Towarzysze broni nazywali go "Lalusiem", bo ten, co widać na zachowanych fotografiach, starał się zawsze dobrze wyglądać. Dla bezpieki "Lalek" lub "groźny bandyta"ukrywający się po lasach. A walczył nieprzerwanie przez 24 lata – najpierw z Sowietami na Kresach Wschodnich, potem z władzą ludową, sterowaną z Moskwy. Wpadł w zasadzce dopiero 18 lat po wojnie. Oto Józef Franczak, ostatni żołnierz wyklęty.
Kiedy w 1983 roku Czesława Kasprzak przeniosła, za pozwoleniem władz, kości brata ze zbiorowej mogiły w Lublinie na cmentarz w Piaskach, szczątki ostatniego partyzanta w końcu spoczęły w rodzinnym grobie. Niestety niekompletne, bo dwie dekady wcześniej, zaraz po śmierci Franczaka, "wroga ludu" pozbawiono głowy.
Oficjalnie na wniosek prokuratury – w celu ustalenia personaliów dentysty, który miał pomagać żołnierzowi podziemia ukrywać się przed bezpieką. Po zbadaniu stanu uzębienia partyzanta głowę oddano bez zgody rodziny na cele medyczne, po czym ślad o niej zaginął. Dopiero teraz, po prawie 20 latach śledztwa Instytutu Pamięci Narodowej, udało się wpaść na trop czaszki ostatniego żołnierza wyklętego. Odnaleziono ją na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Wkrótce brakujące kości zostaną uroczyście pochowane.
Czym jednak Józef Franczak vel Laluś, Lalek, zaszedł za skórę komunistom, że ci pochowali go bez szacunku? Niech wystarczy fakt, że przez osiemnaście lat po zakończeniu wojny był dla nowej władzy nieuchwytny. Kiedy po 1945 roku komuniści kilkukrotnie ogłaszali amnestię, on, obawiający się o los Polski jak i własny, pozostał w ukryciu. Przeczuwał, że skończy tragicznie, ale nie chciał składać broni.
Wiódł wilczy żywot, ukrywał się po lasach, ziemiankach, gospodarstwach. Według esbeckiej nomenklatury przebywał "na melinie" i był groźnym przestępcą. Tak bowiem propaganda nazywała oficera Wojska Polskiego, uczestnika wrześniowych bojów na Kresach Wschodnich z Armią Czerwoną, więźnia sowieckiego, żołnierza Armii Krajowej, mimowolnie wcielonego do Ludowego Wojska Polskiego (z którego szybko zdezerterował).
"Kto zna miejsce pobytu groźnego bandyty?" – brzmiał tytuł notki zamieszczonej w "Kurierze Lubelskim" 8 września 1961 roku. Już wcześniej za "kadrowym bandytą" rozesłano list gończy, w którym napisano, że Franczak był winien śmierci co najmniej 5 osób. Za pomoc w schwytaniu partyzanta wyznaczono nagrodę pieniężną.
Niestrudzony żołnierz zapewne ukrywałby się dłużej, gdyby nie zdrada. Konfidentem okazał się Stanisław Mazur (TW "Michał"), krewny Danuty Mazur, narzeczonej Franczaka. Mieli razem syna, jednak nie dane im było wziąć ślubu. Życie partyzanta zdrajca wycenił na 5 tys. złotych.
Franczak swoje ostatnie chwile spędził w Majdanie Kozic Górnych, gdzie pomieszkiwał u Wacława Becia. Kiedy 21 października 1963 roku dostrzegł zagrożenie, próbował ratować się ucieczką. Zdążył jeszcze oddać kilka strzałów zanim padł trafiony w serce. W chwili śmierci Franczak miał 45 lat, z czego ponad połowę życia poświęcił na walkę. Niewiarygodne, ale prawdziwe.
Rysopis J. Franczaka, "Kurier Lubelski", 8 września 1961 r.
Wzrost ok. 175 cm, ciemny blond, włosy szpakowate, lekko łysy. Czesze się do góry, oczy niebieskie, czoło wysokie, nos średni, lekko pochylony do przodu, twarz owalna, koścista, śniada. Uszy duże odstające, usta duże wypukłe. (...) W wypadku osobistego kontaktu zachować ostrożność, ponieważ poszukiwany osobnik nosi broń krótką, dwa pistolety i trzy granaty