Debiutancka powieść Doroty Gąsiorowskiej – "Obietnica Łucji" – właśnie trafiła do sklepów.
Debiutancka powieść Doroty Gąsiorowskiej – "Obietnica Łucji" – właśnie trafiła do sklepów. Fot. materiały prasowe

– Każdy jest innym człowiekiem, ma inne wartości. Ale każdy czytelnik sięgając po książkę, czegoś od niej oczekuje. Komuś potrzebna będzie siła i do jej odkrycia czasem wystarczy jedno zdanie. Komuś innemu potrzebny będzie spokój, bo może prowadzi zbyt intensywne, szybkie życie... Literatura ma być dla nas w ogóle pewną życiową wskazówką. A odnalezienie siebie nigdy nie jest jak klaśnięcie w dłonie, nie jest proste i nie jest łatwe – mówi Dorota Gąsiorowska, autorka okrzyknięta nową mistrzynią powieści obyczajowej w Polsce.

REKLAMA
Wierzy pani w przeznaczenie?
Wierzę we własne możliwości, w to, że to my sami trzymamy los w naszych rękach. Choć wiem, że ludzie lubią tak to sobie właśnie tłumaczyć – wierzyć w przeznaczenie, swego rodzaju fatum, w to, że ktoś za nich decyduje i dlatego coś im się w życiu udaje albo nie udaje. A ja naprawdę uważam, że wiele zależy od nas.
I nie ma pani czasem wrażenia, że właśnie tak a nie inaczej potoczyło się pani życie, by teraz mogła pani napisać bestseller?
Wszystkie doświadczenia są nam potrzebne. Mi także. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, widzę to doskonale. I mam tu na myśli zwłaszcza te trudne, bolesne doświadczenia...
Takie o których myślimy sobie „dlaczego to mnie spotyka?”?
Tak, dokładnie. Te są najgorsze (śmiech). Gdy się jest w takim trudnym momencie, ciężko postrzegać go inaczej niż dopust boży. Ale potem często okazuje się, że wiele na nich korzystamy. I tak było ze mną. Takie życiowe dramaty, zakręty, to wszystko dało mi siłę, to mnie umocniło i dzięki temu poszłam do przodu. Gdyby ich nie było, być może nie napisałabym tej książki albo napisała ją w zupełnie inny sposób.
A marzenia? W siłę marzeń pani wierzy?
Na pewno warto marzyć.
Tak jak pani o własnej książce? Bo panią przedstawia się jako dowód na to, że warto marzyć, że nigdy nie jest za późno na tych marzeń spełnienie.
Tak, chociaż to moje marzenie spełniało się jakby cały czas.
Wie pani, ze mną było tak, że ja zawsze coś popisywałam, zawsze miałam tę wyobraźnię, pomysły. Ale tak mi się życie poukładało, że na dłuższy czas po prostu to porzuciłam. Robiłam inne rzeczy, pracowałam w rodzinnej firmie, dokształcałam się na rozmaitych kursach.
Nie żal pani było?
Tak bywa. Choć ja, robiąc te wszystkie inne rzeczy, cały czas o pisaniu myślałam. Później też stopniowo do niego wracałam. W pewnym momencie było tak, że miałam rozpoczęte trzy różne historie w trzech zeszytach. Zaczęłam pisać pierwszą, doszłam do pewnego momentu i...
Zabrakło weny?
Może. Coś mnie powstrzymywało, blokowało. Nie potrafię konkretnie określić co to mogło być. Może po prostu ja sama nie byłam na to gotowa.
Minął rok i zaczęłam pisać drugą, potem trzecią. No i tak się to toczyło kilka lat. Ale żadnej nie potrafiłam skończyć. Aż w końcu, w pewnym momencie przyszedł ten właściwy moment, powiedziałam sobie dość, wzięłam się w garść i skończyłam tę jedną historię, potem kolejną.
To ile pani już ma gotowych?
