Politycy SLD na każdym kroku podkreślają, że Magdalena Ogórek jest doktorem i zajmuje się historią Kościoła. Ale po bliższym przyjrzeniu się widać, że to wydmuszka, tak samo jak jej praca w Kancelarii Prezydenta czy Premiera. – Autorka albo niezbyt dobrze orientuje się w stanie badań, albo świadomie go ignoruje – pisze w recenzji naukowej prof. Paweł Kras, specjalista od zagadnień poruszanych przez Ogórek. A to tylko początek.
Kariera naukowa Magdaleny Ogórek była dotychczas najsilniejszym punktem jej CV, według polityków Sojuszu Lewicy Demokratycznej predestynującym ją do startu na najwyższy urząd w państwie. "Była", bo już trzy dni po ogłoszeniu kandydatury padł mit doświadczonej urzędniczki państwowej (Kancelarie Prezydenta i Premiera, MSWiA). W “Bez autoryzacji” Joanna Senyszyn nie była w stanie zmierzyć się z faktami, że Ogórek była w tych szacownych instytucjach na stażach. Śmiertelny cios zadała “Polityka”, publikując oficjalne dane z wymienionych instytucji.
Produkt doktoropodobny
Jednak kariera naukowa Ogórek wygląda równie wątło. Zaczynając od tego, że dzisiaj doktorat nie jest osiągnięciem tak prestiżowym jak kiedyś, jego jakość może pozostawiać wiele do życzenia. Karta doktor Ogórek w Bazie Ludzi Nauki jest uboga - wykazuje tylko rozprawę doktorską i pracę w Małopolskiej Wyższej Szkole Zawodowej im. Józefa Dietla. I to na Wydziale Komunikacji Społecznej i Informatyki Stosowanej, który nie zajmuje się historią ani religią. Na tym samym wydziale pracuje mąż dr Ogórek Piotr Mochnaczewski. Uczelnia nie chwali się tym jednak na swoich stronach www.
Być może nie chce eksponować ubogiego dorobku swojej pracownicy. Ogórek zrobiła doktorat na Uniwersytecie Opolskim, jej rozprawa nosi tytuł "Beginki i waldensi na Śląsku i Morawach do końca XIV wieku". W 2012 roku wydała w Raciborzu książkę o tym samym tytule, jest to więc albo rozprawa doktorska 1:1, albo jej rozbudowana wersja.
Druzgocąca recenzja
Wśród specjalistów zajmujących się ruchami heretyckimi w średniowieczu publikacja ma tragicznie złą renomę. Druzgocącą recenzję opublikował w "Rocznikach Historycznych" za 2013 rok (s. 238) dr hab. Paweł Kras z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. To kierownik Katedry Dziejów i Kultury Europy Jagiellońskiej, ekspert od średniowiecznych ruchów religijnych w Europie Środkowej z imponującą listą publikacji.
Fragment recenzji, zacytowany przez czytelnika w komentarzu pod jednym z tekstów opublikował na Twitterze Wojciech Szacki z "Polityki". Przeczytaliśmy całe opracowanie prof. Krasa. Podstawowym zarzutem jest mała oryginalność pracy Ogórek – Kras ocenia, że zajmuje się dobrze zbadaną tematyką nie wnosząc do niej właściwie nic nowego. Dalej jest tylko gorzej.
Błąd na błędzie
Prof. Kras wytyka dr Ogórek szereg elementarnych błędów, których nie popełniłaby osoba znająca opisywane czasy i posługująca się metodami badawczymi. Naukowiec kpi, że Ogórek próbowała za pomocą polskiej ambasady przy Stolicy Apostolskiej wyciągnąć pochodzący z XIV wieku rękopis. Podpowiada, że to z zasady niemożliwe, bo rękopisów się nie wypożycza, za to można przez internet zamówić ich skany.
