– Niepłacenie alimentów jest de facto porzuceniem dziecka. To zjawisko karygodne i powinno za nim iść absolutne potępienie społeczne. Ale dopóki nie będziemy tego potępienia jasno wyrażać, dopóki podajemy rękę alimenciarzom, dopóki nie wykluczamy ich z tak zwanego towarzystwa, dopóty tutaj niewiele się zmieni – mówi profesor Małgorzata Fuszara, pełnomocniczka rządu do spraw równego traktowania.
Jest przede wszystkim niekorzystny dla osób uprawnionych do uzyskania alimentów.
Tak jest od bardzo wielu lat. Jeszcze w latach 80. robiłam badania dotyczące rozwodów i alimentów, w kolejnych latach kilkakrotnie je powtarzałam. Sądom rodzinnym poświęcona była też moja habilitacja. Mówię o tym dlatego, że to właśnie wtedy nabrałam przekonania o istnieniu swoistego lobby „rozgrzeszającego” niepłacących alimenty. Nie mam tu na myśli jakiejś zorganizowanej grupy, ale pewnego rodzaju zjawisko społeczne występujące w najróżniejszych sferach życia publicznego.
Wówczas, w latach '80 mieliśmy galopującą inflację, złoty na tyle mocno tracił na wartości, że aby alimenty utrzymywały zasądzoną wartość trzeba byłoby je podwyższać trzy, cztery razy do roku. W przeciwnym razie zasądzone np. w 1981 r. alimenty w wysokości 200-300 zł po roku miały wartość 20 zł. W to się po prostu wierzyć nie chciało. Dlatego dyskutowano wówczas o projekcie indeksacji alimentów, tak jak indeksowane były pensje. I teoretycznie wszyscy się zgadzali, że trzeba go przyjąć, ale jakoś nigdy nie udało się tego zrobić.
Dlaczego?
To jest dobre pytanie, która sama nie raz sobie zadawałam. Dlatego właśnie wtedy zaczęłam dochodzić do wniosku o istnieniu tego lobby uchylających się od płacenia alimentów. W jego szeregach – tak było kiedyś i tak jest dziś – są osoby różnych zawodów i o różnym poziomie zamożności – nie brak wśród nich osób wpływających na opinię publiczną, w tym także polityków.
Którzy nie chcą sami na zmianach w prawie stracić?
Można tak myśleć. Tracą za to osoby uprawnione do otrzymywania alimentów. Z moich badań przeprowadzonych z kobietami, do rąk których są płacone alimenty na dziecko wynika, że najwięcej tracą osoby słabiej wykształcone, słabiej obyte z instytucjami, takie które zwyczajnie boją się iść do sądu. One pozostają całkowicie bezradne.
Tak było kiedyś czy tak jest teraz?
Było i jest, ale współcześnie największy problem dotyczy egzekucji zasądzonych już alimentów. W latach '80 to działało bardzo dobrze, bo prawie każdy miał pracę, względnie stałą, wyrok sądu był wysyłany do pracodawcy a ten był z reguły zobowiązany przez sąd część pensji od razu przekazać osobie uprawnionej do otrzymywania alimentów.
A dziś nie może tak być bo...?
Bo mamy zupełnie inny rynek pracy. Ludzie są zatrudniani na umowy o dzieło, umowy zlecenie, więc to ściągnięcie alimentów z pensji nie jest już tak proste. To, do czego można było zobowiązać pracodawcę państwowego trudno zastosować do pracodawcy prywatnego. Łatwiej jest też ukryć dochody. A to ich wysokość jest przecież brana pod uwagę przy zasądzaniu alimentów.
O to zresztą kobiety samodzielnie wychowujące dzieci mają największe pretensje.
To znaczy?
To znaczy, że zgodnie z regulacją prawną, przy orzekaniu o wysokości alimentów nie powinno brać się pod uwagę wykazywanych zarobków tylko możliwości zarobkowe i majątkowe zobowiązanego. Bo dziś bardzo często zdarza się, że panowie przynoszą do sądu zaświadczenie, że zarabiają bardzo mało albo w ogóle tych dochodów nie mają.
