
Najwięcej na Kresach i w Małopolsce, ale także m.in. na Lubelszczyźnie, Mazowszu i w Wielkopolsce - tam mieściły się majątki polskiej magnaterii, siedziby znanych i zasłużonych rodów, symbole wielkiego bogactwa, a zarazem perły polskiej architektury. Sentymentalną podróż do "tamtego" świata umożliwia wydany niedawno album "Rezydencje w starej fotografii".
REKLAMA
Antoniny, Białokrynica, Czerwonogród, Dęblin, Dubiecko, Dzików, Krasny Brzeg, Olesko, Osiek, Pławowice, Rogalin, Tarnogóra, Wiśniowiec i Zarzecze - nazwy tych i wielu innych wzmiankowanych w książce miejscowości przeciętnemu Polakowi nie mówią zapewne nic. Wszystkie jednak łączy jeden zasadniczy fakt - okazałe posiadłości, które niegdyś świeciły pełnym blaskiem.
Rezydencje te - przypomina we wstępie do albumu Wit Karol Wojtowicz, dyrektor Muzeum-Zamku w Łańcucie - pełniły wiele istotnych funkcji: były ośrodkami krzewienia oświaty i kultury, miejscami, gdzie przypominano świetność starych rodów arystokratycznych. Wreszcie swoistymi centrami, skąd administrowano rozległymi dobrami, należącymi do posiadacza majątku.
Magnackie majątki to nie tylko budzące zachwyt "pańskie domy", często po prostu pałace lub dwory, ale i dobrze utrzymane, stanowiące integralną część posiadłości ogrody czy parki. Ponadto zabudowania gospodarcze - stajnie, wozownie, ujeżdżalnie, oranżerie czy oficyny dla służby.
– Życie codzienne w rezydencji płynęło własnym rytmem, w zgodzie z kalendarzem świąt kościelnych i rodzinnych oraz ze zmieniającymi się porami roku. Spotykano się z okazji świąt Bożego Narodzenia, świąt Wielkiej Nocy, imienin, ślubów, chrzcin i pogrzebów – pisze Wojtowicz.
Nie tylko jednak na rodzinnych uroczystościach, ale także rozrywkach spędzali czas właściciele majątków. Urządzali gry, zabawy, bale, a nade wszystko kochali polować. Strzelaniu do dzikiej zwierzyny sprzyjało naturalne położenie wielu majątków - bliskość lasów, pól czy rzek.
Uwiecznione na przedwojennych zdjęciach rezydencje dawnej Rzeczypospolitej robią wrażenie nie tylko z oddali. Ich mieszkańcy, przedstawiciele najwyższych elit, przywiązywali bowiem sporo uwagi do wyglądu wnętrz.
A w tych, szczególnie w salonach, mnóstwo było kosztownych dekoracji, rodzinnych zbiorów, dzieł sztuki, bogatych, liczących setki czy tysiące woluminów księgozbiorów. Do tego zbiory archiwaliów, pamiątek narodowych, trofeów wojennych. Słowem - prywatne muzea.
– Domy te były miejscem szczególnym - w nich chroniono i pielęgnowano tradycję rodową, obyczaje oraz wszelkie normy życia i zasady postępowania. Otaczano troskliwą, pełną najwyższego poświęcenia opieką historię narodu, pielęgnowano marzenia o wolności – pisze dyrektor łańcuckiego muzeum.
A jak dziś wyglądają opisane rezydencje? Wiele z nich było niemymi świadkami brutalnych, ale typowych dla wojen scen. Bo wojny często doświadczały szczególnie wielkie, bogate majątki. Szczególnie Sowieci nie mieli litości do dziejowego dorobku polskich posiadaczy, skoro na potęgę grabili i puszczali z dymem wszystko, co kojarzyło się z "pańskim" bogactwem. Wiele z opisanych rezydencji, po zaborze Kresów przez Związek Sowiecki, bezpowrotnie przestało być polskimi.
Dzieła zniszczenia polskich rezydencji z premedytacją dokonywali komuniści rządzący Polską Ludową. Na mocy dekretu o reformie rolnej z września 1944 roku państwo przejęło na własność ponad 10 tys. majątków ziemskich.
Dziś po tysiącach zamków, pałaców czy dworów niewiele zostało, ale nawet nie wszystkie obiekty architektury, które ocalały, zostały objęte należytą ochroną. Część odrestaurowanych rezydencji zostało zamienionych w hotele czy pensjonaty, część odzyskali prawowici dziedzice; wiele popadło w ruinę.
– Te zaś domy, których nie udało się ocalić, nadal istnieją pod powiekami potomków właścicieli, na kartach pamiętników, w pamięci osób zakochanych w wielkiej przeszłości naszej ojczyzny – podsumowuje autor wstępu do publikacji.
