Noszą mundury, szykują się do wojny, potrafią posługiwać się bronią, choć nie są żołnierzami. Media na świecie piszą o polskich organizacjach paramilitarnych jako o społecznym fenomenie. Jak działają? Czy będą współpracować z armią? Czy chodzi w nich tylko o "zabawę w wojnę"? O tym w rozmowie z naTemat mówi Łukasz Wójciński ps. "Ufoman", działacz stowarzyszenia "Fideles et Instructi Armis”, czyli "Wierni w Gotowości pod Bronią”.
20 marca odbędzie się kongres założycielski Federacji Formacji Proobronnych. Co to takiego? Czy chodzi o to, że Ministerstwo Obrony Narodowej weźmie pod swoje skrzydła wyrastające jak grzyby po deszczu organizacje paramilitarne?
Generał Pacek, który jest pełnomocnikiem MON ds. takich organizacji, dokonał ostatnio ich przeglądu. Uznał, że jest potencjał i że trzeba by je podjąć pod pieczę ministerstwa. Pojawił się więc pomysł, by stworzyć federację formacji paramilitarnych, które będą razem szkoliły chętnych i ochotników. W skład federacji wejdzie siedem organizacji, ona ma już swój statut, a kongres jest po to, by ją formalnie utworzyć. To, jak będzie działać, to już będzie wynik działań utworzonych władz.
O polskich “domorosłych żołnierzach” pisała ostatnio zagraniczna prasa, m.in. “New York Times”. Ale czy wiadomo w ogóle, ilu ich w Polsce mamy?
Są różne szacunki. Niektóre na wyrost, bo mówiło się nawet o 800 tys. ludzi działających w organizacjach paramilitarnych. My w stowarzyszeniu FIA rozgraniczamy te osoby na te, które faktycznie działają i są aktywne, i te, które nie są. Tych, którzy realnie się szkolą, według moich szacunków może być kilkanaście tysięcy. Większość to młodzież, która dołącza np. do związków strzeleckich. U nas te szkolenia są skierowane do starszych. Średnia wieku to 28 lat. A celujemy w grupę wiekową 25-44 lata.
Jak wygląda działalność waszego stowarzyszenia? Kto za nią płaci i jacy ludzie się z wami szkolą?
Jeśli chodzi o finanse, wszystko idzie z dobrowolnych składek. FIA jest platformą szkoleniową do wytworzenia kadry szkoleniowców. W naszym stowarzyszeniu są osoby, które są ustatkowane życiowo, mają życie zawodowe, a w wolnym czasie za własne pieniądze gromadzą sprzęt i jeżdżą na szkolenia.
Ile trzeba wyłożyć, żeby do was dołączyć?
Roczna składka członkowska to od 120 do 160 złotych. Do tego dochodzą szkolenia – raz w miesiącu mamy warsztaty taktyczne, a co dwa miesiące odbywają się dwudniowe zajęcia. Wtedy limit kosztów to 100 złotych. Jeśli jakaś osoba chce do nas dołączyć, rozpoczyna tzw. proces wstępny. Ma 12 miesięcy na zaliczenie karty wyszkolenia, czyli na szkolenie podstawowych umiejętności, i 12 miesięcy na zgromadzenie sprzętu. Taka osoba musi zgromadzić umundurowanie, plecaki i tego typu rzeczy. Może też uczestniczyć w szkoleniach nieobowiązkowych – medycznych i związanych np. z użyciem broni palnej.
Czyli generalnie na szkoleniach się nie strzela z prawdziwej broni?
Przy większości szkoleń wykorzystujemy repliki pneumatyczne. Na takiej replice jesteśmy w stanie nauczyć podstawowych zasad bezpieczeństwa osobę, która nie miała do czynienia z bronią palną. Dopiero kiedy widzimy, że opanowała rzeczy typu postawa strzelecka czy zmiana magazynka, zapraszamy na strzelnicę i pracujemy na prawdziwej broni palnej. Część naszych członków ma też papiery instruktorskie, więc posiada broń palną. Dodatkowo korzystamy z usług firm komercyjnych, które przywożą broń i amunicje na strzelnice.
Prezes waszego stowarzyszenia mówił “Wyborczej”, że zaczęło się od tego, że kilku panów grało w “strzelanki” i postanowiło wyjść i postrzelać w lesie. Jak odnosi się pan do zarzutów, że tylko o to organizacjom paramilitarnym chodzi – o zabawę w wojnę?
Rzeczywiście w tej historii naszego powstania jest dużo prawdy. Ale jednocześnie osoby, które na początku bawiły się w symulatory wojenne, miały doświadczenie wojskowe i długotrwałe doświadczenie instruktorskie z harcerstwa. To nie byli przypadkowi ludzie, za zasadzie: “robimy to wirtualnie, przejdźmy na wyższy poziom”. Jeśli chodzi o pytanie, po co w ogóle to robić, to przyczyn jest kilka. Jedne osoby są u nas z powodów ideowych związanych z patriotyzmem, inni po prostu chcą się czegoś nauczyć, bo np. szkolenia medyczne mogą być przydatne na co dzień. Poza tym zawsze to jakaś forma aktywności. Można sklejać modele samolotów, ale można też wyjść do lasu i poćwiczyć.
