
– Podobno jak mnie kiedyś, jeszcze w przedszkolu, pani zapytała co chciałbym robić to powiedziałem, że chciałbym być „szpikerem”. Ja sam tego nie pamiętam, ale moja mama wielokrotnie mi to z uśmiechem odpowiadała. Bo słyszała to na własne uszy. I tak już zostało – mówi Bogdan Fabiański, jeden z najpopularniejszych polskich dziennikarzy muzycznych.
REKLAMA
Małgorzata Gołota: Z kim zrobiłeś pierwszy wywiad?
Bogdan Fabiański: To jest niemalże historyczne pytanie.
Tak podejrzewałam.
(śmiech) To chyba była rozmowa z zespołem Skaldowie. I to był chyba rok... 1967 albo 1968 rok. Pracowałem wówczas w Studiu Studenckim „Akademik”, zaczynałem grać w klubach. I jakoś tak przypadkiem nawinęli mi się właśnie Skaldowie. Byłem wtedy tak podekscytowany, że mało nie dostałem zawału serca.
Jak debiutowałem w klubie w roli DJ-a też byłem tego bliski. Na pierwszy front poszła Stodoła, która wtedy jeszcze mieściła się na Nowowiejskiej. Na tą imprezę przyszło tyle ludzi, że wchodziłem przez okno. Udało się, bo to był parter. Skakałem z tym singlami pod pachą i dopchałem się jakoś do sceny. I też miałem wtedy tremę jak cholera. Potem tak wielka pojawiła się dopiero wtedy, kiedy okazało się, że gram przed Niemenem.
A jest jeszcze ktoś z kim wywiadu nie robiłeś?
Taki jeden facet. Nazywa się Dave Matthews. Świetny amerykański muzyk. W Stanach występuje z zespołem jako Dave Matthews Band i na ich koncerty zawsze przychodzą tłumy. Ja sam wielokrotnie się na nie wybierałem, ale jakoś nigdy nie zgrały mi się terminy.
A teraz będzie okazja?
Przyjeżdżają w końcu do Europy. W październiku będą grali w trójmiejskiej Ergo Arenie, może uda mi się z nimi pogadać.
Słyszałam, że świetnie sobie radzisz z gwiazdorskimi humorami.
(śmiech) Tak, ale nie mogę powiedzieć nazwiska osoby, o którą chodzi.
Dlaczego?
Bo to była kobieta, więc wyszłoby nieelegancko.
W takim razie inaczej – czym Cię tak zdenerwowała?
Zadawałem jej pytania a ona to lekceważyła, więc zapytałem jej wprost : po co tu przyszłaś? I powiedziałem grzecznie, że jak nie ma ochoty ze mną rozmawiać to może wyjść ze studia albo ja wyjdę.
To było na żywo?
Na żywo.
I wszyscy to słyszeli?
Wszyscy, którzy nas wtedy słuchali.
A ona co Ci na to odpowiedziała?
Przeprosiła i potem już rozmawiało nam się świetnie. Po kilku latach znów przyszła do mnie na wywiad i wtedy już była naprawdę grzeczna. Może już wyparowała z niej woda sodowa.
Przez kilkadziesiąt lat pracowałeś w Polskim Radiu, byłeś lektorem, spikerem, dziennikarzem. Jako DJ grałeś chyba we wszystkich już klubach świata. Pracowałeś w telewizji. Masz takie miejsce, gdzie czujesz się najlepiej?
Radio, ja po prostu zawsze kochałem radio. Podobno jak mnie kiedyś, jeszcze w przedszkolu, pani zapytała co chciałbym robić to powiedziałem, że chciałbym być „szpikerem”. Ja sam tego nie pamiętam, ale moja mama wielokrotnie mi to z uśmiechem odpowiadała. Bo słyszała to na własne uszy. Podczas nauki w szkole średniej spytano mnie o to samo i znów powiedziałem, tyle, że już całkiem wyraźnie (śmiech), że chciałbym być prezenterem radiowym, lektorem lub spikerem a nade wszystko marzyła mi się praca w redakcji muzycznej. Polonistka mnie zresztą z tego powodu zawzięcie tępiła.
Głos jej się nie podobał?
Uważała po prostu, że jestem w tej pięknej materii jaką jest język polski wielkim abnegatem. Jak chciała mi wstawić lufę – a chciała regularnie – pytała mnie z jakiejś lektury.
Dawałeś się łapać?
Czasem bo lektury czytałem tylko te, które mnie interesowały.
Jak wszyscy.
No właśnie. Kiedyś chciała mnie już tak całkowicie dobić, bo tych pał trochę było, i poprosiła mnie o fragment „Pana Tadeusza”. A ja bezczelnie...
