Adam Jarubas, kandydat PSL na prezydenta zebrał gromy za swoje opinie o polityce zagranicznej. Krzysztof Szczerski z PiS wysyła go na korepetycje do leśniczówki. – Średnią przyjemnością byłoby spędzenie z nim miesiąca w leśniczówce. To on powinien zamknąć się w leśniczówce, odizolować od świata zewnętrznego – odpowiada Jarubas w wywiadzie dla naTemat. Mówi też o tym, jak zabije nudę w swojej kampanii i kogo namawia do wstąpienia do straży pożarnej.
Prezydent Jarubas pojechałby do Moskwy na pogrzeb Borysa Niemcowa?
Adam Jarubas: Stanowczo potępiam zamordowanie Borysa Niemcowa. To kolejne zabójstwo o podtekście politycznym, co w połączeniu z niewpuszczeniem Marszałka Senatu Bogdana Borusewicza świadczy o nieuznawaniu przez Rosję standardów demokratycznych obowiązujących w naszym kręgu cywilizacyjnym.
Mówi pan, że Rosja nie podziela europejskich standardów. Z drugiej chce pan z nią dyskutować i rozwiązywać konflikt ukraiński na drodze dyplomatycznej. Mińsk pokazał, że Putin nie przykłada wagi do tego, co podpisuje. Jak więc chciałby pan rozwiązać dyplomatycznie ten konflikt?
Co do generaliów rozejm wynegocjowany w Mińsku póki co działa i oby ta sytuacja nie uległa zmianie na gorsze. Zbyt dużo istnień ludzkich kosztowało to, co dzieje się na wschodzie Ukrainy. Natomiast co do Mińska, to format normandzki, a więc wykluczenie z rozmów naszego kraju, tak zaangażowanego na rzecz europejskiego kursu Ukrainy pokazuje, że nasze oczekiwania, co do podmiotowej roli w Trójkącie Weimarskim były sporo na wyrost.
Sam minister Schetyna postulował niedawno, by kolejne rozmowy odbyły się m.in. z udziałem USA. Zapewne czując, że nie wszystko układa się po naszej myśli. Rosja, Francja i Niemcy udowodniły wielokrotnie, że potrafią mocno walczyć o swoje interesy. Nie zawsze są one zbieżne z interesami krajów naszego regionu.
To, co teraz wydaje się być priorytetem naszej i nie tylko naszej dyplomacji, to doprowadzenie do jednomyślności w strukturach euroatlantyckich. Tylko to umożliwi nam mówienie jednym głosem w sprawach wschodnich. Bez dogadywania się mocarstw ponad naszymi głowami. Bo to dla Polski i krajów regionu kończyło się w przeszłości bardzo źle, żeby wspomnieć choćby powojenną geografię wpływów.
Często mówi pan, że powinniśmy byli - bo to bardziej recenzja, niż plan na przyszłość – budować sojusz w Europie Środkowej. Tylko, że tak jak Putin rozgrywa NATO i UE, tak jeszcze łatwiej rozgrywałby ten nasz sojusz.
Putin potrafi rozgrywać nie tylko słabsze kraje, ale radzi sobie zręcznie z także Niemcami czy Francją. Zarzuca się Węgrom rozbijanie jedności UE. A czy wcześniej tej jedności nie rozbijały przypadkiem Niemcy? Budowa Gazociągu Północnego była wbrew interesom i Polski i Ukrainy, wbrew solidarności europejskiej.
Czy czuje się pan obrońcą Victora Orbana w Polsce?
Nie afirmuję bezrefleksyjnie Orbana, nie stawiam jego portretu i nie modlę się do niego. Z wieloma rzeczami się zgadzam, ale z wieloma nie. Renegocjacja niekorzystnego dla Węgrów kontraktu gazowego to było działanie w interesie państwa. Cieszę się, że po kilku dniach od wizyty premiera Węgier przyznał to też minister Schetyna. Nie zgadzam się na izolację Węgier, bo to nic innego niż wypychanie tego państwa na wschód.
Posłowi Szczerskiemu odpowiem, że średnią przyjemnością byłoby spędzenie z nim miesiąca w leśniczówce. To on powinien zamknąć się w leśniczówce, odizolować od świata zewnętrznego i przeczytać ze zrozumieniem mój list otwarty. A jeśli poseł Szczerski chciałbym mieć współlokatora, to proponuję pewnego znanego polityka, który nazwał mnie nacjonalistą [chodzi o Stefana Niesiołowskiego - przyp. naTemat].
