
Tuż po wyborach prezydenckich zbliżają się parlamentarne, czas największych wydatków dla wszystkich partii. Dlatego jak tylko mogą, próbują one podreperować swoje finanse. Krakowska Platforma Obywatelska przypomina swoim politykom, że muszą się dorzucać do działania partii. Podobnie działa PiS czy PSL, który poszedł jeszcze dalej, bo składki muszą odprowadzać nie tylko politycy, ale też urzędnicy.
REKLAMA
Główne partie nie dość, że dostają pieniądze z budżetu, to jeszcze przejmują część tego, co państwo płaci ich politykom. Krakowska Platforma Obywatelska napomina swoich polityków, że idą wybory, a oni ociągają się z przekazywaniem dobrowolnych darowizn na partię – pisze lokalna "Gazeta Wyborcza".
Cennik jest jasny: od posła do Parlamentu Europejskiego 2 tys. złotych, od posła do Sejmu - 500 zł, a od radnego Krakowa i radnego sejmiku po 170 zł miesięcznie. – Ci ludzie zostali wybrani dlatego, że znaleźli się na naszych listach. Powinni nas teraz wspierać. Tym bardziej że pieniądze idą na działalność w regionie, a więc na ich podwórku – uzasadnia w rozmowie z "Wyborczą" Grzegorz Lipiec, szef PO w Małopolsce.
Dotychczas najbardziej znani z takich praktyk byli politycy PSL. Ludowcy zapewniają, że partia nie zmusza nikogo do płacenia darowizn na jej funkcjonowanie. Ale nie są oni odosobnieni w zbieraniu środków od osób zajmujących stanowiska z partyjnego nadania. Kilka lat temu Platforma Obywatelska wzywała, by jej członkowie będący funkcjonariuszami publicznymi dobrowolnie przekazywali partii 10 proc. dochodów.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
