– W obecnych czasach koncepcja work-life balance nie ma sensu – stwierdziła w 2012 roku pełniąca funkcję dyrektora generalnego Facebooka Sheryl Sandberg. Sprawdzamy, czy miała rację.
Work-life balance to koncepcja, która narodziła się na przełomie lat 70. i 80. w Wielkiej Brytanii. W czasach, gdy rozpędzające się amerykańskie korporacje tworzyły model budowania biznesu, adaptowany przez firmy na całym świecie, do głosu zaczęli dochodzić coraz bardziej przemęczeni pracownicy, postulujący wyznaczenie granic między karierą a życiem prywatnym i rodzinnym.
Dwie osobowości to choroba
Zdaniem Sandberg podział na życie w pracy i życie prywatne nie jest możliwy. Trudno się nie zgodzić – w czasach wiecznie wibrujących smartfonów, pracy nad projektami dostępnymi w chmurze z każdego miejsca na Ziemi i wszechobecnego internetu pracoholizm nabiera zupełnie nowego wymiaru.
Z badania przeprowadzonego przez Harvard Business School w 2014 roku wynika, że 94 proc. ludzi zdarzyło się pracować ponad 50 godzin tygodniowo, a niemal połowa przyznała się do przepracowania ponad 65 godzin. Stres wynikający z przepracowania niszczy nasze relacje z bliskimi, zdrowie, a przez to – obniża poczucie szczęścia.
Work-life balance wydaje się więc, na pierwszy rzut oka, wspaniałym rozwiązaniem: niech każdy z nas wydzieli w sobie dwie osobowości. „Osobowość zawodowa” będzie funkcjonować od 8. do 16. Po wyjściu z biura, od 16. do 24., będzie budzić się z kolei „osobowość prywatna”, zaś między 24. a 8. obie „cząstki” spotkają się w łóżku, by odespać pracowity dzień. Otóż... nie jest to takie proste, a w świecie medycyny nazywane jest schizofrenią.
Work-life balance czyli... co?
Coraz większe grono managerów zwraca uwagę, że problemy z work-life balance zaczynają się już od samej definicji – ta jest cokolwiek niejasna i ma tyle znaczeń, ile osób próbujących wcielać teorię w życie. Bo oto dla jednych to umiejętność zakończenia wszystkich obowiązków zawodowych przed określoną godziną, dla innych – niesprawdzanie poczty wieczorami, ale dla amatorów-freelancerów wolny czas utożsamiany jest z zarabianiem po godzinach w ramach realizowania swoich pasji, takich jak programowanie.
Dopóki więc nie istnieje ścisła definicja filozofii work-life balance, dopóty trudno wyobrazić sobie, w jaki sposób ją stosować. A nawet jeżeli definicję uda się jakoś określić, to osiągnięcie celu może być po prostu niemożliwe.
W poszukiwaniu Świętego Graala
Grace Marshall, coach i autorka m.in. bestsellerowej w Amazonie książki “21 Ways to Manage the Stuff That Sucks Up Your Time” w „Productive! Magazine” stwierdza, że o ile nikogo nie dziwi pragnienie powrotu do domu po pracy, „wyłączenia się” i kontynuowania życia poza biurem, o tyle problematyczne okazuje się samo określenie work-life balance. Jej zdaniem, dziś ta filozofia to Złoty Graal, o którym wszyscy mówią, ale którego nikt nigdy nie widział.
Choć, jak podpowiada intuicja, w koncepcji chodzi o to, by pracować mniej, a jednocześnie – bardziej cieszyć się życiem, w rzeczywistości zazwyczaj dochodzi do „karykaturyzacji” pojęcia.
Zaczynamy odliczać godziny spędzane w pracy, godziny, w których spędzamy czas z rodziną, godziny na siłowni i te poświęcane na sen, próbując „wymierzyć”, czy już osiągnęliśmy pożądaną równowagę, czy też na zabawę z dziećmi powinniśmy poświęcić trzydzieści minut dłużej, a na odpisywanie na e-maile – piętnaście minut mniej.
Ostatecznie, można się zmęczyć samym myśleniem o tym, jak skutecznie oddzielić życie prywatne od zawodowego. Trenerka postuluje więc coś, co nazywa work-life integrity.
Zmień percepcję!
