W piątek, 13 lutego wyleciał ostatni w tym półroczu samolot z Antarktydy. Następny, ze względu na bardzo silne podmuchy wiatru i mrożącą paliwo w bakach temperaturę, będzie mógł przylecieć dopiero w listopadzie. Zaczyna się zima. Bez światła słonecznego i w temperaturach mocno minusowych przez najbliższe dziewięć miesięcy będzie na stacjach antarktycznych przebywać kilkaset osób. Będą sami na powierzchni 13,2 mln kilometrów kwadratowych.
W stacji Amundsen-Scott położonej sto metrów od bieguna południowego zimuje 50 osób, w ogromnej amerykańskiej stacji McMurdo w zimie jest 150 osób. W Stacji Antarktycznej Polskiej Akademii Nauk im. Henryka Arctowskiego, położonej na wyspie Księcia Jerzego, zostaje 7 osób.
Pisaliśmy niedawno jak na zimno reaguje organizm ludzki. Same temperatury w antarktycznych stacjach polarnych dochodzą zimą do -70 stopni. Nie są one jednak najgorszą rzeczą dla polarników, potrafią się przed nimi ochronić odpowiednim ubraniem. Dużo trudniejsze do wytrzymania są silne podmuchy wiatru, które powodują, że człowiekowi wydaje się, że jest jeszcze zimniej.
W czasie antarktycznej zimy, która potrwa do listopada nie ma praktycznie słońca, nie ma też możliwości wezwania pomocy z zewnątrz. Samolot i statek w złych warunkach pogodowych do stacji polarnej nie dotrze. To wszystko powoduje, że obecność w zimie na stacjach polarnych wymaga sporej odporności psychicznej.
Biały kubeł na głowie
Większość pracowników naukowych przebywa na najzimniejszym kontynencie latem, między listopadem a marcem. W zimie zostają przeważnie tylko osoby, które dbają o nieprzerwane techniczne funkcjonowanie stacji.
Wszyscy przechodzą szkolenie, w jaki sposób radzić sobie poza budynkiem w trudnych warunkach pogodowych. Taki kurs sfilmował w dokumencie "Spotkania na krańcach świata" Werner Herzog: ludzie ze stacji McMurdo powiązani sznurkiem próbują iść po śniegu, mają na głowie białe kubły. Uczestnicy kursu prawie od razu gubią kierunek.
To prosta, ale skuteczna symulacja ciężkich zimowych warunków polarnych i pierwsze ostrzeżenie przed zagrożeniem. W niskich temperaturach skóra od razu się odmraża, wiatr może kogoś zdmuchnąć z ziemi, a przez burzę śnieżną nie widać flag rozstawionych na drodze z budynku do budynku. Nie mówiąc już o tym, że nie widać wtedy nawet własnej dłoni.
Jest łączność
Nawet polskim polarnikom na wyspie Księcia Jerzego czasem trudno jest odkopać się z zalegających wokół stacji zasp. – Ale czasem zimą trzeba sprawdzić na przykład jak działają w innym budynku agregaty – mówił w Programie Pierwszym Polskiego Radia Zbigniew Sobierajski, kierownik 38. polskiej wyprawy na stację.
Polska placówka naukowa jest zupełnie samowystarczalna i bardzo dobrze wyposażona. Łączność z krajem i z zaprzyjaźnionym Chile zapewnia telefon satelitarny i radio, jest sieć internetowa.
Ludzie zimujący w McMurdo mają do dyspozycji salę gimnastyczną, bibliotekę i hydroponiczną szklarnię. W tym czasie uczą się nawzajem obcych języków, grają koncerty. W McMurdo jest też podobno bar Club 90 South, choć część polarników zaprzecza jego istnieniu.
Obowiązkowy test ciążowy
Jak przeżyć w tych nieludzkich warunkach? Najlepszym sposobem wykluczenia zagrożeń jest zminimalizowanie ryzyka. Polarnicy, w tym także Polacy, poddawani są bardzo dokładnym badaniom medycznym. Są one podobnie intensywne do tych, jakie przechodzą potencjalni kosmonauci.
Sporo kontrowersji wzbudziło parę lat temu wprowadzenie przez Amerykanów obowiązkowych testów ciążowych dla kandydatek na polarniczki. Tłumaczono to niemożliwością zapewnienia kobietom i ich dzieciom odpowiedniej pomocy medycznej. Choć na miejscu, w McMurdo są lekarze, to najczęściej zajmują się uszkodzeniami ciała wynikającymi z poślizgnięcia albo wypadkami przy wykonywaniu prac technicznych.
Lekarze nie mają doświadczenia chirurgicznego, jeżeli taka pomoc jest potrzebna, organizowane są telekonferencje z Szkołą Medyczną Uniwersytetu w Teksasie. Jeżeli nagła asysta lekarska będzie potrzebna w stacji Arctowski, przyleci śmigłowiec, który zabierze chorego do Chile. Okazjonalnie polscy polarnicy mogą też skorzystać z pomocy lekarskiej i dentystycznej na statkach chilijskiej marynarki. O ile pogoda pozwoli.
Chirurg sam sobie usuwa wyrostek
Sytuacja, choć niełatwa, jest trochę bardziej komfortowa, niż kilkadziesiąt lat temu. – Pamiętam wyprawę z przełomu 1978 i 1979 roku, kiedy to przeprowadzono w naszej bazie pięć operacji wyrostka robaczkowego. Głównie operowani byli polscy rybacy, którzy zapuścili się w te rejony. Dostarczyli nam potem mnóstwo pysznych ryb – mówił w Polskim Radiu polarnik, prof. Andrzej Gaździcki.
Jednak chyba najbardziej skrajną sytuacją była operacja przeprowadzona w sowieckiej stacji antarktycznej w 1961 roku. Chirurg, jedyny lekarz wśród zimujących polarników, sam sobie musiał usunąć wyrostek robaczkowy. Leonid Rogozow operując orientował się co się dzieje dzięki lusterku, które wszystkie jego ruchy pokazywało w odbiciu.
Operacja skończyła się dobrze. Ta, czy dziesiątki innych historii pokazują wyraźnie, że na Antarktydzie funkcjonuje się praktycznie cały czas na granicy ryzyka. Polarnicy decydujący się na spędzenie w takich warunkach 9 zimowych miesięcy muszą być po prostu przygotowani na wszystko.
Reklama.
Leonid Rogozow
Przed operacją nie spałem całą noc, cholernie mnie boli. Burza śnieżna wyje jak setki szakali. Nie ma żadnych symptomów zbliżającej się perforacji wyrostka, ale nie opuszcza mnie przeczucie, że to nastąpi niedługo. Muszę przemyśleć dokładnie jedyne możliwe wyjście: zoperowanie się samemu. To prawie nie do wykonania, ale nie mogę rozłożyć rąk i się poddaćCzytaj więcej