Młodość na sztandary. Odmłodzenie polskiej polityki i wprowadzeniu do niej nowych ludzi to głośny postulat. Pomysł ciekawy i – jak widać po szybkim przeglądzie średniej wieku tegorocznych kandydatów – szybko przechwycony przez partie polityczne. Szkoda tylko, że „w zastępstwie” i w obawie przed własną weryfikacją.
Dawniej udział w wyborach prezydenckich traktowany był jako zwieńczenie politycznej kariery, nie zaś – jej inaugurację. Dziś jest odwrotnie. W wyścigu o najważniejsze stanowisko w państwie, partie polityczne stawiają właśnie na „świeżą krew”. Mamy czterdziestodwuletniego kandydata PiS – Andrzeja Dudę, dwa lata młodszego polityka PSL – Adama Jarubasa oraz najmłodszą reprezentantkę SLD – trzydziestosześcioletnią Magdalenę Ogórek.
Czas na zmianę pokoleniową?
W 2010 roku poniżej granicy pięćdziesięciu lat plasował się jedynie Grzegorz Napieralski, który w chwili wyborów miał trzydzieści sześć lat (tyle, ile teraz Ogórek). Zaraz po nim – biorąc pod uwagę liczących się kandydatów – znajdował znajdował się wówczas 51-letni Waldemar Pawlak.
Dziś partie chętniej wystawiają młodych kandydatów, a ci z wieku czynią jeden ze swych głównych atutów. Eksperci różnie ocenia szybki start nowego pokolenia. – Puszczając młodzież i tych, którzy wchodzą dopiero do polityki, w pewnym sensie deprecjonujemy majestat prezydenta – mówił w niedzielnym programie „Minęła 20” na TVP Info politolog prof. Kazimierz Kik.
Z drugiej strony, coraz częściej narzekamy na to, scena wyborcza obsadzona jest wciąż przez tych samych aktorów. Mówimy o braku politycznej świeżości i potrzebie wymiany pokoleniowej. Sama idea odmłodzenia nie jest zła – wręcz przeciwnie. Szkoda tylko, że młodzi adepci wystawiani są na polityczni „ring” zamiast partyjnych liderów, którzy nie chcą albo boją się poddać wyborczej weryfikacji.
Powaga kandydata nie zależy od wieku. Aleksander Kwaśniewski w chwili wyboru na stanowisko prezydenta miał czterdzieści jeden lat. Grzegorz Napieralski ledwie przekroczył wymagany konstytucyjnie wiekowy próg, a wynik – mimo początkowej krytyki – uzyskał bardzo dobry. Aby nie sięgać zbyt daleko, warto wspomnieć o Barbarze Nowackiej. Wielu polityków lewicy chętnie widziało ją w roli kandydatki, a eksperckie zaplecze politologiczne także pozytywnie oceniało jej domniemany start.
Sam wiek nie jest atutem
Młodość powinna iść w parze z pewnym autorytetem i praktycznym obeznaniem świata politycznego – także od kulis. Obeznaniem, które wykracza poza stanowisko stażystki (patrz Magdalena Ogórek). Jeśli kandydat spełnia takie warunki – jego start nie jest deprecjonowaniem urzędu prezydenta, ale nadzieją, że za rogiem czeka nowe pokolenie, które może przynieść oczekiwane przez nas zmiany.
– Na młodych kandydatów zdecydowały się trzy partie, które dotychczas kierowały swój przekaz w elektorat pięćdziesięciolatków. To ryzykowne – ocenia w rozmowie z naTemat politolog dr hab. Rafał Chwedoruk z INP UW. – Z drugiej strony, ich wybór może wiązać się ze zmianami demograficznymi. W wiek wyborczy wchodzą coraz młodsi kandydaci, którzy nie pamiętają zamierzchłych czasów – dodaje.
Fakt, że tacy wyborcy bywają bardzo kapryśni i nieprzewidywalni w swych decyzjach. Równie dobrze mogą zagłosować na Andrzeja Dudę, jak i na najstarszego w całej stawce Janusza Korwin-Mikkego. Z drugiej strony, to właśnie oni coraz częściej apelują o wymianę politycznych aktorów.
I choć – wedle wszelkich scenariuszy – tegoroczne wybory nie przyniosą zwycięstwa żadnemu z młodszych kandydatów, istnieje szansa, że tak silna ich reprezentacja sprawi, że temat wymiany pokoleniowej zagości w debacie publicznej na dłużej. I w efekcie przyniesie realne efekty.