Od początku roku o przypadkach zatrzymań pijanych lekarzy donoszono już wielokrotnie.
Od początku roku o przypadkach zatrzymań pijanych lekarzy donoszono już wielokrotnie. Fot. Shutterstock.com

– W akademii piło się przed sesją. Na rezydenturze pijesz ze strachu przed mentorami. A jak już dochrapiesz się swojego miejsca w hierarchii, to pijesz z nimi w nagrodę – mówi nam o problemie alkoholowym w środowisku medycznym lekarz, który stracił pracę po przyłapaniu go "pod wpływem". – To zjawisko jest znacznie rzadsze niż jeszcze kilkanaście lat temu, ale do zera zmniejszyła się dziś wobec niego tolerancja pacjentów – dodaje psycholog pracy Andrzej Tucholski.

REKLAMA
Pijany jak lekarz?
Obaj nasi rozmówcy komentują w ten sposób kolejną falę zatrważających doniesień na temat lekarzy zatrzymanych pod wpływem alkoholu w pracy, którą przyniosły pierwsze tygodnie nowego roku. Najpierw głośno było o ordynatorze i anestezjologu, którzy po co najmniej kilku głębszych przyjmowali na ostrym dyżurze w Limanowej. Kilkanaście dni później doniesienie o lekarzu pracującym pod wyraźnym wpływem alkoholu przyjęli policjanci z Ostrowa Wielkopolskiego.
Podobne smutne wieści dotarły kilka dni temu ze szpitala w Pruszkowie. Nieco później w przychodni w Gdańsku policja zatrzymała tymczasem kolejny raz lekarkę, o której już kiedyś z powodu picia w pracy było w mediach głośno. We wtorek całą Polskę obiegła natomiast historia z Grudziądza, gdzie dyżurujący chirurg był tak pijany, iż nie zauważył, że od dłuższego czasu nie żyje jedna z jego pacjentek.
We wszystkich tych przypadkach mowa o doświadczonych lekarzach z wieloletnim stażem, których przyłapano w pracy nie na mocnym kacu, a w stanie silnego upojenia. Wszystkie wspomniane historie dotyczą bowiem przypadków, w których badanie alkomatem wykazało od 1,4 do aż 3 promili alkoholu w wydychanym powietrzu. A to oznacza, że lekarze ci po prostu musieli pić w pracy lub alkoholem raczyć się tuż przed przyjściem na dyżur. Dlaczego o pijanych lekarzach słyszymy ostatnimi czasy tak często?
"Piło się, pije się..."
– W ostatecznym rozrachunku za tym, że bierzesz do pracy piersiówkę lub w drodze na dyżur kupujesz flaszkę decyduje pewnie jakiś stres. Może ta ciągła pogoń za pieniędzmi i konieczność łączenia etatów. Mnie noga powinęła się jednak raczej ze względu na głupie poczucie bezkarności, świadomość braku prawdziwego nadzoru – wyznaje w rozmowie z naTemat Krzysztof, 56-letni lekarz, którego kilka lat temu wyrzucono z pracy za picie na dyżurze.
Krzysztof
lekarz, stracił pracę przez picie na dyżurze

Miałem pecha i szczęście zarazem. Pecha, bo nigdy nie piłem do lustra, ale tylko ja wpadłem. I straciłem ważną dla mnie posadę w szpitalu. Szczęście w tym nieszczęściu było natomiast takie, że sprawa nie zakończyła się innymi konsekwencjami dyscyplinarnymi. A etat w klinice, w której pracuję teraz dostałem pod warunkiem udziału w terapii, która przyniosła mi coś dobrego w kilku obszarach życia.

Lekarz zwraca uwagę, że problem z pijanymi na dyżurach bierze się prawdopodobnie z faktu, iż kultura pica w środowisku medycznym była od lat dość powszechna. – W akademii piło się dla kurażu przed sesją. Na rezydenturze pijesz ze strachu przed wymagającymi mentorami. A jak już dochrapiesz się swojego miejsca w hierarchii, to pijesz z nimi w nagrodę. W dzisiejszych czasach trudno lekarzowi znaleźć też czas na normalny weekend, więc jak ktoś z różnych przyczyn wypić musi, robi to w pracy – tłumaczy Krzysztof.
I dodaje, że w szpitalach i przychodniach pijący czują zwykle przyzwolenie na picie. – Bo albo nie piją sami, albo nikt im z tego powodu krzywdy nie zrobi. Słyszałeś, by na któregoś z zatrzymanych ostatnio lekarzy donieśli współpracownicy? Nikt tego nie zrobi, za to pacjenci zrobili się strasznie wyczuleni. Dawno minęły też czasy, gdy po jednej stronie z lekarzami byli policjanci. Nic już nie rozchodzi się więc po kościach – mówi.
Pacjent już nie przymknie oka
Na to zwraca również uwagę psycholog pracy Andrzej Tucholski. Z jego wieloletnich obserwacji wynika, że problem alkoholowy wśród lekarzy nie jest niczym nowym. Długo był jednak powszechnie akceptowany i dopiero w ostatnich latach bardzo mocno zmieniło się nastawienie pacjentów.
Andrzej Tucholski
psycholog pracy

Generalnie możliwość pracy pod wpływem alkoholu w placówkach medycznych w Polsce zmniejszyła się na przestrzeni minionych kilku lat bardzo drastycznie. Wbrew wszelkim pozorom, to zjawisko jest znacznie rzadsze niż jeszcze kilkanaście lat temu, ale do zera zmniejszyła się dziś społeczna tolerancja wobec lekarzy, którzy próbują leczyć pod wpływem alkoholu.

Andrzej Tucholski zwraca również uwagę na to, iż za zmniejszeniem społecznej tolerancji dla pijanych lekarzy poszła tendencja do wyjątkowego nagłaśniania takich przypadków. Choć w gabinetach lekarskich pije się dziś mniej niż przed laty, trudniej jest medykom się z tymi nawykami ukryć, bo każda skarga pacjenta lub policyjna interwencja ściąga na miejsce media.
– I to powinno być wielką przestrogą dla lekarzy. Pacjenci są wciąż w stanie wiele tolerować, że lekarz jest przemęczony i trzeba długo czekać do niego w kolejce, a przyjmowani jesteśmy nie zawsze w najbardziej komfortowych warunkach. Nie ma już jednak tolerancji dla tego, by lekarz nie spełniał najbardziej podstawowych standardów – ostrzega psycholog.
Jednocześnie specjalista podkreśla, że problemem polskich lekarzy nie jest tylko i wyłącznie różnego stopnia alkoholizm, czy zwykła nieodpowiedzialność w korzystaniu z mocnych trunków. – Ciągle mówimy wiele tylko o alkoholu. Tak, jakby nikt w tym środowisku nie zetknął się nigdy z zupełnie innymi substancjami – stwierdza.
W ocenie psychologa, potrzeba zrelaksowania się różnego rodzaju używkami często wynika z faktu, iż polskim lekarzom brakuje tzw. umiejętności miękkich. – Nie chodzi tylko o szukanie sposobu na radzenie sobie z towarzyszącym temu zawodowi stresem. Niektórzy lekarze mają problemy także z kontaktem z pacjentami, więc w ten sposób próbują się rozluźnić, być milszymi i bardziej odpornymi – mówi Andrzej Tucholski.
I zwraca uwagę, że większość bohaterów ostatnich bulwersujących doniesień to lekarze bardzo doświadczeni, czyli zarazem absolwenci takich roczników, które na polskich uczelniach medycznych nie miały szans na zajęcia uczące kontaktu z pacjentem, czy zarządzania stresem.