Andrzej Duda we wtorek przyznał, że jest przeciwnikiem in vitro. Po powrocie z Brukseli jeszcze mocniej brnie w tej sprawie. Stwierdził, że ta metoda "to w znacznym stopniu oszustwo", przekonywał, że niczego nie leczy, a we wszystkim chodzi głównie o biznes. Trudno o gorszą taktykę - przeciwstawia się większości Polaków, którzy popierają tę metodę.
In vitro, które po przyjęciu przez rząd projektu ustawy regulującej te kwestie stało się głównym tematem kampanii wyborczej, to dla Andrzeja Dudy niebezpieczne pole. Najpierw kandydat PiS na prezydenta jak ognia unikał jednoznacznej odpowiedzi, co zrobiłby z ustawą przygotowaną przez rząd Ewy Kopacz. W końcu się przemógł i przyznał, że jest przeciwnikiem in vitro.
Teraz idzie jeszcze dalej i atakuje tych, którzy z tej metody korzystają. Na briefingu w Kłonówku Kolonii przekonywał, że in vitro jest sprzeczne z nauką Kościoła i on jako katolik nie może jej popierać. Do tego zarzucał metodzie niską skuteczność. To dla Dudy niebezpieczna narracja, bo jego przeciwnicy za chwile zaleją internet zdjęciami rodzin z dziećmi poczętymi w in vitro. Taki kontratak mocno zaszkodziłby kandydatowi PiS.
Duda przekonywał też, że w in vitro chodzi głównie o biznes i zarobek klinik, które przeprowadzają zabiegi. Sprowadzanie tego do takiego wymiaru unaocznia brak empatii i skrzywienie perspektywy. Jak bardzo to dla PiS niewygodny temat, pokazuje fakt, że Marcin Mastalerek nie pozwolił dziennikarce TVN na zadanie kolejnego pytania o in vitro – zaczął się z nią przekrzykiwać i powtarzać, że to konferencja, a nie wywiad dla "Faktów".
Platforma już przystąpiła do ataku. W "Faktach po Faktach" Bartosz Arłukowicz przypomniał, że Duda podpisał się pod projektem ustawy, która zakazywała stosowania in vitro i przewidywała karę dwóch lat więzienia za złamanie zakazu. Teraz Duda tylko pomaga konkurentom w budowaniu wizerunku nieczułego, bezdusznego polityka, który chce odebrać parom możliwość posiadania dzieci.