Zacytowałeś?
Cytowałem przez dobrych piętnaście minut. Tak mi się podobała ta lektura. Szczęka jej wtedy opadła. Może dlatego pojechała potem do sanatorium (śmiech) i przejął nas dyrektor. I on, trzeba przyznać, bardzo we mnie i w moją radiową karierę wierzył.
Co nie zmienia faktu, że ostatecznie wylądowałeś na Politechnice Warszawskiej.
Tak (śmiech), to mi pozwoliło opanować umiejętność szerszego postrzegania świata.
Tyle, że świat nadal sprowadzał się do Polskiego Radia?
Najpierw do Studia Studenckiego. Tam dostałem naprawdę niezłą szkołę. Ale apetyt rośnie z w miarę jedzenia, więc wkrótce zamarzyło mi się prowadzenie Listy Przebojów w Rozgłośni Harcerskiej. To była stacja na falach której debiutowało nie tylko wiele gwiazd piosenki, ale i dziennikarstwa radiowego. Wśród nich m.in. Roman Czejarek, Jacek Fedorowicz, Janusz "Kosa" Kosiński, Wojciech Mann, Witold Pograniczny czy Piotr Kaczkowski.
Jak mi się zamarzyło to poszedłem do tej rozgłośni. Tam pani redaktor czy nawet nadredaktor spojrzała na mnie i spytała „Chłopcze, czego Ty tu szukasz?”. Więc ja jej mówię wprost „zajęcia szanowna pani redaktor”. Spytała mnie jeszcze co i gdzie robię i oznajmiła „nie”.
Dlaczego?
Nie powiedziała. Więc wróciłem do mojego studenckiego studia. A potem jakoś tak się złożyło, że zacząłem dorabiać przy myciu okien w budynkach Polskiego Radia na Myśliwieckiej. Fajnie to brzmi nie?
Świetnie. Lepiej niż staż.
No właśnie. I kiedyś stoję w tym oknie, wyciągam się i szoruję te szyby i słyszę jak inna pani redaktor mówi do swojego kolegi, którym był jak się potem okazało Andrzej Kurek, autor i gospodarz programu popularnonaukowego „Sonda”: – Przydałby nam się ktoś młody i prężny. Więc ja tę szmatę na podłogę i mówię, że jestem i czy mogę spróbować? I tak się to zaczęło.
Do Stodoły wchodziłeś przez okno, do Polskiego Radia dostałeś się przez okno. A do wymarzonej redakcji muzycznej? Też przez okno?
Nie, tym razem nie poszło tak prosto (śmiech). Tak naprawdę, na serio, odkryło mnie małżeństwo reżyserów, którzy mnie szkolili, uczyli. Potem dostałem propozycję etatu spikerskiego, ale nie mogłem go przyjąć, bo jeszcze studiowałem. A wtedy studentów nie przyjmowali. Czytałem więc sobie różne tekst na zlecenie, od rolniczych po poezję. I jakoś tak w międzyczasie otworzyła się przede mną jeszcze jedna furtka – na jednej z imprez poznałem Anię Arendt, która zaproponowała mi robienie wstawek do swoich programów muzycznych. Pół roku później poszła na macierzyński i zostawiła mi te swoje programy. Powiedziała tylko, że oddaje je mi, bo wie, że jak wróci to nie będę pazerny i jej część tych programów oddam z powrotem (śmiech).
Oddałeś?
No pewnie, przyjaźnimy się do dzisiaj. Później naprawdę dużo się działo, w radiu, w telewizji też. Prowadziłem wtedy przecież Telewizyjną Listę Przebojów.
I taką ciekawostkę Ci powiem, że pod koniec lat 70, gdy pracowałem już w Polskim Radiu, dostałem telefon z Rozgłośni Harcerskiej. Od tej samej pani redaktor, która mnie swego czasu odprawiła z suchym „nie” i z kwitkiem. Zaproponowała mi prowadzenie Listy Przebojów właśnie.
Nie mów, że bez gadania się zgodziłeś?
Zgodziłem się, ale nie omieszkałem jej przypomnieć jak mnie kiedyś spławiła. Nie mogła sobie tego oczywiście przypomnieć (śmiech). Ale tak, tę Listę Przebojów prowadziłem potem aż do stanu wojennego.
Potwierdzisz, że w czasach PRL praca w mediach była ciekawsze, barwniejsza?
To wszystko specyfika czasów. Ja, z perspektywy czasu mogę tylko powiedzieć, że jest jedna rzecz, której mi brakuje a która zawsze wychodziła na plus.
Jaka?