W tej koncepcji nie chodzi o to, ile godzin dziennie spędzamy w pracy, ale o to, kim jesteśmy w biurze. Jeśli dopuszczamy tam do konfliktu wartości, wykonujemy obowiązki, na które się moralnie nie zgadzamy – nigdy nie osiągniemy satysfakcji. To z kolei promieniować będzie na nasze tak zwane życie prywatne. Według Marshall, work-life integrity sprawia, że nie musimy się zastanawiać, czy poświęcamy sobie i rodzinie wystarczająco dużo czasu – poświęcamy go po prostu tyle, ile uważamy za słuszne i nie odczuwamy z tego powodu wyrzutów sumienia.
Tyler Ward, startupowiec, coach, pisarz i redaktor m.in. Huffington Post w miejsce work-life balance proponuje z kolei work-life rhythm. Jego zdaniem nie chodzi o to, by odnaleźć równowagę między pracą a życiem, a raczej o to, by odnaleźć swój rytm. W skrócie, koncepcja ta polega na uświadomieniu sobie, że w czasie dnia są momenty, gdy musimy się wysilić i działać na najwyższych obrotach, jak i takie, gdy powinniśmy zwolnić. Kiedy sinusoida jest u góry, a kiedy na dole – zależy od rodzaju wykonywanej pracy i organizacji doby, ale najważniejsze jest, by zdać sobie sprawę, że wzrost energii i jej spadek to dwie strony tej samej monety.
Wszystko sprowadza się więc do zarządzania energią, a nie czasem.
90-120 do 25-30
Leo Widrich, współzałożyciel startupu Buffer wycenianego na ponad 4,5 miliona dolarów, pisząc o tym, w jaki sposób udaje mu się zarządzać firmą, stwierdza, iż powinniśmy zrozumieć, że ludzki umysł może być skoncentrowany na jednym zadaniu przez 90 do 120 minut. Później musimy odpocząć przez 25-30 minut, by znów znaleźć się „na górze” naszej efektywności.
Operująca z Atlanty w USA firma trenerska Work-Life Balance na swojej stronie internetowej głosi, że work-life balance nie oznacza idealnej równowagi. Próby wyznaczenia równej liczby godzin na sprawy związane z pracą oraz życiem prywatnym są nierealne, ponieważ życie nie jest – i nie powinno być – ściśle ustalone. Co jednak zabawne, przed każdym artykułem na Worklifebalance.com znajduje się informacja o długości lektury – podana w sekundach.
Mariusz Gralewski, współtwórca m.in. Goldenline.pl i portalu do umawiania wizyt lekarskich Znanylekarz.pl uważa, że zarówno brak zaangażowania w pracę, jak i poświęcanie jej zbyt wiele czasu powinno być sygnałem ostrzegawczym.
I podkreśla: - Myślę, że work-life balance jest możliwy do osiągnięcia tylko wtedy, gdy każdy obszar życia, zarówno ten prywatny, jak i zawodowy, jest dla nas ważny i interesujący. Jeżeli uważasz, że twoja praca jest nudna, nie będziesz angażować się na 100 proc. W przypadku, gdy przeżywasz kryzys w życiu osobistym, jest duża szansa, że uciekniesz od tych problemów, zagłębiając się w pracę.
Praca zostaje w biurze. Urlopy są święte!
Kwestie work-life balance zależą także od tego, w jakim charakterze pracujemy – jeśli mamy etatowe stanowisko, być może łatwiej odmawiać szefowi (a przynajmniej możemy próbować) – choć nie zawsze jest to konieczne. - Nasz team obsługuje 70 klientów. Choć idea work-life integrity brzmi fajnie, myślę jednak, że praca typowo korporacyjna ma często to do siebie, że chce się ją zostawić w biurze – opowiada Mateusz Zimowski, zarządzający zespołem konsultantów w dużej firmie świadczącej usługi w zakresie badań marketingowych i rynkowych. – Ja na przykład wolę posiedzieć w pracy nieco dłużej (choć nie zdarza mi się to często) i wrócić do domu już ze wszystkimi zrobionymi zadaniami – tłumaczy manager w rozmowie z NaTemat. – A co z nadgodzinami? Czy firmie nie zależy, by pracownicy pracowali jak najdłużej? – pytam.
A sprawdzanie poczty wieczorami, w weekendy? – Każdy z nas pilnuje się nawzajem i na przykład urlop, godziny poza pracą czy weekendy są "święte" – nikt wtedy nie pisze do siebie, nie dzwoni itp. A jeśli już pracujesz wtedy (bo jest spiętrzenie zadań), to ustawiasz maile na wysłanie w godzinach pracy – podkreśla.