Jednocześnie zwracam uwagę na to, że przy “zabawie w wojsko” uczymy się wielu mechanizmów z wojskiem związanych. Jeśli doszłoby do konfliktu, masowej mobilizacji, to szczerze mówiąc wolałbym mieć przy sobie w okopie osobę, która działała w organizacji paramilitarnej i wie, jak posługiwać się bronią palną. Przynajmniej mam gwarancje, że mnie przypadkiem nie zastrzeli. Typowe dla osoby, która po raz pierwszy ma broń, jest to, że daje od razu palec na spust. Po szkoleniu już tego nie robi.
No dobrze, ale czy nie razi pana to, że szczególnie młodym wojna kojarzy się ze strzelaniem, bohaterstwem, przygodą? A przecież to są dramaty.
Podchodzę do tego trochę inaczej. To tak, jak z pierwszą pomocą. Wszyscy wiemy, jaki to potrafi być drastyczny widok, kiedy dochodzi do wypadku samochodowego. Dla nikogo to nie jest przyjemne i nikt nie chciałby znaleźć się w takiej sytuacji. Jednocześnie życie wymusza na nas dokonanie interwencji w takim przypadku. Pożądane jest, byśmy byli na to przygotowani. Osobiście nie jestem za idealizowaniem wojny. Należy pokazywać, jak ona naprawdę wygląda. My to robimy i pokazujemy np., jak udziela się pomocy rannym. Każdy zyskuje świadomość, że wojna to nie jest propaganda, to są ciężkie chwile. Dlatego organizowaliśmy chociażby wizyty w nowo otwartym Centrum Weterana w Warszawie.
Mówił pan o młodych w związkach strzeleckich. Ale druga grupa to “białe kołnierzyki”, które chętnie zapisują się do organizacji paramilitarnych. Dlaczego?
W każdym mężczyźnie jest chyba wewnętrzny wojownik, który musi od czasu do czasu puścić parę. Praca w korporacji czy zarządzanie własnym biznesem jest bardzo stresogenne. Działalność w organizacjach paramilitarnych to sposób na upuszczenie tych emocji. U nas 3/4 członków to osoby z wyższym wykształceniem, działające np. w marketingu czy ratownictwie, więc ich specjalności się w stowarzyszeniu przydają. Krótko mówiąc - znajdujemy im robotę.
Wyobraźmy sobie, że wybucha wojna. Co mieliby wtedy robić tacy “żołnierze”? Walczyć na froncie?
Przede wszystkim funkcjonować jako oddziały pomocnicze. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że kiedy armia wyruszy na pierwszą linię, ktoś musi ubezpieczać zasoby strategiczne, jak np. elektrownie. A jeśli doszłoby do cięższych walk, to w grę mogłaby też wchodzić partyzantka, czyli inicjowanie punktów oporu.
Część krytyków mówi, że organizacje paramilitarne mogą być zagrożeniem dla państwa w czasie pokoju. Że niektóre są zakładane przez radykalne prawicowe organizacje.
Na pewno działalność naszego stowarzyszenia jest całkowicie apolityczna. Ciężko to ocenić generalnie, ale nie należy się obawiać tego typu zjawisk. To dlatego, że dostęp do broni w naszym kraju nie jest przypadkowy. Sam przechodzę procedurę związaną z uzyskaniem pozwolenia na broń i takie osoby są naprawdę bardzo dobrze sprawdzane przez policję. Przechodzą też dodatkowe badania. Także zarzut o zagrożeniu jest chybiony.
Ma pan jakiś pomysł, by przekonać do takich organizacji tych, którzy kręcą nosem i mówią, że państwo nie powinno wspierać "zabawy w wojnę"?
Przede wszystkim należałoby pokazać wszelkiego rodzaju inicjatywy społeczne, jakie podejmują organizacje paramilitarne. To na przykład zbiórki dla weteranów, renowacje grobów, wsparcie dla różnych fundacji. Zwróciłbym też uwagę na finansowanie szkoleń medycznych. Takie organizacje, jak nasza, szkolą ludzi do pierwszej pomocy. I potem te osoby mogą realnie pomóc w wypadku zagrożenia.
A broń? Czy w ramach stowarzyszenia i powstającej federacji wysyłacie komunikat: "Polacy, chwyćcie za broń"?
Chcemy, by było jak najwięcej odpowiedzialnych użytkowników i posiadaczy broni palnej. Od samego początku wpajamy zasady bezpieczeństwa związane z obsługą broni. Ja osobiście jestem zwolennikiem posiadania broni, oczywiście na pewnych zasadach. To bardzo pozytywne. Dobrze, by każdy miał narzędzie do obrony siebie i swojego otoczenia.