Rada Nadzorcza w PZU miała w poniedziałek około 16.00 przegłosować kolejną kadencję dla prezesa spółki Andrzeja Klesyka. Obrady przeciągnęły się do godziny 20.00. Co się wydarzyło? Na razie nie ma informacji zza zamkniętych drzwi. Wiadomo jednak, że od dawna trwała zażarta walka o władzę w PZU. Andrzej Klesyk – mimo wybitnych wyników i jasnej wizji rozwoju spółki – mógł ją przegrać. Kto stanął naprzeciwko niego? Jak zwykle, gdy chodzi o spółki skarbu państwa, tropy prowadzą do polityków.
Kilka dni temu uzbrojeni agencji CBA weszli do mieszkań kilku managerów PZU średniego szczebla. Media o akcji wiedziały wcześniej. Zarzuty okazały się dęte - nawet jeśli prawdziwe, to rzekomo wielka afera korupcyjna uzasadniająca poranny wjazd do domów sprowadza się do otrzymania biletów na mecz i festiwal muzyczny. PZU miał na sprawie nie ucierpień - co przyznaje nawet prokuratura.
Ten opis brzmi znajomo? Trochę jak wspomnienia z lat rządów SLD, a potem Prawa i Sprawiedliwości z koalicjantami.
Czy akcja CBA miała skompromitować Andrzeja Klesyka i doprowadzić do niewybrania go na kolejną kadencję? Wielu w spółkach skarbu państwa (absolutnie nie tylko w PZU) tak uważa. Bardzo wielu jest tą pokazową akcją zaniepokojonych. Bo Klesyk ma opinię bardzo dobrego prezesa. Skoro można zrobić to z nim, to można z każdym. Tym razem się nie udało. Prezes dostał kolejną kadencję. Ale przecież są inne spółki.
"Hunt or be hunted" - Puls Biznesu przypomniał w poniedziałek zasadę z serialu "House of cards". Na górze łańcucha pokarmowego można być tylko ofiarą, albo łowcą. A PZU jest samym szczytem - jedną z najbogatszych spółek.
Pasmo sukcesów
Firma pod rządami Klesyka wyplątała się z konfliktu z konsorcjum Eureko, które pozwało Polskę przed Międzynarodowy Trybunał Arbitrażowy i domagało się 36 mld zł rekompensaty za niedotrzymanie przez rząd obietnicy sprzedania Holendrom większej liczby akcji. Do tego firma umacnia pozycję rynkową i głęboko sięga do kieszeni. Zarówno by wypłacić dywidendę, jak i po to, by przejmować kolejne firmy w regionie. Kilka miesięcy temu przedstawiono też strategię działania firmy do 2020 roku.
Ale ostatnie dni i tygodnie przed kluczowymi dla Klesyka posiedzeniami zarządu i rady nadzorczej nie należały do łatwych. Dokładne na tydzień przed posiedzeniem Rady Nadzorczej do PZU wkroczyło CBA. Zabezpieczono dokumenty zatrzymanych kilka godzin wcześniej, o szóstej rano, pracowników firmy.
Pazerni menadżerowie
To menadżerowie średniego szczebla, którzy przyznawali kontrakty na organizację firmowych imprez w zamian za wycieczkę do Hiszpanii i wyjazd na Opener Festival. "Gazeta Wyborcza" podała, że przyjęte przez nich korzyści to nawet o pięć milionów złotych. – Nie wiem skąd taka kwota – dziwi się rzecznik Prokuratury Rejonowej w Warszawie Przemysław Nowak.
– Tak jak informowaliśmy jedna osoba przyjęła korzyść w postaci weekendowego wyjazdu do Madrytu łącznie z zakwaterowaniem i meczem, druga weekendowy wyjazd w Gdyni, trzecia podobne korzyści. Zupełnie nie wiem skąd te pięć milionów – zapewnia rozmówca naTemat.
Z dużej chmury mały deszcz
Tak więc rzekomo wielka afera korupcyjna to co najwyżej kilkanaście, może nieco ponad 20 tysięcy złotych. Co więcej jak już na początku zaznaczała prokuratura, PZU nie straciła na ustawianiu przetargów. Z dużej chmury mały deszcz, choć oczywiście każde praktyki korupcyjne zasługują na potępienie. I tak też się stało: firma zapowiedziała, że zrobi wszystko, by wyjaśnić sprawę. – Trwa wewnętrzny audyt, trwa też postępowanie prokuratury. Zależy nam na tym, żeby to wyjaśnić – zapewnia rzecznik PZU Michał Witkowski.