Nie wiem, jak można nazywać nacjonalistą kogoś, kto chce prowadzić propolską politykę. Ja nie chcę eskalacyjnych scenariuszy, które łatwo się rysuje, łatwo wypowiada się wojny. Wypowiedzi, takie jak Zbigniewa Bujaka, który mówi, jakby to było pięknie, gdyby nasi chłopcy walczyli na wschodzie, najzwyczajniej w świecie szkodzą Polsce.
6 listopada 2014 r. poseł Szczerski, który odpowiada w PiS za politykę zagraniczną, powiedział w polskim parlamencie, że trzeba pomóc wygrać wojnę Ukrainie. Czy poseł Szczerski, który ścigał się z innymi politykami PiS w drodze na Majdan teraz wybiera się z nimi z przewieszonym przez ramię karabinem do Donbasu? W sprawie Ukrainy nie jest potrzebne wymachiwanie przez polskich polityków szabelką, ale jedność w UE i NATO.
Uciekł pan od mojego pytania. Jak ten sojusz państw Europy Środkowo-Wschodniej miałby uniknąć rozerwania przez rosyjskie gry?
Ta koncepcja to nie jest rzecz nowa.
No właśnie. Polityka jagiellońska Lecha Kaczyńskiego i PiS się nie powiodła. Różnice między krajami naszego bezpośredniego otoczenia były zbyt duże.
To prawda, że to trudne. Ale tym bardziej trzeba rozmawiać zamiast udzielać reprymendy premierom zaprzyjaźnionych z nami narodów.
No dobrze, tylko co powiedzieć?
Tę ideę budowania wzmacniania Polski i regionu w oparciu o Grupę Wyszehradzką rozumiał i realizował z powodzeniem Donald Tusk. Dopiero po 2010 roku stosunki w Czworokącie zaczęły się psuć. Przeważyła koncepcja wciągania Rosji. Praktykowały ją na przykład Niemcy. Frank-Walter Steinmeier [obecny szef dyplomacji Niemiec - red.] był przecież prawą ręką Gerharda Shroedera. Porzuciliśmy Wyszehrad na rzecz Trójkąta Weimarskiego. Chcieliśmy grać w pierwszej lidze z Niemcami.
Okazało się, że sprawach Wschodu powinniśmy iść pół kroku za Niemcami, a nie wyrywać się przed szereg. Nawet sam minister Sikorski mówił w słynnym berlińskim przemówieniu, że chce Niemiec aktywnych. Powinniśmy zwracać uwagę na nasz interes narodowy. A to nie jest to samo, co prorosyjskość, którą mi się zarzuca, a przeciw czemu ja stanowczo protestuję.
Przeprosił pan naród węgierski. Za co?
Skrytykowałem sposób przyjęcia Orbana, bo to nie służy temu, by usiąść do stołu i rozmawiać. To dobrze, że premier Kopacz się z nim spotkała, ale źle, że padły takie słowa. Trzeba zacząć od spisania listy spraw, wokół których możemy budować porozumienie i spraw, które są trudne.
Powinniśmy wysłać broń na Ukrainę?
Nie. Bogatsze kraje Europu, może część krajów G20 powinny opracować plan pomocy gospodarczej dla Ukrainy. To kraj pogrążony w głębokim kryzysie i grozi nam exodus jego mieszkańców. Miliony Ukraińców mogą szukać schronienia za granicą, a pierwszą linią jest Polska. Ewentualny exodus nie będzie tylko problemem Podkarpacia czy Lubelszczyzny, ale całego kraju.
Jeśli chodzi o Ukrainę, to powinniśmy też działać na rzecz repatriacji Polaków. Nasi rodacy powinny móc wrócić do nas w pierwszej kolejności. Oczywiście nadal mamy kilka spraw, które nas dzielą z Kijowem, jak choćby ustawa o języku, która miała uderzyć w Rosjan, ale dotknęła rykoszetem inne mniejszości, w tym Polaków. To wymaga zręczności, ale też konsekwencji polskiej dyplomacji.
Politycy PO mówią, że polityka zagraniczna powinna być poza sporem.
Współkształtowanie polityki zagranicznej to przecież podstawowa prerogatywa prezydenta. Ja zdobyłem się na analizę naszej polityki zagranicznej. Powinni to zrobić także inni kandydaci. Mam nadzieję, że przy okazji debat będziemy mogli o tym porozmawiać. Protestuję przeciw mówieniu, że ktoś ma wyłączne prawo do reprezentowania polskiej racji stanu.
