Dywagacje na temat tego, czy Agnieszka Holland dostanie Oscara za film „W ciemności” przypominają o głębokich kompleksach polskiego kina. Złota statuetka nie zniweluje problemów rodzimej kinematografii, choć byłaby zasłużoną nagrodą za kawał dobrej reżyserskiej i operatorskiej roboty. Oscar dla Holland nie dziwiłby tym bardziej, że kręcąc swój film nie tylko nie zignorowała ona preferencji amerykańskiej Akademii Filmowej, ale wręcz naginała się do hollywoodzkich kanonów.
Gorący news: „W ciemności” znalazł się na tzw. shortliście dziewięciu produkcji, które mają szansę na tegorocznego Oscara w kategorii najlepszego obrazu nieanglojęzycznego. Stąd już prosta droga do finałowej piątki, która niebawem w Kodak Theater powalczy o upragniony laur. Polscy krytycy i dziennikarze z wypiekami na twarzy donoszą o postępach w wędrówce filmu Holland po Oscara. Niektórym zrzedły miny po ogłoszeniu nominacji do nagród BAFTA, jednak rumieńce podniecenia nie zniknęły. Trudno się dziwić, polska branża filmowa złakniona jest uznania i zagranicznych splendorów. Nasi twórcy raczej nie rządzą na liczących się festiwalach, więc każda nominacja jest nagłaśniana w mediach, maglowana przez te media tygodniami. Dotyczy to muzyki filmowej, zdjęć, scenografii – w tych dziedzinach nasi rodacy odnoszą małe i większe zwycięstwa. Tymczasem Holland walczy o wszystko – „najlepszy obraz” to prestiż i niezdobyty szczyt.
Nie będę się bawić we wróżkę i przewidywać, czy Holland będzie miała okazję wygłosić oscarowe podziękowania. Jeśli tak, to z pewnością powinna podziękować Jolancie Dylewskiej, która poprowadziła kamerę z wyczuciem i malarską wyobraźnią, która sterowała światłem niczym impresjonistka. Robert Więckiewicz także zasługuje na wdzięczność reżyserki – mimika jego twarzy nawet z aktorskich kwestii wyciętych w drewnie wykrzesałaby ogień. Rzecz jasna podejrzewam, że Holland nie potrzebuje takich podpowiedzi, a słowa potencjalnej przemowy nosi od dawna w głowie. Świadczy o tym sam film „W ciemności”. Moim zdaniem – film zrobiony w pewnym sensie „pod Oscara”.
Uprzedzę potencjalnych adwersarzy: film Holland mi się podobał. Doceniam przede wszystkim, że udało jej się spojrzeć na historię stosunków polsko-żydowsko-ukraińskich wielowymiarowo. Nie dostrzegam – jak recenzent „Uważam rze” – u Holland zabiegów zmierzających do marginalizacji polskiego bohaterstwa podczas II Wojny Światowej, kompromitacji figury polskiego bohatera czy też wyolbrzymienia żydowskich krzywd. Wręcz przeciwnie, Holland pokazała, że z widmem śmierci i Zagłady los zderzył ułomnych, nierzadko prostych ludzi, a nie figury z wosku, że zło może wykiełkować wszędzie, karmione kiełbasą w polskim domu, podlewane ukraińską wódką, żywione cebulą gotowaną po kryjomu w kanałach.
Holland nie poddała się stereotypom, nie wpadła w pułapki polskiej martyrologii, i być może dlatego tym bardziej rażą mnie zabiegi, które postrzegam jako ukłon w stronę masowego widza, Hollywoodu czy szacownych członków oscarowej Akademii. Pierwszy, nader przystojny argument na poparcie tej tezy nazywa się Benno Furmann. Z pomocą tego aktora Holland zbudowała sylwetkę żydowskiego supermana, współczesnego macho, który potrafi przywalić w mordę, ale i wzruszyć się niedolą siostry swojej ukochanej. Grana przez niego postać wypada tak, jakby ktoś wyciął ją z amerykańskiej superprodukcji i wkleił do „W ciemności”. Zabiedzony i przegłodzony Żyd, który miesiącami ukrywa się w kanałach, do końca, aż do happy endu, pozostaje silny, prawy i piękny.
Inny wątek, który z pewnością wzruszy Akademię Filmową: miłość pomiędzy supermanem a Klarą, graną przez Agnieszkę Grochowską. Ich scena miłosna, gdy skąpani w wodach podziemnego wodospadu oddają się sobie fizycznie, pasuje może do teledysku jakiejś „pościelówki” lub reklamy żelu pod prysznic. Mniej do realiów życia w kanałach, w których notabene w rzeczywistości nie można się było nawet wyprostować.
I wreszcie: religijny mistycyzm. A właściwie nachalna symbolika. Woda jako symbol oczyszczenia, chrzest. Powódź w kanałach, która stanie się przyczynkiem do ostatecznej przemiany granego przez Więckiewicza Leopolda Sochy to niemal biblijny Potop. Woda wymyje Żydów z kryjówki pod katolickim kościołem, w którym córka Sochy przystępuje do komunii. Kanalarz rzuci się na ratunek „swoim Żydom”, to będzie jego gest w stronę Boga.
Właściwie to mam nadzieję, że Holland Oscara dostanie. Bo inaczej wyszłoby na to, że te uśmiechy w stronę komercji – świadome lub nie – nie miały sensu. No i że bardzo dobry film mógłby być doskonały. Chyba, że Agnieszce Holland chodziło o to, żeby film o ciężkiej tematyce i z niejednoznacznym, w pewnych kręgach ciężkostrawnym przesłaniem, ubrać w atrakcyjne szaty, a tym samym zwiększyć siłę jego oddziaływania. Zastanawiam się, na jakie kompromisy Agnieszka Holland musiała pójść sama ze sobą. I czy naprawdę śni o Oscarze.