Bilet do Belwederu to koszt kilkunastu milionów złotych.
Bilet do Belwederu to koszt kilkunastu milionów złotych. Fot Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta

Kampania wyborcza to niebagatelny wydatek: dwie główne partie wydadzą na nią ponad 10 mln zł. Mniejsze partie po kilka milionów, a polityczny plankton od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy. Niewątpliwie bilet do Belwederu to najdroższa podróż w Polsce. Niektórzy muszą wziąć na nią kredyt. Oto jakie muszą spełnić warunki.

REKLAMA
Poza programem i osobowością w kampanii wyborczej liczą się też pieniądze. A może przede wszystkim pieniądze. Potrzeba ich na organizację spotkań wyborczych, sztab i doradców czy wreszcie na reklamy. Pięć lat temu wyścig do Belwederu kosztował 40 mln zł (za wszystkich kandydatów). Bronisław Komorowski wydał wtedy 15,4 mln, a Jarosław Kaczyński 14,6 mln zł.
Biedniej niż 5 lat temu
W tym roku ta kwota będzie mniejsza, bo partie wiedzą, że Komorowski wygra, gra toczy się tylko o to, czy w pierwszej, czy w drugiej turze. Do tego jeszcze z powodu kryzysu partiom obcięto połowę subwencji. Dlatego szczególnie mniejsze ugrupowania będą oszczędnie wykładały pieniądze na promocję swoich kandydatów. Tym bardziej, że za kilka miesięcy będą musiały wyciągnąć z sakiewki ostatnie grosze na kampanię parlamentarną.
Dlatego PO najprawdopodobniej nie wyda na kampanię Bronisława Komorowskiego tyle, co poprzednio i ograniczy się do nieco ponad 10 mln zł. Tyle też wyda PiS, tym bardziej, że nie będzie promował Jarosława Kaczyńskiego, tylko Andrzeja Dudę. Widać już, że po efektownej konwencji inaugurującej kampanię, powrócono do niedrogiego objazdu po Polsce i spotkań w niewielkich salkach.
Bieda w SLD
To jednak nadal nie tak drastyczne oszczędności, jakie zapowiada SLD. Partia wyda na kampanię zaledwie połowę tego, co w 2010 r. (3,2 mln zł), czyli ok. 1,5 mln zł. “Rzeczpospolita” przekonuje, że to wynik poważnych tarapatów finansowych Sojuszu, bo partia nie może dostać kredytu. Rzecznicy sztabu Ogórek i SLD zaprzeczają, a nawet grożą pozwem autorom tekstu.
Jednak faktem, jest, że na razie kampania Ogórek nie generuje absolutnie żadnych kosztów, podczas gdy wydatki PiS przez samą tylko konwencję to już ponad pół miliona. Sam Leszek Miller przyznawał niedawno w "Jeden na Jeden" w TVN24, że "SLD jest partią, która nie spoczywa na pieniądzach".
Mniej pieniędzy, więcej pomysłów
Szastać pieniędzmi nie będzie też PSL, który nieustannie spłaca dług sprzed ponad dekady. Dlatego Adam Jarubas na kampanię dostanie ok. miliona złotych. To widać, bo teraz kandydat PSL rusza w objazd po kraju i spotkania z niewielkimi grupami wyborców. To bodaj najtańszy sposób prowadzenia kampanii, choć równocześnie mało widowiskowy, a przez to nie przebijający się do ogólnokrajowych mediów.
Dlatego można mieć nadzieję, że w czasie tej kampanii będzie mniej bezsensownego wydawania pieniędzy na reklamę, a kandydaci będą bardziej aktywni i postawią na kampanię bezpośrednią, program i debaty. No dobrze, z tym ostatnim przesadziłem. Ale mniej pieniędzy wymusi na sztabach większą pomysłowość. To daje szanse na ciekawą kampanię.