(śmiech) Nie chcę zdradzać dokładnie... ale kilka jest. I czeka na publikację. 
I pisze pani kolejne?
Cały czas piszę, teraz idzie już jakoś łatwiej, szybciej.
Podobno zawsze najtrudniej zacząć.
Tak, myślę, że tak. W moim przypadku za ten początek uważam właśnie ten moment, w którym trzeba było się przełamać. I często tak jest, że jak człowiek sam sobie udowodni, że da radę, to robi się jakoś łatwiej.
Wyprzedziła pani trochę moje następne pytanie – niektórzy twierdzą, że nowe wyzwania, szanse, ludzie, przychodzą do nas wtedy, kiedy jesteśmy na to gotowi.
Tak, tak. Wtedy, gdy otworzymy naszą głowę, gdy czegoś chcemy to to się po prostu w naszym życiu pojawia. Gdy byłam na to gotowa, w okół mnie zaczęli się pojawiać naprawdę fajni ludzie, pomocni, wcześniej tego nie było. Choć może trudno w to uwierzyć.
Wcześniej próbowałam naprawdę różnych rzeczy, biłam głową w mur, były momenty w moim życiu, że było mi tak ciężko, że myślałam, że naprawdę nie dam rady. A potem, w tym jednym momencie po prostu runęła jakaś tama i wszystko się ułożyło, dopasowało do siebie.
A te trudne doświadczenia, które właściwie przyniosły pani wiele dobrego, związane są z życiem prywatnym czy zawodowym?
Było tak, że wszystkie sfery mojego życia leżały. Klapa. 
Nie miałam żadnego punktu zaczepienia, chyba tylko moją mamę. To jest wspaniała osoba, która mnie w tych najtrudniejszych chwilach popychała do przodu. I nadal przy mnie jest, wspiera mnie.
Debiut z bagażem doświadczeń i 40 na karku. Wiek pani to wszystko ułatwia – z racji życiowego doświadczenia – czy utrudnia – z racji tego, że pewne złudzenia, ideały już stracone?
Myślę, że jednak bardziej ułatwia.
W życiu jest tak, że każdy człowiek odciska na nas ślad, każde wydarzenie jakoś nas piętnuje. Zwłaszcza jeśli jest ekstremalne. Wtedy człowiek jakby szybciej dojrzewa. Z kolei dobre wydarzenia rozleniwiają – przyzwyczajamy się do ciepełka, do stagnacji.
Nie wiem czy czytelnicy nie przestaną pani za to stwierdzenie lubić...
(śmiech) Ale tak właśnie jest. I to jest bardzo cenne, bo ten różnobarwny bagaż życiowych doświadczeń ma to do siebie, że człowiek się na pewne rzeczy otwiera, na inne robi się bardziej wrażliwy, dostrzega zjawiska, które wcześniej mu umykały.
Jak na przykład?
Uczucia, emocje.
logo
"Obietnica Łucji" to historia o odwadze i życiowych wyborach. Fot. materiały prasowe
Podobno Beata Tyszkiewicz była pani pierwszą czytelniczką...
Podobno. 
A jak to się stało?
Sama nawet dokładnie nie wiem, za wszystkim stało wydawnictwo. Myśmy się nawet jeszcze nie spotkały.
A szkoda, to byłoby ciekawe. Pierwsza dama polskiego kina z nową mistrzynią powieści obyczajowej. Wie pani, że tak panią nazywają?
Obiło mi się o uszy. Ale prawdę mówiąc nie wiem jak mam się do tego odnieść. Po prostu napisałam książkę i chciałabym, by spodobała się czytelnikom. Żeby ta książka trafiła może nawet nie w głowy, ale w serca. Bo to dość specyficzna książka. 
Dlaczego?
Bo opowiada o ludziach. Pisząc ją, najbardziej koncentrowałam się na bohaterach, nie na miejscu, nie na opisach przyrody, tylko na bohaterach. I dlatego oni są bardzo wyraziści, prawdziwi, mają uczucia i nie boją się ich okazywać. Popełniają błędy, przez są bardziej ludzcy, bardziej wiarygodni.