Nie boi się pan, że powtórzy pan los Magdaleny Ogórek, która stała się bohaterką rosyjskich mediów, gdy wezwała do normalizacji stosunków? Że rosyjska propaganda wykorzysta pana jako tzw. pożytecznego idiotę?
Już słyszę takie głosy, że gdybym wsłuchiwał się w głos salonu, to byłoby lepiej. Ale ja rozmawiam z Polakami i wiem, że moje wypowiedzi są dobrze przyjmowane. Zaczepiają mnie na ulicy i mówią: “Jestem z panem. Wiem, że dba pan o polski interes, a nie interes jakiegoś lobby, które chce realizować wojenne scenariusze”.
Sugeruje pan, że dzisiejsza polska polityka zagraniczna jest realizowana pod dyktando przemysłu zbrojeniowego?
Niczego nie sugeruję, ale w historii mieliśmy różne sytuacje. Wracając: moja diagnoza nie jest aktem oskarżenia, tylko punktem wyjścia do budowania dobrych scenariuszy. Chcę, żebyśmy się nad tym wspólnie zastanowili. Ja mówię głosem, który rozumieją, bo mówią nim zwykli Polacy.
Nie zależy mi na zdobywaniu wątpliwego poklasku za granicą. Gdyby Rosjanie usłyszeli, co mam do powiedzenia na temat ich standardów demokratycznych, pewnie nie otrzymałbym wizy wjazdowej. Zresztą nigdy nie byłem w Rosji. Na razie się nie wybieram.
Szef pana sztabu mówi: “To kampania wyborcza. Dobrze by było, żeby wszyscy mieli świadomość, że Adam Jarubas też jest dla kogoś kontrkandydatem. Trzeba narzucać w stosunku do niego pewną narrację”. Czyli celowo pan krytykuje polską politykę zagraniczną, żeby zebrać głosy. To bardzo szkodliwe.
Nie. Moim zadaniem jest pokazanie kandydata Adama Jarubasa takim, jakim jest. Nie mogę nie widzieć tego, że moje Stronnictwo jest w koalicji z PO, ale ja nie mam koalicji z Bronisławem Komorowskim. Szanuję prezydenta jako obywatel, ale dzisiaj jesteśmy konkurentami. Mam prawo mówić to, co mi się podoba w jego prezydenturze, a co nie.
Wskazuję, na potrzebę większej aktywności, siły sprawczej, a nie tylko odgrywania roli notariusza rządu. Naturalną przestrzenią, gdzie prezydent mógłby się zaangażować, jest dialog społeczny. Nie powinien być uczestnikiem sporu, ale moderować tę debatę. Nie zgadzam się jednak z Andrzejem Dudą, który by wysyłał prezydenta do każdego sporu.
Poza tym prezydent mógłby się zaangażować w dokończenie reformy samorządowej. Ona doskonale wyzwoliła potencjał Polaków, ale widać, że każde kolejne rządy miały tendencję do narzucania zadań z niepełnym finansowaniem, bo “samorządy jakoś sobie poradzą”.
Kto panu doradza w kwestiach polityki zagranicznej?
Jest wiele takich osób. Władysław Kosiniak-Kamysz, szef mojej rady ekspertów zebrał grupę ludzi, którzy pracują nad programem, który wkrótce przedstawię w całości. Są tam ludzie z doświadczeniem w dyplomacji, chociażby stryj Władysława, Zenon, który był ambasadorem. Jest pan Jerzy Szymanek, który był szefem Kancelarii Marszałka Sejmu Józefa Zycha. Jest całe grono doświadczonych parlamentarzystów, wielu byłych ministrów.
Pana kampania jest poprawna, mówi pan rozsądnie, ale nie ma w tym emocji. Jak chcecie tę emocję stworzyć?
Jeśli chodzi o prezydenturę, to nie wiem, czy oczekiwałbym rozemocjonowanego prezydenta. Ale tryb kampanii to co innego niż pełnienie urzędu.
Moje doświadczenia z polityką zagraniczną pokazują, że u niektórych obudziłem aż za duże emocje. Na pewno na polityce zagranicznej nie kończy się spektrum spraw, którymi się zajmę. Chcę, by Polacy mogli podejmować decyzję na podstawie wiedzy, a nie emocji. W tym celowały dotychczas dwie największe partie. Była wojna polsko-polska, dobra dla obu stron, szkodliwa dla Polski.
