– Muzyka przeżywa dewaluację – mówi John Porter.
– Muzyka przeżywa dewaluację – mówi John Porter. fot. Daniel Porter

- Muzyka przeżywa w pewnym sensie jakąś dewaluację - stwierdza John Porter i opowiada, z czym naprawdę muszą mierzyć się artyści i jak wygląda współczesny rynek muzyczny. Łatwo nie jest. Radio kształtuje ogólne gusta, a słuchacze są coraz mniej wymagający. I każdy chce być piosenkarzem.

REKLAMA
Niedługo grasz w Och Teatrze koncert z płytą Honey Trap. Jest to druga część zapowiedzianej przez Ciebie trylogii (pierwsza - Back In Town). Masz już pomysł na trzecią?
Zbieram już materiał, ale jeszcze nie mam stuprocentowej koncepcji. Ta płyta również będzie utrzymana w konwencji dość mrocznej. Chciałbym znaleźć jeszcze bardziej surowe brzmienia niż te dotychczasowe. Na razie bawię się pomysłami - myślę, że to może być nawet sama gitara elektryczna. Chociaż jeszcze do końca nie wiem - i tak będzie dość minimalistycznie.
Na każdej płycie jesteś zupełnie innym człowiekiem?
Nie, innym człowiekiem nie (śmiech). Mam nadzieję, że człowiek się rozwija i to wszystko trochę się zmienia. Robienie tego samego na każdej płycie byłoby dla mnie nudne po prostu. Uważam, że trzeba starać się rozwijać w tym co się robi, szukać. Może nie jakichś totalnie rewolucyjnych nowych dróg, ale chociaż dodawać jakiejś pikanterii.
Eksperymentować?
Otóż to.
Czym się inspirujesz przy tworzeniu płyt? Na przykład Honey Trap to afera chińska, kiedy urzędnicy byli szantażowani po korzystaniu z usług prostytutek.
Honey Trap sam się tłumaczy. Prosty człowiek jest stawiany przed wyborem - taki urzędnik, czasem nawet zwykły człowiek. I co wtedy zrobić? To przypomina trochę książkę Listonosz zawsze dzwoni dwa razy. W tym sensie, że ludzie wiedzą, że źle robią, a jednocześnie idą i to robią. Dość fascynująca jest ta druga strona człowieka. On wie, że unicestwi samego siebie, ale jednocześnie daje ponieść się namiętnościom i pragnieniom.
Mówisz ludziom, jak mają żyć?
Nie, zupełnie nie. Ale rola artysty polega na tym, aby pokazywać rzeczy, które już istnieją w pewnym powiększeniu. Normalny człowiek nie ma na to czasu, a artyści – owszem. Czasem może nawet zbyt dużo (śmiech).
Pomagasz więc im otworzyć oczy.
Tak. To rola artysty w każdym gatunku sztuki. W pewnym sensie tłumaczy o co chodzi w życiu, chociaż może nie zawsze ma odpowiedź. Jest tak, albo tak, albo tak. Inne spojrzenie.
Ale są przecież artyści komercyjni, którzy robią muzykę typowo rozrywkową.
I oni pokazują jak można zarobić (śmiech). Wiadomo, że komercja w pewnym sensie zabija rynek muzyczny. Najbardziej teraz, kiedy gwałtownie wszystko się w nim zmienia. Kiedyś talent show to był talent show - teraz to już tylko takie karaoke. Jury się lansuje, bo wie, że będzie w kolejnych edycjach. Uczestnicy męczą się za swoje pięć minut sławy, nie zdając sobie sprawy, że w kolejnym sezonie się o nich zapomni, a na ich miejscu pojawią się kolejni tacy sami.
logo
"Ludzie wiedzą, że źle robią, a jednocześnie idą i to robią". fot. Jacek Poremba
Dawid Podsiadło radzi sobie całkiem nieźle.
Są wyjątki, na szczęście. Tak, zgadzam się. Ale jeżeli myślisz, ilu ludzi idzie przez to wszystko, to niewiele mają z tego potem, prawda?
Czyli prawdziwy artysta raczej nie powinien pchać się w tę stronę?
Wydaje mi się, że nie. Niektórym się udaje i Podsiadło to bardzo dobry przykład. Jest bardzo wiarygodny i muzyka jest dobra. Ale widocznie on to już miał i tak. Trafił na ten show z tym czymś, więc udałoby mu się tak czy siak. Może jestem oldskulowy, ale ja wolę, żeby człowiek sam zapracował na swój sukces. I przez to bardzo wiele się uczy nawet emocjonalnie. Owszem, ktoś może wygrać taki program i jest wielkie halo, ale potem wytwórnie nie mają pomysłu na tych ludzi. I co wtedy? Jak coś się zaczyna dziać nie tak, to są w rozsypce, nie wiedzą, co robić w takiej sytuacji. A jeśli harujesz od samego dołu, to jesteś przyzwyczajony do każdego etapu i nic cię nie zaskoczy.
