Toyota RAV4 – ikona SUV-ów z wyjątkowym... profilem
Michał Mańkowski
23 marca 2015, 08:52·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 23 marca 2015, 08:52
Kolejny test i kolejna ikona swojego segmentu. Toyota RAV4 – bo o niej mowa – to jeden z najbardziej rozpoznawalnych modeli wśród kompaktowych SUV-ów. Czwarta generacja popularnej „RAV-ki” przypada akurat na 20-lecie jej produkcji (od 1994 roku), dlatego też producent zdecydował się wypuścić jej limitowaną wersję wyposażenia "20th anniversary". I to właśnie ją mieliśmy okazję przetestować.
Reklama.
Punkt widzenia
Długo nie mogłem ustalić, czy nowa Toyota RAV4 mi się podoba. Jednego dnia auto cieszyło oko, jak mało które. Drugiego dochodziłem do wniosku, że nie wyróżnia się niczym szczególnym od innych aut na parkingu. Więc jak to właściwie z nim jest? Okazało się, że… punkt widzenia zależ od punktu siedzenia. A dokładniej – podchodzenia.
Testowana „RAV-ka” o niebo lepiej prezentuje się z profilu. Co prawda w jubileuszowej wersji zamontowano reflektory ksenonowe, nie poskąpiono także chromowanych listew z każdej z strony, ale przód i tył auta, choć ładne, nie przyciągają wzroku bardziej niż konkurencja. Co innego, gdy to auta podchodzi się z boku. Już z daleka widać smukłą, długą i wyostrzoną względem poprzedników sylwetkę ze sporym prześwitem (IV generacja jest dłuższa, szersza i niższa od poprzedniczki). Dodatkiem do tego są przyciemniane, tylne szyby oraz wspomniane wcześniej chromowane elementy. Nie bez znaczenia są też 18-calowe aluminiowe felgi.
To wszystko sprawia, że „pseudoterenówka” – jak czasem zwykło nazywać się samochody z tej kategorii – nabiera luksusowego sznytu. Patrząc na IV generację, próżno szukać wielu podobieństw do starszej siostry. I dobrze, bo odważne zmiany stylistyczne nie tylko były konieczne, ale i sprawiły, że nowa Toyota RAV4 wyróżnia się na tle konkurencji. Na subiektywną pochwałę zasługuje także fakt, że zrezygnowano z koła montowanego dotychczas na klapie bagażnika, który tym razem (po raz pierwszy w historii) otwiera się do góry, a nie – jak do tej pory – na bok. W jubileuszowej wersji jego otwieranie i zamykanie jest całkowicie zautomatyzowane.
Terracotta!
W „20th anniversary” zautomatyzowane jest także bezkluczykowe otwieranie i odpalanie samochodu. Co widzimy po zajrzeniu do środka? Niesamowite i niesztampowe wnętrze, które zasługuje na duży plus. Choć same fotele są niemal całe czarne, wnętrze dominuje skórzane wykończenie i obicie w kolorze terracotta. Eleganckie, przyjemne i miękkie w dotyku dostępne jedynie w jubileuszowym wydaniu. Zapamiętam je na długo. Podejrzewam jednak, że na dłuższą metę może być je nieco łatwo zabrudzić, choć tego nie miałem okazji sprawdzić.
Projektanci spisali się także, jeśli chodzi o ergonomię samochodu. Mimo tysiąca przejechanych kilometrów (700 w trasie, 300 w mieście) kierowca nie odczuwa zmęczenia. Miejsca jest sporo (także z tyłu!), ale sam samochód nie wydaje się duży. Siedząc za kierownicą, można mieć wrażenie, że siedzi się w zwykłym kompakcie.
Ergonomia
Wnętrze jest zaprojektowane w przemyślany i intuicyjny sposób. Wygodny podłokietnik, nieprzesadzone i dobrze rozmieszczone schowki. Także ten na napój (głęboki), z którego puszka nie wypada przy mocniejszym skręcie lub zahamowaniu. To wszystko pojedyncze szczegóły, ale w połączeniu tworzą spójną całość.
Kolejny szczegół, którym wyróżnia się Toyota jest dotykowy ekran multimedialny. O ile w przypadku obsługi radia nie robi to wielkiej różnicy, to przy nawigacji jest to duża wygoda. Wpisywanie adresu za pomocą pokrętła czy przycisków naprawdę nie jest wygodne. (spróbujcie np. z adresem Aleje Jerozolimskie;-)). Inni producenci naprawdę powinni wziąć z tego przykład.
Nie wszystko jednak może być idealne, zawsze musi być to „coś”. W przypadku nowej Toyot RAV4 jest to zbyt prosty i sprawiający wrażenie przestarzałego panel sterujący. Równie dobrze podobnie wykonany zestaw można by zobaczyć w samochodzie kilka (długich) lat starszym. Nie pomógł także znajdujący się między zegarami wyświetlacz informacji z komputera pokładowego, który… no cóż, do najnowszych też nie należał. Na szczęście zapomina się o tym, gdy zwróci się uwagę na wspomniane wyżej skórzane wykończenie.
Ruszamy
Miłym zaskoczeniem były też osiągi silnika. Choć 150KM w dieslowym silniku o pojemności 2,2 l, prędkości maksymalnej 190 km/h i przyspieszeniu do setki w 9,6 sekundy nie wygląda wyjątkowo imponująco, to już w trakcie jazdy moc auta daje o sobie znać. Manualna, sześciostopniowa i płynnie przechodząca skrzynia biegów, maksymalny moment obrotowy 340 Nm (2000-2800 obrotów/min.) sprawia, że na trasie nie mamy problemów z bezpiecznym wyprzedzaniem – także przy większych prędkościach na autostradzie. Szczerze mówiąc, byłem zaskoczony, jak szybko samochód reagował na dociśnięcie pedału gazu.
Auto nie jest demonem prędkości, ale nigdy nie miało być. Jest za to zrywne, co wspiera napęd na cztery koła – i to słowo moim zdaniem idealnie oddaje jego charakter. A zrywność może się jeszcze poprawić. Za sprawą przycisku włączającego tryb sportowy, auto szybciej reaguje na wciskany gaz. Do tego dobrze wyciszona kabina, intuicyjny tempomat i kolejne kilometry (nawet w dłuższej trasie) powinny mijać przyjemnie i bezpiecznie.
Producent w cyklu mieszanym deklaruje średnie spalanie na poziomie 5,6l/100 km. Po tygodniu jazdy komputer pokładowy pokazywał wyświetlał natomiast litrów… 8. Więcej, ale wciąż akceptowalnie. Warto też wziąć pod uwagę, że nie było taryfy ulgowej, dlatego też zbliżenie się do stałego poziomu 6-6,5l/100km nie jest problemem.
Toyota reklamuje jeden ze swoich flagowych modeli hasłem "RAV4 - Wielka jak jej legenda". Samego auta wielkim bym nie nazwał. Co innego z przyjemnością z jazdy - ta plasuje się wysoko. Komfort jazdy, wyjątkowy profil oraz wnętrze (z paroma wyjątkami) to powody, dla których warto rozważyć zakup IV generacji Toyoty RAV4. O ile tylko nie odstraszą nas ceny. Te zaczynają się od 98 900 zł i zależnie od wersji wyposażenia mogą wynosić aż do ok. 150 tys. złotych.