A sąd nie może ich sprawdzić w jakiś inny sposób?
Osoby nie otrzymujące alimentów zwracają uwagę, że często wystarczy, aby sąd żeby sięgnął do zeznań podatkowych. Ale sądy tego nie robią...
Bo...?
Trudno mi na to jednoznacznie odpowiedzieć. Ale oczywiście sięganie do jakichś innych niż przedstawione źródeł informacji czyni sprawę znacznie bardziej skomplikowaną. Tym bardziej, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że zobowiązany będzie się przed tymi dodatkowymi działaniami bronił.
Jak może to zrobić?
Chociażby stwierdzić, że takie zeznanie dotyczy przeszłości, a przecież wysokość alimentów powinna być ustalana w oparciu o jego obecną sytuację. Mógł zmienić pracę, typ umowy o pracę. Summa summarum bardzo często mamy do czynienia z sytuacją, w której osoba uprawniona do otrzymywania alimentów otrzymuje je w bardzo niskiej wysokości lub nie otrzymuje ich wcale.
Albo nie dość, że otrzymuje je w bardzo niskiej wysokości, to na dodatek nie jest w stanie ich od zobowiązanego wyegzekwować.
Kiedyś była taka grupa kobiet – Ruch na Rzecz Przywrócenia Funduszu Alimentacyjnego – która sama siebie nazywała alimenciary. Na skutek ich działania w 2007 r. przywrócono zlikwidowany kilka lat wcześniej Fundusz Alimentacyjny. On miał być ratunkiem dla matek właśnie w takiej sytuacji – kiedy zobowiązany do płacenia alimentów nie płaci ich, mimo że zostały mu one zasądzone.
Teraz jest druga taka grupa działająca pod szyldem stowarzyszenia „Dla Naszych Dzieci”. Te kobiety alarmowały mnie o tym, że nie tylko mają problem właśnie z egzekucją alimentów już zasądzonych, ale także o tym, że dostęp do pieniędzy z Funduszu staje się dla samodzielnych rodziców coraz bardziej ograniczony.
Z powodu zbyt niskiego progu.
Tak, ten próg jest w ogóle w moim mniemaniu przejawem pewnej niekonsekwencji ze strony państwa. Bo Fundusz miał w założeniu wypłacać pieniądze osobom do alimentów uprawnionym niejako w zastępstwie dłużników a następnie od tych dłużników ściągać ich zwrot.
Jeśli wyroki sądowe zapadają w imieniu państwa, to państwo powinno egzekwować ich wykonanie. Powinno skutecznie ściągać te alimenty od dłużnika. Ale wiadomo, że u nas ta ściągalność jest na bardzo niskim poziomie.
W Europie Zachodniej, w Skandynawii, w USA tego problemu nie ma. Tam ściągalność alimentów sięga 90 proc., czasem nawet więcej. U nas to – wedle różnych źródeł – kilka do maksymalnie kilkunastu procent. Skąd taka różnica skoro, zdaniem prawników, narzędzia prawne w systemie alimentacyjnym mamy dobre?
To wina szarej strefy i struktury naszego rynku pracy. No i słabych możliwości komorników. Ale ja ani jednej ani drugiej kwestii nie mogę w żaden sposób kontrolować. Na to pytanie musiałyby odpowiedzieć resort sprawiedliwości i resort pracy i polityki społecznej.
Pytała ich pani?
Próbuję i będę próbowała uzyskać odpowiedzi na te pytania.
Druga rzecz, którą staram się robić w tej sprawie to zaangażowanie Prokuratora Generalnego. Rozpoczynamy od próby diagnozy sytuacji od strony działań prokuratury – zwróciłam się z prośbą o przekazanie informacji o liczbie wszczętych w ostatnim roku spraw związanych z niepłaceniem alimentów, liczbie skierowanych aktów oskarżenia, liczbie wydanych wyroków, a zwłaszcza – liczbie umorzeń i postanowień o odmowie wszczęcia spraw o uchylanie się od alimentów. Gdyby okazało się, że umorzenia i odmowy wszczęcia są liczne, konieczna byłaby analiza przyczyn takich decyzji.