„Obietnica Łucji” to przede wszystkim opowieść o odwadze. Główna bohaterka to kobieta, która podejmuje pewne ryzyko – zostawia swoje poukładane, ciepłe życie i wyjeżdża w nieznane.
A w nagrodę dostaje wspaniałe przygody...
One z jednej strony są wspaniałe, ale z drugiej też dramatyczne. Łucja musi się tam, na miejscu, niejako skonfrontować sama ze sobą. Spotyka ludzi, którzy budzą w niej złe wspomnienia. Uświadamia sobie, że nadal żywa jest w niej ta zła, ciemna strona, którą gdzieś w dzieciństwie głęboko w sobie schowała. I tak jest też w życiu, odnalezienie siebie nigdy nie jest jak klaśnięcie w dłonie, nie jest proste i nie jest łatwe.
logo
Autorka wszystkie swoje książki pisze ręcznie – w zeszytach. Fot. materiały prasowe
A czemu pani tak nie lubi laptopa?
To nie jest tak, że nie lubię. Korzystam z niego oczywiście, ale dopiero w ostatniej fazie, przy spisywaniu całości. Bo przecież trudno byłoby się komukolwiek rozeznać w tych moich zapiskach. Ale faktycznie książki piszę ręcznie, na kartkach zeszytów. Nie wiem dlaczego, wydaje mi się, że to ułatwia mi kontakt...
Z czym? Z kim?
Mi samej ze mną. Z samą sobą. Kiedy piszę na laptopie powstaje tylko kilka suchych zdań. 
A w zeszycie?
Wtedy jest łatwiej, czuje gdzieś obok tych bohaterów, słyszę dialogi.
Podobno pisarze w swoich książkach często piszą niejako o sobie, opisując to, co ich spotkało albo nie spotkało a bardzo by tego chcieli...
Nie ja. Ja jestem taką osobą bardzo realnie patrzącą na życie, mocno stąpającą po ziemi. Nie bujam w obłokach.
Wiem kim jestem, robię to co moje...
Tak, i cieszy mnie to. Nie zastanawiam się przesadnie nad tym co by było gdyby. Chciałam pisać, to było moje marzenie. Wiadomo, że po drodze były rożne rzeczy, których się próbowało czy chciało spróbować. Ale taka jest kolej rzeczy, że trzeba tego doświadczyć, by dotrzeć do momentu, w którym osiąga się swego rodzaju spełnienie. 
Nie boi się pani, że pomysły się skończą? I pisanie się skończy?
Nie boję się, w ogóle staram się nie bać. Lęk bardzo człowieka ogranicza. Dopóki mamy w sobie jakieś obawy, nawet te najmniejsze, nie ruszymy do przodu. Nigdy. I ja też wiele obaw musiałam z siebie wyrzucić, by dziś tu z panią móc siedzieć.
Jest pani już kolejną pisarką, która mówi, że chciałaby, by dzięki jej książkom, czytelnicy odnaleźli w sobie siłę i wolę walki o siebie. Naprawdę tak bardzo nam jej brak?
Każdy jest innym człowiekiem, ma inne wartości. Ale każdy czytelnik sięgając po książkę, czegoś od niej oczekuje. Komuś potrzebne będzie siła i do jej odkrycia czasem wystarczy jedno zdanie. Komuś innemu potrzebny będzie spokój, bo może prowadzi zbyt intensywne, szybkie życie... Literatura ma być dla nas w ogóle pewną wskazówką.
Pani, czytając, też w lekturach coś dla siebie odnajdywała? Zanim zaczęła pani pisać?
Tak, tak. Jest właśnie tak jak pani mówi – w każdej książce można znaleźć coś pozytywnego, przydatnego dla nas osobiście. Dlatego tak wielu jest autorów, stylów, działów w literaturze.