki wydał mi się ciekawy. Pomysłodawcy, zmuszając nas do podsłuchiwania bliźnich, zarazem wyrabiają w nas przecież myślenie krytyczne. Wie pani, słuchając innych mam wrażenie, że ludzie nie słyszą tego, co sami mówią. Jeśli przez to tylko popełniają językowe lapsusy, które mają szanse przetrwać w anegdotach, to pół biedy - pewien cukiernik, wręczając tort dyrektorce biblioteki z okazji jakiegoś jubileuszu powiedział: „Mam nadzieję, że ten tort będzie dla pani pamiątką na długie lata”.
Pomysł sztuki wydał mi się ciekawy. Pomysłodawcy, zmuszając nas do podsłuchiwania bliźnich, zarazem wyrabiają w nas przecież myślenie krytyczne. Wie pani, słuchając innych mam wrażenie, że ludzie nie słyszą tego, co sami mówią. Jeśli przez to tylko popełniają językowe lapsusy, które mają szanse przetrwać w anegdotach, to pół biedy - pewien cukiernik, wręczając tort dyrektorce biblioteki z okazji jakiegoś jubileuszu powiedział: „Mam nadzieję, że ten tort będzie dla pani pamiątką na długie lata”.
Cała bieda, jeśli na błędy dotyczą nie tylko języka, ale i życia - społecznego, politycznego, prywatnego. Słuchanie innych być może wyrobi w nas nawyk słuchania siebie. A do grona pisarzy podsłuchujących oprócz Białoszewskiego i Szymborskiej dopisałbym jeszcze Dorotę Masłowską. Mam wrażenie, że nasiąka ona tym, co zasłyszane, destyluje i tego destylatu używa zamiast atramentu (że się tak metaforycznie wyrażę).
Jest takie powiedzenie, że jak ktoś podsłuchuje, to niczego dobrego o sobie się nie dowie. Nieograniczone niemal możliwości podsłuchiwania innych daje nam internet. Lektura komentarzy pod tekstami jest często prawdziwym tezaurusem cudzych myśli, poglądów, opinii....Ten skarbiec rzadko bywa łaskawy, przekonał się Pan o tym w ubiegłym roku kilkakrotnie.
Nie mam potrzeby podsłuchiwania internetu. W zakłopotanie wprawie mnie jego anonimowość. Bliska jest mi zasada, że nie odpowiada się na anonimy. Kiedyś zastanawiałem się, co się zmieniło w naszym komunikowaniu się od starożytności, kiedy to powstały pierwsze poradniki językowe, retoryczne. Właściwie - niewiele. Oprócz tego, że teraz można zabierać głos anonimowo, nie pokazując twarzy, a więc nie biorąc odpowiedzialności za to, co się mówi. W krakowskim dodatku „Gazety Wyborczej” publikuję od ponad roku felietony o języku. Naiwnie sądziłem, że komentarze pod felietonami będą dotyczyć felietonów: ktoś będzie się ze mną spierał, ktoś inny podrzuci mi jakieś przykłady. Tak dzieje się, kiedy podobny tekst wrzucę na Facebook, ale Facebook nie jest anonimowy…
Miewał Pan takie momenty, kiedy myślał, żeby to wszystko rzucić w diabły – Fundację – i skupić się tylko na własnej karierze naukowej i literackiej?
Staram się poświęcać odpowiednio dużo czasu i energii Fundacji, studentom, pracy naukowej, tłumaczeniu, pisaniu i - last but not least - rodzinie. Oczywiście, że miewam chwile zwątpienia, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych. Ale kryzysy wzmacniają. I uczą.
Staram się poświęcać odpowiednio dużo czasu i energii Fundacji, studentom, pracy naukowej, tłumaczeniu, pisaniu i - last but not least - rodzinie. Oczywiście, że miewam chwile zwątpienia, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych. Ale kryzysy wzmacniają. I uczą.