Od początku kampanii prezydenckiej Magdaleny Ogórek media powtarzają informację o problemach finansowych sztabu. SLD nie chce przelać mu pieniędzy, bo ma kłopoty z dostaniem kredytu.
Niska aktywność Magdaleny Ogórek może być spowodowana nie tylko brakiem przygotowania kandydatki SLD, ale też problemami z pieniędzmi. Bo partia nie może znaleźć banku, który udzieliłby jej kredytu – pisze w “Rzeczpospolitej” Andrzej Stankiewicz. Z 2-3 mln zł, które początkowo obiecywano kandydatce, zostało mniej niż milion. Już kilka lat temu SLD musiało sprzedać swoją siedzibę przy ul. Rozbrat, by móc spłacić poprzednie długi.
Banki już nie lubią partii
Kolejnych już raczej nie zaciągnie. – Pierwszą i absolutnie podstawową barierą jest to, że banki w ogóle nie chcą dawać kredytów partiom – mówi Paweł Piskorski, szef Stronnictwa Demokratycznego. – Banki nie chcą być kojarzone z partiami, bo jak dadzą jakiejś pieniądze, ich klienci pomyślą, że firma jest związana z partią – dodaje. A firmy tego nie lubią. Dlatego Tomasz Adamek stracił kilka kontraktów, kiedy wystartował do Parlamentu Europejskiego.
Zasady, na jakich banki pożyczają pieniądze, są uniwersalne. – PKO Bank Polski dopuszcza kredytowanie w okresie kampanii wyborczej, na jej finansowanie, na równych zasadach dla wszystkich partii politycznych – zapewnia nas biuro prasowe banku. – Decyzja o przyznaniu kredytu podejmowana jest na podstawie jednakowych kryteriów, bez preferencji politycznych – dodają przedstawiciele PKO BP.
Nikt nie chce pożyczać
– Do wniosku kredytowego powinny być dołączone m.in. dokumenty o otrzymanej subwencji oraz poniesionych z subwencji wydatkach za ostatni rok, sprawozdanie o źródłach pozyskania środków finansowych, roczne sprawozdanie finansowe za ostatni rok czy dokumenty dotyczące propozycji zabezpieczenia spłaty kredytu. Warunki finansowania muszą być akceptowane zarówno przez klienta jak i przez bank – wyjaśnia PKO BP.
Piskorski przekonuje jednak, że większość banków nawet nie sprawdza finansów partii, odrzuca wniosek z automatu. – Nawet jeśli są pewne podstawy, by kredyt przyznać, to partie go nie dostają. Pamiętam, że w 2011 roku Ruch Palikota starał się o kredyt i miał mocne podstawy. Zdobył dobry wynik w wyborach, miał już pewną dotację, PKW przyjęła sprawozdanie z kampanii, a banki i tak mu odmówiły, choć chciał pożyczyć połowę tego, co miał dostać z dotacji – zauważa Paweł Piskorski.
Partia to nie firma
Jasne jest więc, że banki nie traktują kredytowania partii jak zwykłego biznesu. – Druga bariera to kwestia spodziewanego wyniku, a więc i wysokości dotacji, którą partia dostanie. Ale tak jak mówiłem, nieliczne banki w ogóle dochodzą to takiego etapu, że to rozważają. Na ogół to się wiąże z zabiegami indywidualnymi liderów – wskazuje polityk.
Szczególnie trudno zdobyć finansowanie partiom, które dopiero startują. – Kilkanaście lat temu, podczas pierwszej kampanii PO gwarantowaliśmy pożyczkę swoimi prywatnymi majątkami. To było bodajże pięciu liderów PO. Bank usiłuje stworzyć sobie jak największe zabezpieczenie na wypadek, gdyby partia się nie dostała do Sejmu – mówi rozmówca naTemat.
Majątek się nie liczy
Piskorski tłumaczy też, że kampania kampanii nie równa. – Najprościej dostać kredyt przy wyborach parlamentarnych, bo po przekroczeniu progu dostaje się zwrot za kampanię i pieniądze na działalność partii. Z kolei za kampanię samorządową nie dostaje się nic – przypomina Piskorski.
Zauważa też, że dla banków mniej istotny jest majątek i nieruchomości, bardziej bieżąca płynność finansowa. – Bo jak nie spłacą, to później trzeba to odzyskiwać, a banki chcą jak najmniej problemów – zauważa Piskorski.
Ostatni taki kredyt
Kierowane przez naszego rozmówcę Stronnictwo Demokratyczne miało szczęście. W 2010 roku zastawiło swoją siedzibę przy ul. Chmielnej w Warszawie, by sfinansować kampanię prezydencką Andrzeja Olechowskiego. – Udało nam się znaleźć jeden bank, który się zgodził. Ale to był wyjątek, chyba byliśmy ostatnim takim przypadkiem – ocenia Paweł Piskorski.
Dla banku zarobek na kredycie dla polityków to grosze. Straty wizerunkowe mogą być większe niż zyski. Bo bank, jak każda firma, chce być dla wszystkich, bez względu na ich preferencje partyjne. Pożyczenie pieniędzy ugrupowaniu z prawicy czy z lewicy może część tych potencjalnych klientów odstraszyć. A to się nie opłaca.