Taka, że wtedy przyjmowano do pracy fachowców. Zobacz sama – Marek Niedźwiecki, Paweł Sztompke, Marysia Szabłowska, Marek Gaszyński, Witek Pograniczny. Wtedy jak się wchodziło do redakcji muzycznej trzeba było naprawdę być kimś, mieć wiedzę. Wszystkie te audycje były przecież autorskie. Wiedza i predyspozycje były niezbędne.
I tak kilkadziesiąt lat w Polskim Radiu... 23 lata w samym Radiu dla Ciebie, którego byłeś zresztą pomysłodawcą.
Tak, to radio było naprawdę na topie w latach '90. Powiedziałbym, że do 1996 roku.
Jak na to wpadłeś?
Wiesz, to było do przewidzenia, że po 1989 roku, po transformacji, rozgłośnie prywatne będą powstawać jak grzyby po deszczu. Kiedy likwidowali a właściwie zmieniali profil programu II, który przez wcześniejsze lata był takim bardzo rozrywkowym kanałem, zaproponowałem Stefanowi Zajączkowskiemu, ówczesnemu dyrektorowi warszawskiej rozgłośni lokalnej założenie właśnie takiego radia. Stacji, która grałaby podobną muzykę do tej z programu II – nowe, zachodnie, rytmiczne i łatwo wpadające "w ucho" piosenki oraz sporo informacji społeczno-kulturalnych z regionu. Chcieliśmy ją najpierw nazwać Radio4U, ale nie chciano się zgodzić na angielską nazwę. No i zostało Radio dla Ciebie.
I tam też mieliśmy świetną redakcje muzyczną. Byli między innymi Artur Orzech, Rafał Turowski, Paweł Bobrowski, Marek Wiernik, Arek Kałucki, Witek Pograniczny, Jarek Rosiński, Jerzy Rowiński... Publicystyka także dobrze stała. Ta muzyka i publicystyka to były zresztą najważniejsze przyczynki do tego, że mieliśmy wtedy tak dobre notowania.
Mimo to, w jednym z wywiadów przyznałeś, że to w Radiu ZET Gold odnalazłeś spokój.
Tak... wiesz, spędziłem wiele lat w USA, Kanadzie, gdzie współpracowałem ze stacjami radiowymi i klubami. I pamiętam, że powiedziałem kiedyś mojemu szefowi z Polskiego Radia, że młodzi ludzie odejdą od radia publicznego...
Słuchacze?
Tak, bo radio publiczne o nich zapomniało. Mieliśmy trzeci program, czwarty, śmaki, owaki, ale to była taka archaiczna twierdza. I to się sprawdziło. Kiedyś poszedłem na jakąś lekcję do szkoły i zapytałem o to, kto jakich stacji słucha. Na hasło program pierwszy jedna osoba podniosła rękę. Na drugi, grający wówczas muzykę klasyczną - kilka. A i to dlatego, że chodzili po prostu do szkoły muzycznej. Reszta tych młodych ludzi to byli słuchacze Radia ZET, RMF FM, Eski. Dziś Polskie Radio stara się to jakoś odbudować, ale ten dystans dzielący w sposobie myślenia pracowników radia publicznego a radia komercyjnego...
Nie do przeskoczenia?
Inne światy radiofonii.
I dlatego mówisz o spokoju?
W tym radiu, w którym pracowałem wcześniej, w Radiu dla Ciebie zaszły zmiany. Radio poszło w kierunku „talk talk”. To nie był mój format. Miałem wyjechać z kraju, ale jakoś mi było szkoda. Nie wszystko pasowało, trzeba by było dom sprzedać, rodzinę zabrać.
Nie ten czas.
Nie ten czas, dokładnie. I wtedy pojawiła się propozycja z ZET Gold. Ruszała nowa rozgłośnia, rozmawialiśmy. Teraz, tutaj, jestem z daleka od tego męczącego mielenia tematów społeczno–politycznych i innych. Od tego, że temat, który może być ciekawy przez piętnaście minut, jest wałkowany przez godzinę.
Albo i więcej.
No właśnie.
A muzyka Cię nie nudzi?
Muzyka jest czymś takim, co towarzyszy. Możesz wykonywać rożne czynności, jechać samochodem, pracować, ćwiczyć, cokolwiek. Wybierasz sobie jej rodzaj – taki, który ci odpowiada, pasuje do nastroju. Słowo może denerwować, muzyka nie. Ona raczej poprawia nastrój i działa pozytywnie.
W latach '80 podobno przywoziłeś z Zachodu najnowszą muzykę, kasety. Puszczałeś z nich piosenki w całości w programie drugim a słuchacze je sobie bez pardonu nagrywali. Nie czujesz się czasem jak promotor piractwa?