Nie chce jednak komentować, czy akcja CBA podkopuje zaufanie do Klesyka i zmniejsza jego szanse na kolejną kadencję. – Wszystko, co mieliśmy do powiedzenia w tej sprawie, przekazaliśmy w komunikacie – ucina. Firma promuje swój kodeks etyczny – do jego przeczytania i stosowania zobowiązany jest każdy pracownik.
Taśmami w szefa PZU
Ale oskarżeni o łapownictwo menadżerowie to nie jedyny problem Klesyka. Niedawno okazało się, że CBA przekazało do prokuratury kolejne 11 nagrań kelnerów. Agenci przekonują, że to odprysk z jednej z akcji. Ale wszyscy pamiętają, że informatorem CBA był Marek Falenta. Ten sam, który przekazał nagrania redakcji "Wprost" w czerwcu.
W grupie nagranych jest też Andrzej Klesyk, który spotkał się z grupą osób, wśród których był Lech Wałęsa. – Andrzej Klesyk ma w tej sprawie status pokrzywdzonego i to wszystko, co mamy do powiedzenia w tej sprawie – ucina rzecznik Witkowski. Jak podał "Puls Biznesu" nagranie ma Piotr Nisztor, który opublikował taśmy we "Wprost", a teraz współpracuje z "Gazetą Polską".
Cień Scheta
Możliwe, że w środowym wydaniu tygodnika zostaną one ujawnione. Jak sugeruje "PB" to element walki o władzę w PZU. Dobrze oceniany przez inwestorów Klesyk nie jest faworytem wiceministra skarbu Wojeciecha Kowalczyka, który nadzoruje ubezpieczeniowego giganta. Jednak zwolnienie bez wyraźnego powodu prezesa, który doprowadził firmę do rozkwitu byłoby źle przyjęte przez rynek.
Zdaniem autora tekstu o bardzo sugestywnym tytule "House of Cards. Po polsku" za wszystkim stoi Grzegorz Schetyna, który po odejściu Tuska odbudowuje swoje wpływy. Także z pomocą szefa CBA Pawła Wojtunika. Faktem jest, że to Schetyna jako minister spraw wewnętrznych i administracji powołał w grudniu 2007 r. Wojtunika na szefa Centralnego Biura Śledczego. To miejsce stało się jego trampoliną do CBA.
Bez kierownika
Bo dzisiaj to inwestorzy są największą tarczą osłonną Klesyka. Wcześniej jego promotorem był też Donald Tusk, dla którego prezes PZU był mocnym wsparciem. Nie tylko dlatego, że dzięki niemu do budżetu wpływała pokaźna dywidenda. To Klesykowi przypisuje się współautorstwo powołania Polskich Inwestycji Rozwojowych i udziału w nich największych polskich korporacji. Prezes PZU należał też do Rady Gospodarczej przy Premierze i intensywnie angażował się w rządowe inicjatywy kulturalne i sportowe.
Teraz, bez Tuska, Klesyka bronią tylko wyniki jego pracy. Ale nawet one nie gwarantują mu nietykalności. Informacje o kłopotach z służbami mogą przysłonić właścicielom wykresy rosnących dochodów. O to, czy CBA może grać na zmianę szefa PZU pytamy Stanisława Wziątka, wiceszefa komisji służb specjalnych. – Nie wiem, nie zajmowaliśmy się sprawą zatrzymań w PZU na komisji – ucina.
Powtórka z historii
Nie chce też komentować ewentualnych związków szefa CBA z Grzegorzem Schetyną. – Nic o tej sprawie nie wiem – mówi. Ale być może po prostu tylko nie mówi tego publicznie. Bo służby specjalne mają już niechlubną historię ingerowania w życie spółek.
W 2004 roku UOP zatrzymał prezesa Orlenu Andrzeja Modrzejewskiego. Jak ujawnił minister skarbu Wiesław Kaczmarek chodziło o zablokowanie podpisania wartego kilkanaście miliardów dolarów wieloletniego kontraktu na dostawy ropy. Efektem Orlengate było skazanie ówczesnego szefa UOP Zbigniewa Siemiątkowskiego i dyrektora zarządu śledczego Ryszarda Bieszyńskiego.
Sam Siemiątkowski mówi, że od 10 lat nie pracuje w służbach i nie śledzi na bieżąco ich działań. – Rozumiem, że są próby snucia analogii ze sprawą Modrzejewskiego, ale to na wyrost – ucina w rozmowie z naTemat. Rzeczywiście, przez dekadę sporo się zmieniło: nie zatrzymuje się już prezesów spółek, ale ich podwładnych. Cel jest ten sam: politycy chcą mieć wpływ na biznes.