Praca artysty nie należy do najłatwiejszych. A jednak ludzie spłycają to do pozowania na ściankach, grania w teledyskach...
Ja bym wolał to robić niż pracować w podziemiu. W kopalni. Ale faktem jest, że taka „antena” – jak to nazwę – działa 24 godziny na dobę. Przynajmniej dla mnie. I tu wracamy do momentu, w którym pytałaś mnie, co mnie inspiruje. Widzisz, masz takie coś i łapiesz pewne fale, które się nazywają inspiracją. I musisz w tym momencie być gotowy, brać z tego co najlepsze. Bardzo wielu ludzi nie wyczuwa różnych klimatów, różnych niuansów, a często artyści mają inne wrażliwości w życiu. Zawsze trzeba być w pewnym sensie przygotowanym. Jeżeli można korzystać, to trzeba coś z tym zrobić, a jeśli nie – lepiej zmienić zawód.
Nie grają Cię raczej w radiu. Nie żałujesz tego?
Zawsze byłoby dobrze, gdyby grali w radiu, bo wtedy docierasz do większej grupy ludzi. Ale co mogę z tym zrobić? Jest argument, że człowiek nie pasuje do profilu stacji radiowej i koniec, nie ma rozmowy. Ostatnia płyta i poprzednia zdobyły naprawdę bardzo dobre recenzje, prywatnie też słyszę wiele pochwał. Ale mnie nie wolno puszczać w radiu. Trudno. Można ubzdurać sobie „A, bo jestem za dobry na radio” (śmiech). Jest przykro, ale takie jest życie, co zrobić, nie zmienię tego. Nawet największych alternatywnych bandów też raczej nie słychać. Ewentualnie gdzieś o 2 nad ranem.
Mało kto wtedy słucha radia!
No właśnie, o to chodzi (śmiech). I wtedy można wszystko puszczać.
Ale radio kształtuje ogólne gusta.
No niestety, zgadzam się zupełnie. I to widać. A rano, jak ludzie jeżdżą do pracy samochodem, dopiero wtedy mają czas słuchać. W domu nie ma kiedy – telewizja, dzieci, kochanka. Przez to spada jakość słuchania. Ludzie coraz rzadziej kupują płyty, są aplikacje, dzięki którym słuchasz czego chcesz, ludzie nie zbierają muzyki jak kiedyś i lada dzień compact disc zniknie i teraz się przygotowuje taki streaming. Sama jakość – jak się kupuje na przykład w iTunes, to jest mp3. W porównaniu z wave to ogromna strata dźwiękowa. A ludzie przyzwyczaili się do takiej jakości. Do słabej. Muzyka przeżywa w pewnym sensie jakąś dewaluację. Poza paroma fanatykami czy starszymi słuchaczami ludzie rzadko słuchają tak prawdziwie muzyki.
Czasem wręcz nie słuchają całego utworu.
Właśnie. Nawet nie ma skupienia podczas słuchania całej piosenki. I wtedy zaczyna się myśleć, jak w ogóle nagrywać płyty? Ludzie nie kupują, jest streaming. Za to drugie w ogóle dostaje się grosze. Ostatnio miałem rozliczenie za bardzo dużo odtworzeń jednej piosenki i na końcu się okazało, że to warte było 15 zł. I to za parę tysięcy przesłuchań. To są żarty. Jak zarobić pieniądze, aby nagrywać kolejną płytę? Zostaje nam tylko granie koncertów. Co też jest coraz trudniejsze, bo największym zainteresowaniem cieszą się ci komercyjni.
Słyszałam, że Ty z kolei miałeś taki koncert, na którym grałeś tylko dla grupki osób – bo tyle przyszło. Zachowałeś się w pełni profesjonalnie, podczas gdy na przykład Morissey potrafił po prostu uciec ze swego występu.
Wychodzi się grać – to się gra. Nie mam z tym problemu. Nikt mnie nie kocha - trudno, ale chociaż dwudziestu osobom na mnie zależy (śmiech). Z Morisseyem to inna sprawa. Ktoś krzyczał w chamski sposób, on czuł się zagrożony. Oprócz tego trzeba przyznać, że to dość specyficzna postać, a do tego dochodzą problemy zdrowotne. Trzeba mu to wybaczyć. W Krakowie grał – znaczy ludzie dobrze się zachowali, a dla grzecznych ludzi się występuje (śmiech)!
logo
"Wchodzisz na scenę, śpiewasz i grasz. Tu chodzi o pole energii". fot. Jacek Poremba
To jak jest z tym kontaktem artysta-słuchacz na koncercie?
