Fot. Krzysztof Koch / Agencja Gazeta

"Zabójcami przyjemności czytania" nazwał polonistów Wojciech Orliński, dziennikarz "Gazety Wyborczej". W swoim felietonie opublikowanym na stronie internetowej dziennika zarzuca nauczycielom zbytnie skupianie się na literaturze XIX wieku, spłycanie przekazu omawianych książek oraz brak umiejętności (bądź niechęć) ukazania alternatywnej interpretacji. W naTemat publikujemy odpowiedź nauczyciela z ponad dwudziestoletnim stażem.

REKLAMA
Poetyka krótkiego tekstu internetowego sprawia, że musi być ostro i przesadnie, zgodnie z zasadą, że „trzeba przywalić, żeby dotarło”. Jednak Wojciech Orliński, zwracając uwagę na ważny problem, o którym warto dyskutować, popełnia kilka nadużyć. Analizując tematy maturalne, próbuje dociec, nie mając dostatecznej wiedzy (bo skąd? na podstawie jakich badań?), jak wygląda praca nad lekturami na lekcjach języka polskiego i jakie są preferencje literackie „drogich polonistów”, do których zwraca się: „Jesteście rozkochani w XIX wieku”. Kto jest rozkochany: nauczyciele czy autorzy kanonu lektur?
Bo tej dyskusji nie można zaczynać od: ”mniejsza o kanon lektur” - to on wyznacza tok pracy nauczyciela, w swojej zawartości mieści sporo utworów z XIX wieku i kończy się na „Tangu” S. Mrożka. Dalej, W. Orliński przywołując uniwersalne problemy „Lalki” i „Ludzi bezdomnych” („jak młodego człowieka traktuje rynek pracy”) pyta: „Dlaczego wy nie chcecie rozmawiać o tym z młodzieżą?” Po pierwsze: rozmawiamy. Po drugie: nie jest to sprawa tylko chęci, ale i możności. Spróbuję określić podstawowe trudności.
Po pierwsze
Młodzi ludzie nie czytają lektur. To syndrom „lektury szkolnej”: przymus, objętość („Lalka” – 500 stron), brak wartkiej akcji, sensacyjnej fabuły czy magii Harrego Pottera, oderwanie od doświadczeń życiowych współczesnego młodego człowieka, niskie kompetencje czytelnicze itp. Nie sprzyja to „przyjemności czytania”. Przywołam inny przykład. Od roku uczestniczę w spotkaniach Dyskusyjnego Klubu Książki ( przy Bibliotece Publicznej); uczestnicy to wąskie grono: licealistów, młodych ludzi i kilkoro dorosłych. Różnorodne lektury „nieszkolne”: „Dżuma w Breslau”, „Trans”, „Nieznośna lekkość bytu”, „Wroniec”, „Traktat o łuskaniu fasoli”. Tematy rozmów: od problemów narracji, przez własne prywatne doświadczenia do opinii o Radiu Maryja i „ludzie smoleńskim”; wszystko w związku z przeczytanymi książkami. Inna sytuacja, inne relacje (nie jestem tam „panem profesorem”) – inna rozmowa.
Po drugie
Brak nawyku czytania. Wielu młodych ludzi przychodzi do liceum nie tylko z nieumiejętnością czytania, ale też a wyuczonym obrzydzeniem do czytania książek.
Po trzecie
Nauczyciela języka polskiego obowiązuje przygotowanie do egzaminu maturalnego wszystkich uczniów w krótkim czasie, tak aby zdawalność wynosiła 100%. Co z tego wynika? Trzeba na lekcjach przede wszystkim „tłuc” testy, aby uczniowie nauczyli się myśleć „modelem odpowiedzi” (okropieństwo, prawda?); wypracowanie to schemat, który trzeba wyczytać ze wskazań kierunkowych w temacie i z podanego tekstu; miejsca na własne interpretacje i refleksje nie ma. Margines czasu na działania związane z przyjemnością czytania (dyskusje, prace pisemne) jest niewielki. Przeszkodą jest też różny poziom potencjału humanistycznego i potrzeb lekturowych uczniów (można rozmawiać z grupą, pozostali – dobrze, jeśli nie przeszkadzają).
Czy ja czuję się zabójcą? Na pewno jako polonista nie mam komfortu przy omawianiu lektur. Jeszcze 10 lat temu wyglądało to inaczej. I nie jest to tylko kwestia zmiany formuły egzaminu maturalnego czy ograniczenia nauki w liceum z czterech do trzech lat; przyczyn jest więcej ( m. in. wpływ Internetu, inny sposób komunikowania się ). Mam świadomość, że w szkole przyjemność czytania i rozmawiania o książkach to rzadkie dobra. Nie patrzę na problem tak katastroficznie jak W. Orliński, nie popadam w zawodowe frustracje, ale wiem, że cały czas trzeba szukać dróg do „przyjemności czytania”.