
W powszechnym mniemaniu przemoc domowa to problem tzw. patologii. Nawet kampanie społeczne przekonują nas, że biją głównie ci, co piją. Co być może mocno zaciera prawdziwą skalę tego problemu w polskich rodzinach. – Niebieska Karta? No co Ty, umarłbym ze wstydu. Na szczęście pomoc społeczna nie chodzi po domach takich, jak nasz – mówi nam leczący się od kilku lat z problemów z zapanowaniem nad agresją Miłosz. Dobrze wychowany, gruntownie wykształcony 34-latek pracujący w dużej korporacji informatycznej i dziś już świadomy swych win sprawca przemocy domowej.
REKLAMA
Co czuje człowiek, który właśnie uderzył osobę, którą teoretycznie kocha?
Chyba nic. Ja sobie nie potrafię przypomnieć tego, co czułem w takich sytuacjach. To jakaś ogromna pustka jest. Może jedyne co się czuje, to chęć cofnięcia czasu o te kilka minut. Chciałbym mieć w życiu taką opcję, by kliknąć Ctrl+Z i wiedzieć, że poprzednie działanie nie było błędem. Ale nie mam. Muszę więc jakoś ogarniać ten narastający wstyd, który odczuwa się z każdą godziną i każdym kolejnym dniem od rękoczynów. Tymi spojrzeniami sąsiadów, którzy mogli coś usłyszeć, coś zauważyć. Człowiek zaczyna stresować się także od tego i znowu jest o krok od wybuchu. Zamknięty krąg normalnie.
Ty już się z niego wyrwałeś?
Nie wiem, nie jestem od prawie dwóch lat w żadnym poważnym związku. Leczę się, odzyskuję pewność siebie ne tych obszarach życia, w których wcześniej nadrabiałem agresją, ale nie wiem, czy będę miał jeszcze kiedyś rodzinę. Wiesz, taką złożoną z taty, mamy i dzieci. Najdłużej byłem teraz z dziewczyną z dwa miesiące. Ona strasznie parła na zaangażowanie dalej, ale jej nakłamałem, że mam kogoś innego, bo się wystraszyłem co będzie.
Wciąż też nie mogę zapomnieć o mojej żonie. Jak poszedłem na terapię to powiedziała po jakimś czasie, że mi kiedyś całkiem wybaczy, ale z rozwodu nie zrezygnowała. Ja się jej nie dziwię, po tym, co jej zrobiłem tyle razy. Ja w te nerwy często wpadałem też dlatego, że się właśnie bałem, że mnie zostawi.
Co dokładnie była żona ma Ci do wybaczenia?
Powiem, powiem, ale daj mi przerwę na papierosa... [Odwagę na kontynuowanie rozmowy mój rozmówca zbiera ponad 20 minut - red.]
Ja ją przecież parę razy do szpitala doprowadziłem. Szyli jej głowę, kiedy indziej udo. Jak spadła ze schodów to miała nadgarstek złamany. W tenisa swojego ulubionego już nie może tyle grać. Matko, na terapii wyliczenie swoich win to jest jedno z ćwiczeń. Nie idzie ono łatwo, ale dużo prościej było mówić to między ludźmi, którzy też mają takie problemy. Mam się ochotę rozpłakać, jak o tym myślę. Motywuje mnie jednak myśl, że później tę naszą rozmowę przeczyta ktoś taki, jak ja i może w odpowiednim czasie pójdzie po odpowiednią pomoc.
Zwykle "biłem" pojawia się obok słowa "piłem". W twoim przypadku alkohol również uwalniał demony?
Ależ nie! Właśnie nie! Generalnie nie jestem wielkim fanem używek, zawsze wolałem sport i podróże od imprez. Piję rzadko, a jak się okazja zdarza to bardzo się rozluźniam. Może dlatego też piję mało, bo gdzieś jest obawa, że mógłbym się tak znieczulać aż pojawiłby się alkoholizm. Tylko tego by mi brakowało...
Poza tym, przynajmniej z mojego doświadczenia z terapii wynika, że alkohol to nie jest najczęstszy katalizator przemocy w domu. Ja teraz chodzę na zajęcia grupy, w której jest piętnastu tzw. sprawców. W tym trzy kobiety. Dwie z nich i chyba trzech panów to osoby mające problem z agresją po alkoholu. U reszty to inne powody.
Znasz już powód, który kierował tobą?