Przedsiębiorstwo jak miłość
Sprawa może się skomplikować w przypadku odmowy klientowi, gdy sami prowadzimy firmę, zwłaszcza, gdy od zlecenia zależy nasza sytuacja finansowa. Gary Vaynerchuk, bestsellerowy autor z list New York Timesa i Wall Street Journal, który budując strategie promocyjne dla swojego rodzinnego sklepu winiarskiego w ciągu kilku lat został guru mediów społecznościowych, stwierdza wprost: jeśli interesuje cię metoda work-life balance w pierwszych 36 miesiącach twojego biznesu, to oznacza, że wkrótce odniesiesz porażkę. Jego zdaniem, budowa przedsiębiorstwa angażuje tak, jak budowa związku i często ogranicza nasz czas na inne aktywności do zera.
Jak to jest mieć "wszystko"?
W swoim słynnym wywiadzie Sheryl Sandberg, prywatnie matka dwójki dzieci, przed Facebookiem pracująca w Google, twierdzi, że jeszcze nigdy nie spotkała osoby, która z pełnym przekonaniem mogłaby stwierdzić, że „ma wszystko”. – Niezależnie od tego, co posiadamy i jak bardzo jesteśmy za to wdzięczni, nikt z nas nigdy nie posiądzie wszystkiego; wolnego czasu, rozwiniętej firmy, idealnej rodziny – podkreśla.
Paweł Nowak to z kolei seryjny przedsiębiorca, który w ciągu kilku lat założył i z powodzeniem rozwinął sześć firm. Ostatni, najbardziej znany i odnoszący sukcesy na całym świecie projekt, to PressPad – usługa umożliwiająca automatyczne przygotowywanie czasopism na iPady z prostych pdf-ów. Inną znaną firmą są także TurboTłumaczenia, gdzie od razu można zlecić tekst do tłumaczenia na kilkanaście języków i otrzymać przy tym szybką wycenę i termin realizacji.
By skoncentrować się na rozwoju PressPada, Nowak zdecydował na odsunięcie na dalszy plan pozostałych przedsiębiorstw, w każdym jednak starał się bywać raz w miesiącu. – Powiedziałem osobom zarządzającym: to wy jesteście na co dzień w tych firmach, nie ja. Ja mogę służyć pomocą, ale generalnie większość odpowiedzialności ciąży na was. I to mentalnie mnie zwolniło od myślenia o wszystkich tych organizacjach. Pracują w nich dziesiątki osób i nie byłbym w stanie skupić się na jednej rzeczy na tyle, żeby ją zrobić dobrze – mówił wywiadzie.
Gdy urodziło mu się dziecko, Paweł, by podołać wszystkim obowiązkom, postanowił... wstawać wcześniej. Dzięki rozpoczynaniu dnia przed 6., nim przekroczy próg biura o 10., jest w stanie poświęcić czas żonie i sobie.
Dla większości przedsiębiorców problem nie polega na tym, że nie mogą znaleźć równowagi – chodzi o to, że dla startupowców praca jest życiem prywatnym. Kłopoty zaczynają się, gdy próbuje się źle definiować „życie prywatne” jako dziedzinę, na którą należy wygospodarować czas.
Biznesmen Blake Commagere, który zasiada w radach nadzorczych szeregu firm z Doliny Krzemowej, w artykule dla TechCruncha pisał, że ciężarem, który spada na barki początkujących przedsiębiorców jest stres – nieumiejętność radzenia sobie z nim prowadzi do coraz mniej efektywnego zarządzania organizacją, a to z kolei przekłada się na poczucie winy. By odrabiać starty, jakie generuje firma, zaczynamy pracować coraz dłużej, a gdy nie osiągamy oczekiwanych efektów, popadamy w błędne koło.
Commagere radzi więc, by przede wszystkim nauczyć się zarządzać stresem – to pomoże w podniesieniu produktywności i efektywności. W jaki sposób? – Zdrowo się odżywiaj, odpoczywaj tyle, ile potrzebujesz i wygospodaruj w ciągu każdego dnia chwilę na to, by nic nie robić – pisze. Dzięki temu, zamiast wydzielania czasu na życie prywatne, Commagere zarządzanie stresem traktuje jako część pracy.
Cheeseburgery lepsze niż warzywa?
Wyjście na squasha ze znajomym nie jest więc przeciwieństwem obowiązków służbowych, a pewnego rodzaju ich nieodzowną częścią. – To samo dotyczy jedzenia. Choć cheeseburgery są nieskończenie pyszniejsze niż wielki talerz warzyw, zrezygnowałem z nich, ponieważ tego wymagało ode mnie efektywne zarządzanie firmą. Tak, jedzenie sałatki szpinakowej to część mojej pracy! – twierdzi przedsiębiorca.
