Budowę własnego domu będziemy zaczynać od postawienia w ogródku elektrowni słonecznej. Wyprodukowany prąd sprzedasz elektrowniom. Nie tylko oszczędzisz na rachunkach, ale i zarobisz. Ile? Według uchwalonej właśnie ustawy o Odnawialnych Źródłach Energii, wystarczająco, aby sfinansować sporą część kosztów całej budowy. A może nawet wszystko?
To nie żart. Bank Ochrony Środowiska wraca właśnie do projektu sprzed dwóch lat, który zakładał przygotowania rozwiązań finansowych pod coś, co eksperci nazwali SAMOspłacającym się domem. W założeniach, koszty budowy niewielkiego np. 130-metrowego domu pokrywane byłyby z zysku wypracowanego w przydomowej elektrowni słonecznej. Projekt zarzucono, bo lobby energetyczne skutecznie blokowało ustawę. W ubiegłym tygodniu udało się pokonać lobbing wielkich elektrowni PGE, Energi i Tauronu i po podpisie prezydenta ustawa o Odnawialnych Źródłach Energii za kilka miesięcy wejdzie w życie.
Główny ekolog BOŚ – jak tytułuje się ekspert od wyliczania finansowania dla takich projektów – właśnie uruchomił kalkulatory. Dzięki gwarantowanej cenie skupu zielonej energii 75 groszy za 1kWh wszystko ponownie zaczyna się składać w rewolucyjny projekt. – W ciągu miesiąca powinniśmy przedstawić gotowe, nowe rozwiązania „SAMOspłacającego się domu”. Ważne, że po ostatnim głosowaniu w Sejmie jesteśmy już bardzo blisko finału, a nasze plany stają się realne – mówi Piotr Lemberg, rzecznik Banku Ochrony Środowiska.
Elektro-rewolucja
Zacznie się boom, jak w przypadku kolektorów słonecznych używanych do podgrzewania wody. Według danych Urzędu Regulacji Energetyki, do niedawna zarejestrowanych było zaledwie 100 prosumentów, czyli osób, gospodarstw domowych, będących jednocześnie konsumentami prądu i jego wytwórcami.
Furorę robią panele fotowoltaiczne, bo ceny ogniw słonecznych produkujących 1kWh kosztują już 6-8 tys. zł. Przy 3-4 kW energii, instalacja nie tylko zaspokoi potrzeby małego domu (oszczędność około 1800 zł na rachunkach energetycznych), ale też pozwoli sprzedawać nadwyżki do sieci krajowej. System jest prawie bezobsługowy, a najnowszej generacji osprzęt pozwala płynnie przełączać źródła energii pomiędzy panelami, bateriami a konwencjonalną energetyką.
– W pogodny dzień cały dom przestawi się na energię ze słońca, nocą czerpie energię z baterii, ale przecież i tak korzystamy wówczas z niewielkiej liczny urządzeń – mówi naTemat Jarosław Trela z firmy Vertigo Green Energy. Słabsze w porównaniu z Hiszpanią nasłonecznienie Polski powoduje, że w styczniu i lutym użytkownicy korzystają w większości z sieci. Jednak w kwietniu i maju jest już tyle dużo słońca, że system zaczyna produkować nadwyżki. Wtedy zaczynamy zarabiać. 75 groszy na jedną kilowatogodzinę wprowadzoną do sieci (liczy je specjalny dwukierunkowy licznik).
Według BOŚ Banku, przy takiej cenie zielonego prądu, z zysków będzie można sfinansować znaczącą część kosztów budowy domu jednorodzinnego. Zwłaszcza przy zastosowaniu energooszczędnych technologii przy podgrzewaniu wody, produkcji prądu i dodatków. Bank zebrał już grupę firm gotowych wesprzeć projekt. Wydawnictwo Murator chce udostępnić projekty, a producenci materiałów budowlanych własne produkty po atrakcyjnych cenach. Szacowano, że można by postawić nawet 100 tys. domów.
Poprzednio eksperci zakładali stawki na poziomie 1 zł za 1 kwh. Wówczas, przy preferencyjnym kredycie, dom spłacałby się sam, a kosztem dla Kowalskiego był tylko zakup słonecznej działki. Przy aktualnych, niższych stawkach skupu energii, być może elektrownia sfinansuje znaczącą część raty.
Lobby antysłoneczne
Państwowe molochy energetyczne chciały za to jak najniższych cen skupu. Mirosław Bieliński, prezes Energi, skarżył się w "Gazecie Wyborczej", że gdy nad morzem zaczyna wiać, nie może spać. Nie dlatego, że stukają okiennice jego domu, ale przez nadmorskie wiatraki kręcące łopatami – firma płaci farmom wiatrowym 100-200 mln złotych rocznie. Marek Woszczyk, prezes PGE, rozdzierał szaty w liście do parlamentarzystów, że bogacze w domach, cwaniaki będą sobie produkować prąd, a firmy dopłacać kosztem klientów z centrów miast.
BOŚ inaczej widzi sprawę: – Własny dom to jeszcze nie luksus. Oferując dopłaty do OZE pozostawiamy ludziom więcej pieniędzy w portfelu na inne dobra. Wydając je też wesprą konsumpcję , a więc całą gospodarkę – przekonuje Lemberg.
– Kogo wspierać: lobby węglowe, atomowe czy zwykłych ludzi? To była decyzja polityczna. Rewolucja jednak i tak nadejdzie, bo energia ze słońca jest prawie darmowa i niewyczerpana, a przy spadających cenach instalacji wbrew rozsądkowi byłoby blokować tę technologię – mówi dalej Jarosław Trela. Dodaje, że tysiące instalacji fotowoltaicznych to rozproszone źródło energii zapewniające bezpieczeństwo energetyczne kraju. Według eksperta, branżę czeka prawdziwy boom, gdy ruszy program rządowego dofinansowania mikroinstalacji solarnych lub wiatrowych. Drugi projekt organizuje Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, który chce dopłacać Polakom ok. 40 procent kosztów instalacji (limit to prawie 20 tys. złotych). Do wzięcia jest ok. 600 mln złotych, które też czekały na ustawę o Odnawialnych Źródłach Energii.
Póki co, wypada zazdrościć tym, którzy jako pierwsi pokonali bariery urzędowe. Jak Marcin, właściciel domu podłączonego do dużej instalacji na światło słoneczne w podwarszawskim Chotomowie. – Korzyści są oczywiste: liczniki energii stają w miejscu, a rocznie płaciliśmy ok. 8500 zł na energię elektryczną, z której wytwarzamy światło, ogrzewanie – opisuje swoje doświadczenia portalowi Gramwzielone.pl. Po pierwszym roku wytworzył nadwyżkę energii wartą przeszło 6 tys. zł. W każdą sobotę przyjmuje wycieczki ciekawskich oraz niedowiarków, którym udowadnia, że na słonecznej energii można zarobić.