Co zabawne, z recenzji wynika, iż w książce Ogórek pisze, że korzystała z jednego ze średniowiecznych rękopisów, a 200 stron dalej przyznaje, że nie miała do niego dostępu. W kilku miejscach Ogórek "odkrywa" nowe źródła, cytując w istocie dobrze już znane materiały. To z kolei pokazuje, że albo ich nie znała, albo próbuje na siłę podnieść odkrywczy walor swojej publikacji. Prezentację źródeł w książce ogórek prof. Kras określa jako "dość dziwaczną".
Pochopne wnioski
Zarzuca jej też błędne przytoczenie nazw instytucji, których archiwa rzekomo przeszukiwała, a także mylenie nazwisk, mieszanie ich wersji językowych i błędy przy opisywaniu miast (np. zamiast Ołomuńca mamy Ołumuniec). Do tego naukowiec nie pozostawia suchej nitki na znajomości podstawowych pojęć prawa kanonicznego, których Ogórek używa w swojej książce.
W ocenie prof. Krasa wiele analiz, które przeprowadza Ogórek to badanie już zbadanego albo powierzchowne opinie wysnute z pominięciem faktów. "Prostota tej narracji w istocie poraża" – pisze o jednym z wniosków zamieszczonych na kartach książki. "Stosowany przez M. Ogórek redukcjonizm metodologiczny i ignorowanie skomplikowanych problemów badawczych można zresztą dostrzec w całej pracy" – peroruje dalej badacz z KUL.
"Ból głowy"
Swoją recenzję historyk kończy konkluzją, że taka praca w ogóle nie powinna się ukazać drukiem, bo jest źle napisana, nie wnosi nic nowego i polega głownie na kopiowaniu ustaleń innych historyków. "Niestety taki sposób uprawiania mediewistycznego rzemiosła cofa rozwój badań naukowych, a u czytelnika wywołuje dezorientację i ból głowy" – podsumowuje prof. Paweł Kras.
Ustalenia Ogórek obalają nawet studenci historii. Kółko historyków z Uniwersytetu Łódzkiego w swojej publikacji pisze, że tezy Ogórek są "mocno wątpliwe" i "na wyrost". Tak więc pada - chyba już ostatni - merytoryczny filar, na którym SLD chciał budować kandydaturę Magdaleny Ogórek. Bo skoro nie ma już wątpliwości co do jej pracy zawodowej i naukowej, pozostała tylko dobra aparycja. To może wystarczy w telewizji, ale nie by zamieszkać w Belwederze.
W zasadzie można byłoby poprzestać na stwierdzeniu, że autorka albo niezbyt dobrze orientuje się w stanie badań, albo świadomie go ignoruje. Wielu badaczy zajmujących się ruchami beginek i waldensów byłoby zdziwionych, dowiadując się w 2012 roku, że te dwa ruchy religijne są tak słabo rozpoznane (...). Można postawić pytanie, czy autorka nie zna dorobku naukowego kilku generacji historyków, którzy badali dzieje interesujących ją ruchów religijnych?
Źródło: "Roczniki Historyczne" za 2013 r.
prof. Paweł Kras
Nie za bardzo więc wiadomo, po co M.Ogórek w ogóle zajmuje się rękopisami, które są dobrze rozpoznane. Sposób zaś, w jaki to czyni, świadczy, że nie wie, z jakimi materiałami rękopiśmienniczymi ma do czynienia. (...) Dużo miejsca, znacznie wykraczającego poza wszelkie przyjęte ramy objętościowe recenzji, zajęłoby prostowanie błędów merytorycznych książki.
Źródło: "Roczniki Historyczne" za 2013 r.
prof. Paweł Kras
Tak jak wspomniałem, w recenzowanej pracy występuje szereg kuriozów, które nie powinny znaleźć się nie tylko w książce naukowej, ale nawet popularnonaukowej. Cała książka została niechlujnie napisana i zredagowana, co widać zarówno w samej narracji, jak i w przypisach. Styl, jakim posługuje się autorka, nie ma nic wspólnego z dyskursem naukowym, a trudności w zrozumieniu wykładu potęgują liczne błędy terminologiczne.