– Czy ten samochód jest na sprzedaż? Przejeżdżaliśmy obok i widzieliśmy, że robisz zdjęcia. Kilka skrzyżowań dalej zdecydowaliśmy, że musimy zawrócić i spytać – usłyszałem od na ok. 30-letniej pary z czarnego lexusa is250. Ten krótki obrazek bardzo dobrze podsumowuje testowanego Citroena DS5. Na początku zwracasz na niego uwagę, ale w sumie nie wiesz, czy w ogóle ci się podoba. Jakiś czas później dochodzisz do wniosku, że musisz go dokładnie obejrzeć, a w końcu naprawdę go lubisz. Tak było właśnie w moim przypadku.
Trzy w jednym
A uwagę zwraca się na niego z bardzo prostego powodu. Szybki rzut oka nie wystarczy, by od razu zakwalifikować go do jednego, konkretnego segmentu. Trochę z coupe, trochę z kombi, ale i odrobina crossovera. DS5 nie jest odpowiednikiem znanej C5, bowiem powstało na nieco mniejszej płycie używanej przy produkcji C4, DS4 i C4 Picasso, która została trochę poszerzona i wyciągnięta. Jednak niezależnie, co w nim dostrzegamy, jest pewna powtarzalność: eleganckie, awangardowe i intrygujące wykonanie przyciągające wzrok.
A ten szybko wędruje w stronę… no właśnie, czego? Nadwozie zostało zaprojektowane w sposób, który przyciąga uwagę do wielu elementów na raz. Mamy masę chromowanych wstawek, listew, duże reflektory, ciekawy grill, śliczne 18-calowe felgi, podwójną końcówkę układu wydechowego. Jest też wysoko pociągnięta maska, którą wielkość odczuwamy zwłaszcza przy parkowaniu na ciaśniejszych przestrzeniach. Parkowanie ma wspomagać kamera cofania, niestety ta szybko się brudzi. Obok niej znajduje się też przycisk otwierania bagażnika, co jest średnio wygodne i intuicyjne.
Jak w samolocie
Pierwsze wrażenie, po zajęciu pozycji za kierownicą to… coś tu jest nie tak. Chwilę później orientujesz się, że nie znajdziesz tu standardowego układu przycisków. Drzwi, na których zazwyczaj mamy regulację szyb, lusterek, a także kilku innych opcji są pozbawione jakichkolwiek przycisków. Niemal wszystko możemy robić z gigantycznego wręcz panelu pomiędzy fotelem kierowcy i pasażera. Ciężko się do niego przyzwyczaić, bo w połączeniu z ekranem i całą masą przycisków dookoła wydaje się być nawet nieco przesadzony. To jednak tylko wrażenie, które szybko zmienia się w zaletę.
Siedząc za kółkiem możesz poczuć się jak w kokpicie samolotu, a to nie tylko moje wrażenie. To akurat nie przypadek, bo producenci mówią wprost o lotniczych inspiracjach. Wszędzie pełno przycisków i pokręteł. Szkoda, że zabrakło dotykowego ekranu, obsługa nawigacji pokrętłem jest diabelsko irytująca. Tym wszystkim zarządzamy siedząc stosunkowo nisko, ale wygodnie. Wielki plus za spory, dobrze umiejscowiony i komfortowy podłokietnik.
Dokładnie nad nim mamy kolejny panel, za pomocą którego można regulować prześwit w panoramicznym dachu podzielonym na trzy miejsca: nad kierowcą, nad pasażerem, z tyłu. Jeśli już przy tylnych siedzeniach jesteśmy, zaskoczeniem było to, że wyższe osoby siedząc tam wyprostowane dotykały głową sufitu. Samego miejsca jest sporo, ale opadający dach będzie dawał się we znaki.
Przyzwyczajaj się
Nie w oczy, a w ręce rzuca się za to kierownica. Również niestandardowa, bo nie była… okrągła. Miała lekko „ścięty” dół, co przez kilka pierwszych jazd daje o sobie znać. Zaskoczeniem było, że z czasem po prostu się o tym zapomina. Kilka pierwszych zakrętów powoduje, że ciągle ją „czujesz”, ale potem przestaje się na to zwracać uwagę.
Zwraca się uwagę za to na, cyfrowe zegary, przed oczami kierowcy znajduje się prędkościomierz, obrotomierz oraz wskaźnik poziomu paliwa i temperatury silnika.
Mimo że kierowca ma wrażenie, iż wszystkiego jest dużo, zabrakło czegoś, co powinno być podstawą. Dobrego i podręcznego miejsca na telefon, klucze czy cokolwiek, co potrzebujemy mieć pod ręką. Jest co prawda spory schowek w podłokietniku, ale trzeba go za każdym razem otwierać. Jest też zwykły schowek, ale do niego za daleko. Można co prawda położyć rzeczy na sporym panelu, bo miejsca jest wystarczająco, ale przy gwałtownym ruszeniu czy zahamowaniu można być pewnym że spadną. W efekcie zostaje schowek na dole drzwi kierowcy, a to pierwszy i idealny krok do… zapominania. Nie zliczę, ile razy musiałem wracać się do samochodu, bo czegoś zapomniałem.
To by było jednak na tyle jeśli chodzi o narzekanie na wnętrze. Kolejne kilometry mijają naprawdę komfortowo, a jakościowe wykończenie i design hipnotyzuje. Docenia się je z każdą kolejną jazdą.
Jedziemy
Testowany model (So Chic) pod maską miał 2-litrowy silnik BlueHDI o mocy 180 koni mechanicznych i 400 Nm maksymalnego momentu obrotowego. Całości dopełniała 6-biegowa automatyczna skrzynia biegów. Co ciekawe, przechodząc na jej „ręczną” obsługę, nie robi się tego za pomocą manetek przy kierownicy, a po prostu delikatnie przesuwając dźwignię w przód lub tył. Są także dwa przyciski, za pomocą których możemy włączyć tryb sportowy lub poprawiający bezpieczeństwo na śliskiej nawierzchni.
Prędkość 100km/h osiągamy po ok. 9,2 sekundy, a spalanie wynosiło ok. 7l/100km. Auto nie ma problemów z „zebraniem” się do sprawnego wyprzedzania. Wnętrze jest dobrze wyciszone, a zakręty pokonuje się pewnie. Zarzutem pod adresem tego modelu, na który można trafić wśród komentarzy, jest zawieszenie, które powoduje, że nierówności na drodze dają się szybko i wyraźnie odczuć. To niestety prawda, którą na polskich drogach można sprawdzić zdecydowanie zbyt często.
Citroen DS5 to jeden z ciekawszych modeli francuskiego koncernu ostatnich lat. Wręcz koncertowy popis projektantów, którzy sprawili, że na samochód aż chce się patrzeć: zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz. Nieukrywane nawiązania do lotnictwa, awangardowy design wybijają model na tle konkurencji, choć nie zabrakło kilku technicznych niedociągnięć. Auto może nieco odstraszać ceną, ale w końcu wszystko, co dobre swoje kosztuje. Pytanie tylko, czemu aż tyle?