Chcę, by w polityce było więcej zdrowego rozsądku, który przecież kojarzy się z ruchem ludowym, ze wspólnotowym podejściem. Głos rozsądku, którym mówią politycy Polskiego Stronnictwa Ludowego, jest wielką wartością w polskiej polityce.
W kampanii chcemy bardzo mocno wejść w kwestie polityki społecznej. Mam świadomość możliwości prezydenta. Kluczowa jest współpraca z parlamentem i rządem. Wiem, że do niektórych rzeczy będę musiał przekonać też swoje środowisko, bo PSL jest najbardziej demokratyczną partią w Polsce i u nas można mieć różne poglądy.
Ale KRUS jest bezpieczny.
KRUS trzeba reformować. Wyższe składki powinni płacić ci, którzy dzisiaj mają de facto przedsiębiorstwa, nie gospodarstwa. Pewnie w tym parlamencie to niemożliwe, ale w kolejnym trzeba to podjąć.
Ale wracając do poprzedniego wątku: nie wszystkie moje wypowiedzi będą po linii Stronnictwa. I ostrzegałem o tym moich kolegów, kiedy zgłaszali mnie do startu. Chociażby uważam, że projekt Elbanowskich nie powinien być od zaraz wyrzucany do kosza. Chciałbym aby nad tym projektem odbyła się dyskusja w Sejmie. To fundament społeczeństwa obywatelskiego.
Politycy PSL są specjalistami w odróżnianiu się od koalicjanta tuż przed wyborami. Do tego dochodzą ostatnie transfery od Palikota. Czy przez to nie tracicie tożsamości?
Byłem zaskoczony tymi transferami. To nie było tak, że debatowały o tym jakieś gremia partyjne. Po prostu dogadali się posłowie. Mam pewne obawy, ale po pierwszych doświadczeniach widzę, że współpraca układa się dobrze. Dyskusje w partii trwają długo, ale jak już coś przyjmiemy, to się tego trzymamy.
Wierzę, że potrafimy osłabić radykalny antyklerykalizm, lewackość, które były charakterystyczne dla posłów partii Palikota. Nie chcę mówić, że PSL to dla nich przestrzeń nawrócenia, bo to język zarezerwowany dla innych rozważań, ale poszukiwania nowych form ekspresji politycznej.
Prezes Piechociński mówi, że nowi koledzy wypożyczyli historię ruchu ludowego. Kolejnym stopniem wtajemniczenia będzie zapisanie do Ochotniczej Straży Pożarnej?
Będę ich namawiał, sam jestem strażakiem (uśmiech). Wstąpiłem do OSP nie dla kariery politycznej, będąc już marszałkiem, ale jako 17-latek. Wcześniej działałem w młodzieżowej drużynie, nosiłem za starszymi kolegami sikawki. Uczyłem się tam pracy w grupie i pracy na rzecz społeczności. W tych tak wyśmiewanych czynach społecznych robiliśmy remonty remiz, później co tydzień organizowaliśmy zabawy. To była dobra szkoła działalności społecznej.
Tak jak harcerstwo u Komorowskiego, o czym pisze w swojej książce.
Też byłem w zuchach. Bardzo dobrze to wspominam.
Po wyborach nie będzie trzeba gasić pożaru w PSL? Według niektórych sondaży wyprzedza pana nawet Paweł Kukiz, który nie ma żadnych struktur i pieniędzy.
To nie sondaże wybiorą prezydenta, ale wyborcy. Kilkuprocentowe poparcie po dwóch tygodniach kampanii - a właśnie w tym czasie były robione badania - to dobry wynik. Ja liczę, że 10 maja będę miał wynik dwucyfrowy, który pozwoli mi wejść do drugiej tury. Za trzy tygodnie będziemy wiedzieli, którzy kandydaci zbiorą podpisy.
Na początku kwietnia powinna odbyć się debata zarejestrowanych kandydatów – myślę, że będzie to grono 7 – 8 osób. Polacy powinni mieć szansę poznania kandydatów i ich programów. Druga debata powinna odbyć się na tydzień przed wyborami, w rocznicę święta demokracji – Konstytucji 3 Maja. Oczywiście w debatach powinien wziąć udział także urzędujący prezydent. Wszyscy kandydaci są równi.