Wchodzisz na scenę, śpiewasz i grasz. Tu chodzi o pole energii. Ty tworzysz pewną energię i masz nadzieję, że ludzie łapią się na nią i odsyłają ją z powrotem jako reakcję. I tak idzie. Zależnie ile energii produkujesz, tak jest koncert dobry albo nie.
Lepiej komponuje Ci się muzykę w Polsce czy w twoim rodzinnym kraju?
Wszędzie, nie ma granic.
Warszawa nie wydaje ci się bardziej – dajmy na to – depresyjna?
Ja sam jestem dość depresyjny i tak (śmiech). Jeżeli pracuję nad czymś, nie mogę widzieć się z wieloma osobami. Wolę skupić się na tym, co robię, nawet potrafię wyprowadzić się z domu w tym okresie.
Zamykasz się?
Tak, lubię tak robić. Nie słucham muzyki, nic, po prostu skupiam się dzień i noc. Taki jestem.
Każdy ponoć ma o innej porze dnia okres, w którym jest najbardziej produktywny. Odczuwasz coś takiego? Potrafisz wyrzucić z siebie 15 piosenek jednocześnie?
Są dobre dni i słabsze. Jak zauważyłem – i czytałem o tym dzisiaj – to jest zależne od naszego zegara biologicznego. I tam było naprawdę ciekawe wytłumaczenie, dlaczego angielski zespół piłki nożnej jest słabszy w Lidze Mistrzów. Wiesz dlaczego? Ponieważ oni powinni wcześniej grać, niż Hiszpanie, którzy są przyzwyczajeni do późnej jesieni (śmiech). Ale faktem jest, że między 10 a 12, tak do 15 mam dobry moment, później jest spadek, a dalej, jak zauważyłem, od 17 do 19. Prawdziwa rakieta jest po północy. Wtedy zaczynam pisać teksty albo je szlifuję. Jest cisza, można się idealnie skupić.
logo
"Ja sam jestem dość depresyjny i tak. Jeżeli pracuje nad czymś, nie mogę widzieć się z wieloma osobami". fot. Jacek Poremba
Ważniejszy jest dla Ciebie tekst czy melodia?
Dla mnie jest to nierozłączne. To taki angielski zwyczaj, że muzyka i tekst muszą do siebie pasować, współgrać ze sobą. Tekst musi brzmieć też, co czasami jest ograniczeniem, a z drugiej strony wyzwaniem. Bo musisz szukać słowa, które będzie pasowało, mimo że będziesz mówić, co chcesz.
Czasem zdarza się, że polskie zespoły grają muzykę w stylu brytyjskiego rocka i wszystko jest dobrze, dopóki wokalista nie zacznie śpiewać.
To prawda, absolutnie się z tobą zgadzam. Śpiewać po polsku do muzyki rockowej czy nowofalowej jest bardzo trudno. Dlatego rzadko są dobre teksty w tych gatunkach – ciągle jest albo jakieś jedno słowo za dużo na końcu, albo nie ta linia. To nie jest łatwe i podziwiam ludzi, którzy potrafią napisać po polsku dobry tekst, który idealnie pasuje do takiego rytmu.
A jakich polskich muzyków doceniasz?
Skubas jest naprawdę dobry. Ogólnie słucham wielu offowych zespołów. Jest tutaj naprawdę dobra scena undergroundowa, tylko czy ci muzycy będą mieli szansę pokazać się szerszej publiczności? I tu znowu wracamy do radia, programów muzycznych – nie ma na nich miejsca. Ja spotykam ludzi, którzy nie wiedzą, że wydałem płytę, a co dopiero, jeśli mieszkasz w małym mieście? Może być bardzo fajny zespół, ale gdzie oni mają zacząć, do kogo iść? Jest bardzo trudno. Więc wszystko, niestety, toczy się w tych telewizyjnych programach.
Planujesz sam nagrać coś kiedyś po polsku?
Nie, ja nie potrafię śpiewać po polsku. Każdy zawsze lepiej śpiewa w swoim własnym języku – wtedy piosenka może być pełna ekspresji i prawdziwa. A ja nie mam odpowiedniego układu mięśni w gardle (śmiech). Starałem się, ale to brzmi banalnie, zupełnie jakbym kokietował!
Koncert Johna Portera już 13 lutego w warszawskim Och-Teatrze.

Chcesz więcej stylu? Polub nas na facebooku!