Tym razem naprawdę przesadził. Wściekły za brak ciepłego posiłku po całym dniu zdjęć, miał uderzyć producenta "Top Gear". Wybuchł skandal, Clarkson pospieszył z przeprosinami, ale posadę i tak prawdopodobnie straci. Miliony fanów nie mogą uwierzyć, że w "Top Gear" nie będzie już ich ulubionego prowadzącego. Bo ludzie kochają Clarksona.
"Jackass" dla dorosłych Kochają go konserwatyści. Oto facet, który nie boi się mówić tego, co myśli. W nosie ma polityczną poprawność, a swoje dla niej poważanie podkreśla seksistowskimi i rasistowskimi komentarzami. Kochają go Amerykanie - uważają, że jego program jest przezabawny. "Jackass" dla dorosłych, tyle tylko, że z brytyjskim akcentem. Kochają go miliony widzów na całym świecie. Za co? Za to, że zna się na samochodach? Też. Ale przede wszystkim za dystans, zjadliwy humor i głęboką pogardę dla konwenansów.
Tę pokazał wiele razy. Podczas zdjęć do "Top Gear: Polar Special" na biegunie północnym, Clarkson i May raczyli się dżinem z tonikiem - oczywiście za kółkiem. Oburzonej opinii publicznej lakonicznie wytłumaczyli, że ponieważ znajdowali się na zamarzniętym oceanie, uznali, że wcale nie prowadzili samochodu, tylko żeglowali. Czy to zbrodnia?
Clarkson, głowa rodziny i ojciec trójki dzieci, mówi o samochodach, uwielbia czynić niestosowne porównania. Astona DB9 porównał do brytyjskiej aktorki Keiry Knightley, mówiąc, że "jeśli masz Astona DB9 na podjeździe i nim nie jeździsz, to tak jakbyś miał Keirę Knightley w łóżku i spał na kanapie", zaś o Alfie Romeo Brera powiedział, że jest jak Cameron Diaz: Wiecie, że jest wegetarianką, wiecie, że jest zagorzałym ekoświrem… ale odmówilibyście? Z kolei Ferrari 355 jest, zdaniem Clarksona, "niczym przepiórcze jajo w soli selerowej podane na pępku Julii Roberts".
Poprawność polityczna? A co to takiego? Kiedy na wizji użył słowa "nigger", a innym razem wypowiedział się pogardliwie o Azjatach, Richard Hammond powiedział, że przecież każdy ma jedną z tych wprawiających w zakłopotanie znajomości z ludźmi, którzy uważają, że Meksykanie są leniwi – i nikt nie bierze ich na poważnie.
Ale niepoprawne polityczne komentarze, które podnoszą ciśnienie feministkom, aktywistom ekologicznym czy przedstawicielom mniejszości to za mało, by porwać kilkaset milionów ludzi na całym świecie. Kluczem do zrozumienia fenomenu "Top Gear" i Jeremy'ego Clarksona jest jego doskonałe przygotowanie merytoryczne i charakterystyczny humor.
Kiedy dowiedział się, że został zawieszony przez BBC, napisał na Twitterze, że w takim razie wybiera się do urzędu pracy. Multimilioner w urzędzie pracy? Ale ubaw! Z równą lekkością żartuje z własnej physis, co polityków i spraw wagi międzynarodowej, jak wówczas, kiedy kręcąc program w Argentynie użył samochodu z tablicą rejestracyjną z wyraźnym odwołaniem do wojny o Falklandy, wywołując międzynarodowy skandal.
Jego fani wybaczali mu wszystko, w ich oczach bowiem Clarkson każdym kolejnym wybrykiem dokładał kolejną cegiełkę do swojego wizerunku człowieka, który niczym się nie przejmuje. Gotowi są wybaczyć mu nawet ostatnią aferę, o której rozpisują się media na całym świecie - uderzenie producenta, który nie zadbał o to, by ekipa programu mogła zjeść, po całym dniu zdjęć, ciepły posiłek. Wygląda jednak na to, że BBC mu nie wybaczy. Po serii skandali, które wstrząsnęły stacją, szefostwo BBC jest gotowe zaryzykować utratę milionów widzów i milionów funtów, by pokazać, że przestrzega zasad. Tych samych, z których Clarkson nic sobie nie robi.