W podobnym tonie wypowiada się Alex Barszczewski. Coach i trener osobisty zwraca uwagę, że w zglobalizowanym świecie nie da się wydzielić w sobie dwóch osobowości – zawodowej i prywatnej – ale, by zniwelować poczucie winy z powodu braku balansu, powinniśmy zmienić optykę.
– Ktoś, kto decyduje się na pracę korporacyjną, w ramach wynagrodzenia niejako zgadza się na to, że równowaga między pracą a życiem prywatnym może być trudna do osiągnięcia – mówił w rozmowie z nami Barszczewski.
– W moim przypadku jest tak, że gdy klient dzwoni do mnie wieczorem, nie muszę go ignorować, bo dla mnie to po prostu kolejne wyzwanie, które chętnie podejmuję. Lubię pracować z ludźmi – czy to za darmo, czy za pieniądze. To tak, jakby ktoś zadzwonił do pana i zaproponował wspólne wyjście do kina, bo akurat ma wolny bilet – podkreśla trener. I taki rodzaj pracy porównuje do wspinaczki na Mount Everest: choć jest to zadanie wymagające mnóstwa sił i energii, nikt nie traktuje tego jako pracy.
Kultura wspierania pracowników Instytut Gallupa przeprowadził kilka lat temu badania, z których wynika, że obniżona produktywność pracowników z powodu niskiego zaangażowania i braku satysfakcji z wykonywanych obowiązków każdego roku kosztuje amerykańską gospodarkę nawet 300 miliardów dolarów. Trudno więc się dziwić, że według Huffington Post, te z przedsiębiorstw, które będą budować kulturę wspierania swoich pracowników w tym, by nie poświęcali się swojej pracy ponad siły, odniosą największy sukces.
Taka polityka będzie też magnesem na utalentowanych specjalistów. Jakub Lipiński, szef firmy Polidea, która jako jedna z pierwszych zaczęła tworzyć aplikacje mobilne, zaczynał od 5-osobowego zespołu. Dziś, po 6 latach, organizacja liczy ok. 40 osób, a kluczem do sukcesu okazuje się przestrzeń do podejmowania decyzji, którą Lipiński daje swoim ludziom.
– Staram się koncentrować na współtworzeniu wizji i misji, którą firma ma wypełniać. Reszcie zespołu pozostawiam kwestię egzekucji – podkreśla. Jego sposobem na, z jednej strony, oddzielanie się od spraw biznesowych, a z drugiej pozostawanie „w temacie”, są zajęcia prowadzone na Politechnice Warszawskiej. Prócz tego – wychowuje trójkę synów. – Taki stan rzeczy uczy pokory. Zmusza do rezygnacji z przeświadczenia, że można „ogarnąć” świat — nie można go ogarnąć i to właśnie dzieci nieustannie nam o tym przypominają – dodaje CEO aplikacji Nozbe, nomen-omen służącej do zarządzania czasem, Michał Śliwiński.
Takie działanie tworzy w nas syndrom superbohatera, kiedy okazuje się, że ze wszystkim musimy sobie świetnie radzić w określonym czasie; wykazywać się maksimum produktywności w pracy, efektywnie wychowywać pociechy, dbać o zdrowie specjalnymi dietami, „korzystać z życia” na ekskluzywnych wakacjach czy poświęcać się także charytatywnej pracy, na przykład na rzecz społeczności (przecież praca to nie wszystko!).
Mariusz Gralewski, twórca Goldenline.pl i Znanylekarz.pl
Jeżeli nie jesteś w stanie poradzić sobie samodzielnie z brakiem równowagi między życiem prywatnym i zawodowym, warto skorzystać z pomocy coacha lub terapeuty. Sam jestem przykładem na to, że to pomaga.
Mateusz Zimowski, manager
Zdecydowana większość wychodzi punktualnie z pracy. Zostawanie po godzinach jest wyjątkiem, w największych okresach obłożenia pracą. Lepiej, gdy pracują efektywnie – zamiast bez sensu przesiadywać przy biurku. Moje zdanie jest takie – sprzedaję 8 godzin swojej pracy dziennie. Niech to więc będzie faktycznie 8 godzin – ale nie 5 (bo resztę spędzę na Fejsie) ani nie 12 (bo mam za dużo zadań).
Alex Barszczewski, coach i trener personalny
Starajmy się zawodowo robić to, czego chętnie podjęlibyśmy się nawet za darmo, z powodu pasji. Oczywiście, nie każdy może sobie na to pozwolić – po kryzysie finansowym w 2008 roku firmy zaczęły zatrudniać coraz mniej osób, które musiały wykonywać coraz więcej pracy.