Jeśli taka analiza potwierdziłaby przekonanie kobiet, które wskazują na niedostateczne w ich ocenie działania prokuratury, pozostałoby mi wystąpienie do Prokuratora Generalnego z prośbą o rozważenie wydania wytycznych dla takich spraw. Prokurator może bowiem poprzez wytyczne kształtować politykę ścigania, zwracać uwagę na określone problemy typowe dla konkretnych spraw.
Takie wytyczne mają często bardzo wysoką skuteczność. Dobrym tego przykładem była kwestia ścigania mowy nienawiści. Przez długi czas prokuratury umarzały sprawy związane z pojawianiem się na murach znaków, symboli hitlerowskich, konkretnych wypowiedzi na ten temat ze względu na znikomą szkodliwość społeczną. I ta polityka ścigania zmieniła się dopiero po przedstawieniu wytycznych przez prokuratora generalnego.
To wystarczy?
Pozostaje jeszcze ogromnie istotna kwestia zmiany świadomości społecznej. Dlatego, że moim zdaniem, w Polsce nie ma potępienia społecznego dla niepłacących alimentów. A nie ma go dlatego, że – wracam do tezy wyjściowej – lobby niepłacących działa w rożnych kwestiach i w różnych sferach życia. Uważa się, że ojciec ma prawo zacząć nowe życie, a to dziecko z poprzedniego związku jakoś sobie poradzi bez alimentów. I to jest dla mnie sprawa całkowicie nie do zaakceptowania.
Proszę zwrócić uwagę na to, że bardzo często w tym dyskursie społecznym w jakiś niezrozumiały sposób pojawiają się dla tych niepłacących najróżniejsze usprawiedliwienia. A bo on ma inną rodzinę, a może ma rodziców na utrzymaniu a może jeszcze inne zobowiązania. Tylko że to wszystko – nawet jeśli jest tak rzeczywiście – nie zwalnia z obowiązku utrzymywania własnego dziecka, przynajmniej częściowo.
W dodatku dzieci maja prawo do życia na stopie życiowej równej stopie życiowej swoich rodziców. Jeśli rodzice zarabiają tak, że dziecko stać by było na luksusowe obozy językowe czy wypoczynek w dobrych warunkach, to ono ma do tego prawo. I to nie jest żadna fanaberia, jak się to często traktuje. I my o takich sytuacjach właśnie mówimy, o sytuacjach, w których rodzic ma pieniądze, ale nie chce ich zwyczajnie dziecku dać. To jest jak porzucenie dziecka. To jest zjawisko karygodne i powinno być z nim związane absolutne potępienie społeczne. Ale dopóki nie będziemy tego potępienia jasno wyrażać, dopóki podajemy rękę osobom niepłacącym alimentów, dopóki nie wykluczamy ich z tak zwanego towarzystwa, dopóty tutaj niewiele się zmieni.
Najbardziej smutne jest to, że w całej tej wojnie znika osoba najbardziej zainteresowana, znika dziecko. Ten fakt udało się uchylającym od płacenia alimentów wyeliminować z oglądu społecznego i przedstawić sprawę tak, jakby to był konflikt między dorosłymi matką i ojcem. A to jest konflikt między niepłacącym na dziecko rodzicem a dzieckiem, któremu należą się od obojga rodziców środki na utrzymanie.
A co rząd robił przez ostatnie lata, żeby tę świadomość zmienić, żeby ściągalność alimentów poprawić?
Mogę panią zapewnić, że odkąd ja objęłam ten urząd i zostałam w jakiś sposób zaalarmowana o sprawie, staram się działać. Ale ja nie mam inicjatywy ustawodawczej, nie mam uprawnień kontrolnych. Ja jestem osobą, która może koordynować działanie rozmaitych ministerstw. I dlatego w tym przypadku pierwszym adresatem moich pytań i próśb stało się ministerstwo pracy i polityki społecznej.