Z terapeutą zdiagnozowaliśmy go już dość mocno. Właściwie to zdiagnozowaliśmy je, bo tych powodów jest kilka. Za najpoważniejsze uchodzą w opinii terapeuty doświadczenia z dzieciństwa. Rodzinę miałem bardzo spokojną do czasu, aż ojciec stracił pracę. Kilka lat był na bezrobociu i matka urządzała mu karczemne awantury. Mówiąc szczerze, to poniżała go przed rodziną i znajomymi. Czasem przychodził do mnie, tulił i płakał. Miałem wtedy z 9-12 lat. Potem ojciec znalazł pracę na uczelni i odzyskał równowagę, mama mu odpuściła. A ja chyba uznałem, że nie mogę być tak miękki, jak on. Bardzo go kocham, ale nigdy nie był dla mnie wzorem.
Poza tym na moje problemy ma mieć wpływ fakt, że długo się alienowałem w okresie dorastania. Nie miałem wielkiego grona kolegów. Jestem z ludzi raczej ambitnych i chciałem być duszą towarzystwa, gdy już się takie pojawiało, ale oni tego nie dostrzegali. W szerszym gronie zacząłem pojawiać się dopiero, kiedy wprowadziła mnie do niego moja dopiero przyszła wtedy żona. No i wtedy też pojawiła się wielka zazdrość o tych wszystkich przyjaciół.
Jak często wybuchałeś?
Byliśmy ze sobą ponad cztery lata. Pierwszy raz zdarzyło mi się ją spoliczkować na wakacyjnym wyjeździe jeszcze przed ślubem, ona wtedy naprawdę zbyt dużo wypiła i przesadziła z zachowaniem wobec facetów, którzy z nią tańczyli. Jakoś się rozeszło. Nasiliło się to wszystko jakoś z rok po weselu. Ja miałem nawał projektów, bo chciałem byśmy jak najszybciej spłacili mieszkanie, a ona chciała żyć jak wcześniej.
Jak patrzę przez pryzmat czasu, to było to wszystko schematyczne. Ona sugerowała odpoczynek, jakieś wyjście, ja wpadałem w szał, że przeszkadza mi w pracy, kłóciliśmy się, ona wychodziła sama i mnie zaczynało nosić aż wróciła. Wtedy się szarpaliśmy. A po kłótni ja jak najszybciej próbowałem ją przekupić kwiatami, zakupami, właśnie jakimś wyjazdem. Odpuszczałem na chwilę w pracy i obiecywałem zmianę. Ale wiadomo, jak to jest z takimi obietnicami. Coś szło nie tak, ktoś się pojawiał i w pewnym momencie rękoczyny katalizował byle spór.
Mieliście założoną Niebieską Kartę?
No co Ty, umarłbym ze wstydu. Na szczęście pomoc społeczna nie chodzi po domach takich, jak nasz. Strasznie zacząłem się kiedyś bać, że ktoś z sąsiadów te nasze wszystkie kłótnie i szarpaniny słyszy. Na pewno musieli, dlatego po rozwodzie się wyprowadziłem z tego osiedla. Dziękuję Bogu, że nikt do mojej korporacji na mnie nie doniósł. To byłby dopiero wstyd.
Może gdyby ktoś zareagował, dostałbyś szansę, by wcześniej się zmierzyć z problemem?
Może. Jednak sądzę, że raczej byłbym skończony zawodowo co najmniej w moich okolicach i najpoważniejszych firmach z mojej branży. Wtedy pewnie jeszcze bardziej na siłę bym chciał nad wszystkim zapanować.
Kiedy uznałeś, że czas na pomoc?
Wtedy, gdy Ola powiedziała rodzicom. Właściwie można powiedzieć, że wtedy, gdy sam oberwałem. Bo przyjechał do mnie jej ojciec. Kawał chłopa, zawsze się go bałem, a on jeszcze z jakimś kolegą przyjechał. Niby faceci po 50-tce, ale nie miałem szans. Ten drugi tylko pilnował, a teść mi przyłożył z kastetu. Nie wiem skąd go wziął, bo to przecież nielegalne. Jej rodzice potem nalegali, żeby orzekać o mojej winie i prać nasze brudy w sądzie, ale ostatecznie rozstaliśmy się decyzją obu stron. Jej prawnik wymusił jednak na mnie, że będzie tak pod warunkiem, iż zdecyduję się na terapię. Tyle w tym dobrego.
Co doradziłbyś tym, którzy mają podobne problemy z opanowaniem swoich emocji?
Wiem, jak trudno jest się do tego przyznać. Nie powiem więc od razu, że trzeba zdecydować o zgłoszeniu się na terapię. Jak człowieka nosi, lepiej jednak gdzieś wyjść, nawet uciec od tego, kto nas tak wkurza. Mimo że to osoba, którą kochamy i denerwujemy się właśnie dlatego, że ona nie dostrzega jak ta miłość jest wielka. No, ale nie oszukujmy się, miłość to nie rękoczyny. Jak się pojawiają, to trzeba choćby w duszy powiedzieć sobie, że jest problem. To już może być krok na przód, by go rozwiązać. Będzie bolało, ale przecież te szarpaniny też bolą.
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl
