Nie narażaj się prawicy, bo pożałujesz. Waż słowa, powściągaj myśli, bo jak nie, znajdzie się na ciebie, samodzielnie myślący publicysto/dziennikarzu/człowieku, bat. Jak za dużo powiesz, zbyt sobie w dyskusji pofolgujesz, zbytnio się zapędzisz w erystyce, zostaniesz poddany lustracji dokładnej, acz jednostronnej. Niepokorni czuwają. Bronią swoich i kiedy trzeba, spuszczają psy ze smyczy. A te lubują się w historiach rodzinnych i sypialnianych. Genealogię darzą sentymentem szczególnym.
Przekonał się o tym Jarosław Kulczycki, dziennikarz TVP Info, który naraził się publicyście „Super Expressu” i „W Sieci” Łukaszowi Warzesze. W prowadzonym przez siebie programie „Z dnia na dzień” Kulczycki zapytał Warzechę, czy jest opłacany przez sztab Andrzeja Dudy, bowiem jego zachowanie nosi znamiona występowania w roli tuby propagandowej. – Pan bierze pieniądze za udział w kampanii Andrzeja Dudy? Bo to nie są słowa godne dziennikarza, tylko propagandysty. To nie jest analiza – powiedział Kulczycki prowadząc rozmowę o konwencji wyborczej kandydata PiS na prezydenta.
NiewzOR(M)Owe zachowanie
To z powodu słów Warzechy, który nie tylko uznał, że największe media zbyt mało uwagi poświęciły konwencji Dudy, ale także porównał wystąpienie Dudy do porsche, a Komorowskiego – do poloneza. Panowie przez kilka minut żywo dyskutowali, po czym oburzony Warzecha wyszedł ze studia. W liście otwartym do rzecznika TVP Jacka Rakowieckiego, zamieszczonym na portalu braci Karnowskich, publicysta wyraził swoje zdumienie słowami Kulczyckiego, które padły na antenie oraz zapowiedział, że rozważa kroki prawne.
Środowisko dziennikarskie natychmiast podzieliło się na tych, którzy uznali, że Warzecha dobrze zrobił opuszczając studio i tych, którzy uznali jego reakcję za przesadzoną. Jak jednak ocenić reakcję redakcji „Gazety Polskiej Codziennie”, który kilka dni po zdarzeniu zamieszcza artykuł, którego autor zagłębił się w historię rodziny Kulczyckiego uprzejmie donosząc, iż „w PRL-u Bogumił Kulczycki działał w Ochotniczych Rezerwach Milicji Obywatelskiej”.
Czy ta reakcja nie jest przesadzona? Sięganie do przeszłości ojca dziennikarza jest nie tylko nieetyczne jako działanie dziennikarskie, absolutnie nieusprawiedliwione zaistniałym między dziennikarzami konfliktem. Jest zwykłą, starannie zaplanowaną i przeprowadzaną z zimną krwią podłą operacją. Charakterystyczną zresztą dla całej rzeszy prawicowych publicystów i dziennikarzy, którzy słowa Bóg, honor i ojczyzna odmieniają przez wszystkie przypadki. W tym zestawieniu dziwi zwłaszcza „honor”.
Genealogią w tamtych
Niegdyś Cezary Gmyz podobnie postąpił z sędzią Igorem Tuleyą, który działania CBA w osławionej sprawie dr Mirosława G. porównał do praktyk z czasów stalinizmu. "Opisane działania stanowią wyraz pogardy dla drugiego człowieka, która właśnie jest podstawą każdego totalitaryzmu" – napisał sędzia w uzasadnieniu. Szefem CBA był wówczas Mariusz Kamiński z PiS, Gmyz natychmiast sięgnął więc do ulubionej taktyki defensywnej polskiej prawicy – zaczął szperać w przeszłości rodziny prawnika i ujawnił wstrząsającą doprawdy wiadomość, iż matka sędziego pracowała w SB.
Nie śpiewali kolęd. Na stos
Cała publikacja „Resortowe dzieci” jest zbudowana na tym samym założeniu – walimy w tamtych, tych obcych, którzy myślą i piszą inaczej niż my, czyli nie w jedyny właściwy sposób. Na jej okładce umieszczono między innymi zdjęcia Moniki Olejnik, Jacka Żakowskiego, Janiny Paradowskiej i Adama Michnika. Jedna ze współautorek tej publikacji Dorota Kania tak opisywała książkę i jej bohaterów w rozmowie z portalem Wirtualne Media. – Jej bohaterowie pochodzą z domów funkcjonariuszy komunistycznych służb specjalnych, działaczy Komunistycznej Partii Polski czy PZPR. W ich domach nie śpiewano kolęd, nie obchodzono świąt religijnych (…) Ci ludzie lub ich dzieci bardzo płynnie przeszli między innymi do mediów, a ta książka pokazuje system przejścia z PRL do III RP.
Ciekawe, że z równą skrupulatnością nie prześwietlają życiorysów członków rodziny „swoich”, stosując tak rzekomo znienawidzone przez własne środowisko bolszewickie metody. Bo nazwijmy rzeczy po imieniu – politycznie motywowane działanie, mające na celu znalezienie rzekomych „brudów” w rodzinie, to działanie charakterystyczne dla służb, na dźwięk nazwy których prawica żegna się dwa razy. Obrzydliwe.
Jego synem jest Jarosław Kulczycki z TVP Info, który w ostatnich dniach zasłynął z bezpardonowego ataku na Łukasza Warzechę. Na wizji sugerował, że dziennikarz tygodnika „wSieci” bierze pieniądze za udział w kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy.„Byłeś w ZOMO, byłeś w ORMO, dzisiaj jesteś za Platformą” – to hasło można niejednokrotnie usłyszeć podczas demonstracji. Ochotnicze Rezerwy Milicji Obywatelskiej były w PRL-ujedną z najbardziej znienawidzonych przez społeczeństwo organizacji. Jak ujawnił dziennikarz „Gazety Polskiej” Maciej Marosz, do ORMO należał również ojciec prezentera TVP Info Jarosława Kulczyckiego – Bogumił Kulczycki.