Próśb o co?
O zmianę stanowiska w sprawach dotyczących alimentów właśnie.
Gdyby państwo jasno powiedziało, że alimenciarze robią źle, to coś by się zmieniło?
To, co my możemy robić to jest nagłaśnianie sprawy, robienie konferencji, alarmowanie mediów – prasy, radia i telewizji. To, że ja dziś z panią rozmawiam to jest właśnie taka próba lobbowania na rzecz innych rozwiązań.
Trzeba jeszcze pamiętać o jednej rzeczy. W przestępstwach, w których ofiarami są osoby słabsze, w stosunkach przemocowych, zwłaszcza przestępstwach seksualnych, jest takie zjawisko, które nazywa się „blaming the victim” – obwinianie ofiary. Tu może nie mamy do czynienia aż z obwinianiem, ale jest taka postawa krytykowania osób domagających się alimentów, określania ich jako roszczeniowe. I na zmianie tego obrazu bardzo mi zależy. Bo niepłacenie alimentów jest formą przemocy ekonomicznej wobec dziecka. Tak to musimy widzieć i tak to musimy nazywać.
Wracając do tematu Funduszu Alimentacyjnego. Dziś na pieniądze z niego może liczyć osoba, której dochód na osobę w rodzinie nie przekracza 725 zł brutto. Ten próg ustalono w 2007 r., w czasie gdy najniższa krajowa nie przekraczała tysiąca złotych. Dziś najniższa krajowa to 1750 zł a próg ani drgnął...
To jest właśnie różnica w argumentacji Ministerstwa Pracy i Polityki społecznej i mojej. To znaczy – progi są przy pomocy społecznej. Ale alimenty to nie jest pomoc społeczna tylko wyrok sądu. Dlatego moje myślenie, jako prawniczki, to: próg nie ma nic do rzeczy. Resort z kolei myśli o tym w kategoriach zasiłkowych.
Czyli pani zdaniem tego progu w ogóle nie powinno być?
Tak, bo świadczenie społeczne, zasiłek jest zupełnie czym innym. To pomoc społeczna dla osób o niewystarczających dochodach. Traktowanie w ten sposób alimentów jest niekonsekwencją, bo jest to kwestia wykonania wyroku sadu. Niekonsekwencją jest zastępowanie zobowiązanych wyrokiem sądu w niektórych sprawach, a niezastępowanie w innych przypadkach w sprawach o alimenty.
Rozumiem inny typ argumentacji – że zniesienie progu byłoby zbyt kosztowne. Ale to nie zmienia faktu, że trzeba na ten temat poważnie dyskutować. Czy np. jako społeczeństwo, z naszych dochodów, chcemy takie alimenty płacić i na jak wiele możemy sobie pozwolić. Czy jest zgoda społeczna na to, żebyśmy płacili i te wyższe alimenty, wyższe niż te zaspokajające wyłącznie podstawowe potrzeby.
Najpierw trzeba zmienić prawo czy nastawienie społeczne?
Najlepiej wszystko naraz. Nad zmianą mentalności powinniśmy pracować już teraz. O progach można i warto dyskutować. Ale dopóki jest społeczne przyzwolenie na niepłacenie alimentów, bardzo trudno będzie uzyskać zgodę na surowe traktowanie alimenciarzy przez państwo.
Państwo, mam wrażenie, na razie stosunek do alimenciarzy łagodzi. Niedawno pojawił się pomysł zlikwidowania obowiązku wpisywania dłużników alimentacyjnych do Rejestru Dłużników Niewypłacalnych, na tzw. czarne listy.
To bardzo wstępny projekt i raczej chodzi o to, aby dotychczasowy wpis zastąpiony był innym, bardziej skutecznym działaniem. Jeśli o mnie chodzi – nie mam wątpliwości, że jeśli ktoś jest dłużnikiem, zwłaszcza w sprawie zasługującej na tak duże potępienie jak nie łożenie na własne dziecko, jego miejsce jest na liście dłużników.