
Jesienią roku 2010 wydawnictwo – po półrocznych staraniach – podpisało umowę z firmą Platon, jedynym dystrybutorem (z tych dostarczających dla Empiku), który w ogóle zgodził się na negocjacje. Porozumienie miało otworzyć wrota do sieci księgarskiej. (...) Droga wiedzie tylko przez hurtownika, bo to dla Empiku wygodniejsze.
Umowa, podpisana przez DodoEditor, była tzw. umową konsygnacyjną. Książki dostarczane dystrybutorowi pozostawały własnością wydawnictwa, dopóki nie zostały sprzedane Empikowi. Oczywiście, skoro Empik miał prawo zwrotu, liczyła się tylko faktyczna sprzedaż, kiedy to czytelnicy wychodzili z księgarni z książką w torbie. Liczyła się – ale nie dla fiskusa.
Książki zamówione jesienią od DodoEditor wróciły do wydawnictwa pod koniec stycznia 2011 roku. W oryginalnych opakowaniach. Sprzedało się 10% z nich. Pozostałe 90% najprawdopodobniej nie trafiło nawet do salonów sieci, całe święta spędzając w magazynie.
W maju roku 2011 zaczął obowiązywać podatek VAT na książki. Dystrybutor przedstawił więc DodoEditor nową umowę. Propozycja nie do odrzucenia, bo bez tego – nici z Empiku. A wtedy, raptem po kilku miesiącach współpracy, Empik nie wydawał się jeszcze złym pomysłem.
W latach 2011 – 2014 książki DodoEditor krążyły więc między księgarnią, magazynami hurtowni oraz magazynem wydawnictwa. Część z nich rzeczywiście znikała na rynku, ale większość zamówionego nakładu, zwłaszcza z okresów świątecznych, po prostu wożono na paletach.
A teraz wyobraźcie sobie, że takich promocji jest minimum 3. Lub 10. Czasem do 30 w jednej instrukcji.
W roku 2014 wydawnictwo DodoEditor zakończyło ostatecznie współpracę z Empikiem i hurtownią. Po ponad trzech latach motania się i liczenia strat. Zamiast tego zaczęło rozwijać sprzedaż detaliczną oraz współpracę bezpośrednią z księgarniami lub mniejszymi pośrednikami. Jak mówi Zuzanna Łazarewicz:
Wbrew obawom, przez ostatni rok, podczas wygaszania współpracy z Empikiem, zanotowałam wzrost, a nie spadek sprzedaży.
Po podsumowaniu wszystkich korekt, oszałamiająca sprzedaż Empiku skurczyła się żałośnie. Sieć, która ma 200 księgarń, w ciągu 4 lat współpracy sprzedała mniej więcej tyle książek, co ja przez własną księgarnię internetową. Jak mogła im się opłacać współpraca ze mną? Czemu tak naprawę służyła? Fikcyjnemu zwiększaniu kosztów? Podnoszeniu obrotów? Sprzedaży „promocji”?
Dlaczego tak długie terminy płatności oraz nagminne praktyki zwrotów nie przyciągają uwagi urzędów ani prasy? „Mafia książkowa” jest mniej atrakcyjna medialnie niż „paliwowa”?
O komentarz do opisywanej sytuacji poprosiliśmy biuro prasowe Empiku. Z komunikatu dowiedzieliśmy się, że "wpis na blogu jest nierzetelny i zawiera nieprawdziwe informacje. Empik nigdy nie współpracował bezpośrednio z wydawnictwem DodoEditor – relacje handlowe były prowadzone za pośrednictwem dystrybutora - Platon. Warunki na podstawie, których książki wspomnianego wydawnictwa trafiały do na nasze półki był wynikiem wynegocjowanej umowy między Platonem a DodoEditor".
Empik nie ma wpływu na warunki handlowe, jakie konkretne wydawnictwo negocjuje z dystrybutorem. Każdy z tych podmiotów jest odrębny i samodzielny na rynku. DodoEditor zawarł umowę z dystrybutorem Platon Sp. z o.o. bez jakiegokolwiek udziału czy pośrednictwa Empik. Empik nie zna treści umowy Platon sp. z o.o. z wydawnictwem DodoEditor, jak i sam nigdy nie był związany żadną umową z tym wydawnictwem.