
Jednak kariera naukowa Ogórek wygląda równie wątło. Zaczynając od tego, że dzisiaj doktorat nie jest osiągnięciem tak prestiżowym jak kiedyś, jego jakość może pozostawiać wiele do życzenia. Karta doktor Ogórek w Bazie Ludzi Nauki jest uboga - wykazuje tylko rozprawę doktorską i pracę w Małopolskiej Wyższej Szkole Zawodowej im. Józefa Dietla. I to na Wydziale Komunikacji Społecznej i Informatyki Stosowanej, który nie zajmuje się historią ani religią. Na tym samym wydziale pracuje mąż dr Ogórek Piotr Mochnaczewski. Uczelnia nie chwali się tym jednak na swoich stronach www.
Wśród specjalistów zajmujących się ruchami heretyckimi w średniowieczu publikacja ma tragicznie złą renomę. Druzgocącą recenzję opublikował w "Rocznikach Historycznych" za 2013 rok (s. 238) dr hab. Paweł Kras z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. To kierownik Katedry Dziejów i Kultury Europy Jagiellońskiej, ekspert od średniowiecznych ruchów religijnych w Europie Środkowej z imponującą listą publikacji.
W zasadzie można byłoby poprzestać na stwierdzeniu, że autorka albo niezbyt dobrze orientuje się w stanie badań, albo świadomie go ignoruje. Wielu badaczy zajmujących się ruchami beginek i waldensów byłoby zdziwionych, dowiadując się w 2012 roku, że te dwa ruchy religijne są tak słabo rozpoznane (...). Można postawić pytanie, czy autorka nie zna dorobku naukowego kilku generacji historyków, którzy badali dzieje interesujących ją ruchów religijnych?
Prof. Kras wytyka dr Ogórek szereg elementarnych błędów, których nie popełniłaby osoba znająca opisywane czasy i posługująca się metodami badawczymi. Naukowiec kpi, że Ogórek próbowała za pomocą polskiej ambasady przy Stolicy Apostolskiej wyciągnąć pochodzący z XIV wieku rękopis. Podpowiada, że to z zasady niemożliwe, bo rękopisów się nie wypożycza, za to można przez internet zamówić ich skany.
Nie za bardzo więc wiadomo, po co M.Ogórek w ogóle zajmuje się rękopisami, które są dobrze rozpoznane. Sposób zaś, w jaki to czyni, świadczy, że nie wie, z jakimi materiałami rękopiśmienniczymi ma do czynienia. (...) Dużo miejsca, znacznie wykraczającego poza wszelkie przyjęte ramy objętościowe recenzji, zajęłoby prostowanie błędów merytorycznych książki.
Zarzuca jej też błędne przytoczenie nazw instytucji, których archiwa rzekomo przeszukiwała, a także mylenie nazwisk, mieszanie ich wersji językowych i błędy przy opisywaniu miast (np. zamiast Ołomuńca mamy Ołumuniec). Do tego naukowiec nie pozostawia suchej nitki na znajomości podstawowych pojęć prawa kanonicznego, których Ogórek używa w swojej książce.
Tak jak wspomniałem, w recenzowanej pracy występuje szereg kuriozów, które nie powinny znaleźć się nie tylko w książce naukowej, ale nawet popularnonaukowej. Cała książka została niechlujnie napisana i zredagowana, co widać zarówno w samej narracji, jak i w przypisach. Styl, jakim posługuje się autorka, nie ma nic wspólnego z dyskursem naukowym, a trudności w zrozumieniu wykładu potęgują liczne błędy terminologiczne.
Swoją recenzję historyk kończy konkluzją, że taka praca w ogóle nie powinna się ukazać drukiem, bo jest źle napisana, nie wnosi nic nowego i polega głownie na kopiowaniu ustaleń innych historyków. "Niestety taki sposób uprawiania mediewistycznego rzemiosła cofa rozwój badań naukowych, a u czytelnika wywołuje dezorientację i ból głowy" – podsumowuje prof. Paweł Kras.