(śmiech) Na początek jedna mała uwaga – nigdy nie przywoziłem kaset, tylko płyty. Winyle. Na nich też grałem w klubach. Prezentowałem w radiu te nagrania z płyt, bo wówczas większość z nas nie miała dostępu do muzyki z Zachodu. Wydawałem na nie majątek. Ale miałem też satysfakcję, że sprawiała radość słuchaczom w tych trudnych czasach.
Kupowałeś w Stanach czy w Polsce?
Najczęściej to chyba w Berlinie Zachodnim. Miałem tam taki swój sklep, w którym pani odkładała mi to, co chciałem. Jeśli sam nie mogłem po to jechać, to jechał ktoś ze znajomych, kupował i przywoził. Przywozili mi te winylowe krążki dziennikarze, piloci, stewardessy. Często kupowałem też na giełdach płytowych w USA czy Wielkiej Brytanii. Do dziś mam sporo z tych płyt. Wiem, że słuchacze je ochoczo nagrywali, jak i moje programy. Do dzisiaj też często zdarza się, że panie dzwonią do mnie z zapytaniem czy mogę ich dzieciom czytać na dobranoc bajki…
Ja paradoksalnie nie mam archiwum swoich audycji.
A lubisz siebie słuchać?
Nigdy nie lubiłem, nie lubię i nie polubię (śmiech). I nie robię tego o ile nie muszę. A rzadko muszę, bo zawsze miałem i mam do dziś świetnych realizatorów, którzy wyłapują moje ewentualne błędy i informują mnie o tym.
Potwierdzisz, że w PRL-u rynek muzyczny był barwniejszy? Twórcy zdolniejsi?
To były na pewno inne czasy, inne tematy, inna wolność. Powstało wtedy, zwłaszcza w latach '80 , wiele pięknych nagrań. Może przyczynił się do tego stan wojenny, ta cała ponura otoczka. Te piosenki miały wspaniały przekaz, pełen tęsknoty za czymś lepszym, innym światem. Ich autorzy potrafili to świetnie dostrzec i opisać, bo przecież z tej PRL-owskiej Polski jeździli na Zachód. Widzieli różnice i one odbijały się w tekstach.
Ale to bardzo ciekawe obserwować, że nawet jak dziś gram te stare szlagiery w klubach to młodzi ludzie, tak młodzi, że z pewnością tych czasów nie pamiętają, jednak tę klimatyczną muzykę czują, znają, śpiewają.
Dziś nie brakuje nam tego, czego brakowało wtedy, marzymy o czymś innym, mamy inne ideały. No i trzeba jeszcze pamiętać, że dziś każdy może tworzyć muzykę. Wtedy to było coś wyjątkowego.
Znów ten brak zawodowców.
A ta prawdziwa, najlepsza muzyka zawodowstwa właśnie wymaga.
Nigdy Cię nie kusiło żeby samemu skomponować piosenkę?
Nie, jakoś nie. Nie miałem nawet kiedy. Napisałem kiedyś jakieś teksy ale na oczach zrozpaczonych moich kolegów potem je porwałem. Tak mi się nie podobały.
Natomiast bardzo dużo muzyki słucham, od jazzu, indie folku, bluesa, reggae, po pop – ale dobry pop – aż po death metal. Jeśli coś jest dobre to lubię tego słuchać, nawet po kilka razy, bez względu na to do jakiego gatunku o się to zalicza. Chcę wiedzieć co się w muzyce dzieje, jakie są najnowsze nurty, czy są nowi wokaliści czy starsi potrafią się do nowych trendów dostosować. Wiadomo przecież, że muzyka to jest pewien tygiel, w którym miesza się mnóstwo rożnych stylów i gatunków.
Masz jeszcze jakieś zawodowe marzenie, którego nie spełniłeś? Poza wywiadem z Matthewsem?
(śmiech) Nie uwierzysz, ale po prostu wydać książkę. Od dziesięciu, albo nawet piętnastu lat próbuję napisać książkę, ale nie chce pisać sam o sobie. Marzy mi się taki wywiad-rzeka, taki mocny, konkretny.
I to się uda?
Na to wygląda. Pracuję nad nim z pewnym kolegą dziennikarzem... Premierę planowaliśmy w maju, ale przy książce jest taki ogrom pracy, że realny termin to chyba raczej październik. Zwłaszcza, że chcemy zrobić to dobrze. Tak, żeby ktoś kto ją przeczyta, pomyślał sobie: „hmm, jednak nie jest tak łatwo być dziennikarzem”.
A emeryturę kiedyś planujesz?
Zaplanowałem ją. Miała się zacząć 25 lat temu, ale jakoś nie wyszło.
