Stracili oszczędności życia, bo do końca przekonywano ich, że nie warto panicznie wypłacać pieniędzy. Jak przymykano oczy i zamieciono pod dywan aferę ze SKOK Wołomin?
Panu Mariuszowi nie można zarzucić, że zaślepiła go chciwość. Założył konto w SKOK Wołomin, bo obsługa w jego biurze w Krakowie była znacznie lepsza niż w jakimkolwiek innym polskim banku. Oprocentowanie lokaty w SKOKu było minimalnie wyższe.– Kiedy PKO dawało 4,5 proc., w SKOKu otrzymywałem 5,2 proc. odsetek rocznie – mówi Mariusz. A trochę się zna na oszczędzaniu, bo pieniądze gromadzi na lokatach od 1995 roku. Wtedy właśnie ten kierowca TIRa z miasteczka niedaleko Częstochowy sprzedał mieszkanie po zmarłych rodzicach i postanowił, że ten kapitał będzie jego ubezpieczeniem na starość.
Miał obligacje skarbu państwa w czasach wysokiej inflacji z lat '90, inwestował w akcje w czasie hossy na giełdzie w Warszawie, wpłacał też pieniądze do banków. Nigdy nie stracił tyle co teraz. Z 600 tys. jakimi dysponował po 20 latach oszczędzania udało mu się odzyskać z wołomińskiego SKOKu 418 tys. zł. Tyle wynosiła wypłata w ramach pokrycia strat za bankruta przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Takich jak pan Mariusz jest dokładnie 781. To ludzie którym gwarantowane wypłaty z BFG nie pokryły całości strat – w sumie stracili 120 mln.
Wśród nich jest prawnik, który ponad rok temu sprzedał kamienicę. 4 miliony złotych włożył do SKOKu. Trzymał na rachunku do ostatniej chwili. Raz, że wierzył zapewnieniom menedżerów i tymczasowemu zarządcy, że to najlepsza kasa w Polsce. Dwa, że gdyby wycofał pieniądze straciłby 150 tys. odsetek. Termin zakończenia lokaty wypadał kilka dni po wniosku o upadłość.
Dobrze im tak bogaczom?
Sprawa upadku SKOKu Wołomin dowodzi, że taki wypadek może przydarzyć się każdemu. Zawiodły właściwie wszystkie mechanizmy bezpieczeństwa chroniące konsumentów. W przeciwieństwie do piramidy Amber Gold, która jako spółka nie złożyła do sądu ani jednego sprawozdania finansowego. Finanse SKOKu Wołomin badali renomowani audytorzy – w 2012 roku robiła to m.in.firma BDO. Z kolei ostatnie sprawozdanie roczne weryfikowali biegli rewidenci z HLB Sarnowski&Wiśniewski, chwalący się, że prześwietlają firmy o wartości aktywów 4 miliardów złotych. Obie firmy nie zgłaszały znaczących zastrzeżeń do jakości sprawozdań finansowych.
Tymczasem nasz informator znający kulisy przekrętu wyjaśniał, że zyski SKOK fałszowano podnosząc wyceny posiadanych nieruchomości. – W SKOK istniał dział inwestujący w nieruchomości. W rocznym sprawozdaniu finansowym uaktualniano wartość posiadanych działek i lokali wpisując tzw. wartość godziwą. Ponieważ były to wyceny znacznie zawyżone pojawiał się jakby dodatkowy przychód kasy, 30- 50 mln ile trzeba było – twierdzi osoba znająca kulisy upadku kasy.
Na pierwsze ślady afery już w 2008 roku trafiła Komisja Krajowa SKOK (to instytucja nadzorująca działalność spółdzielczych kas). Okazało się, że pożyczek udzielano osobom bez faktycznej zdolności kredytowej, bez opisanego celu kredytowania. Zobowiązania regulowały gotówką obce wobec kredytobiorców firmy i osoby. Kasa Krajowa ścierała się wówczas z państwowym nadzorem, nie chciała dawać mu do ręki narzędzi do walki. Sprawę przemilczano.
Przedstawiciele KNF twierdzą, że wykryte wtedy nieprawidłowości nie były na tyle duże aby zareagować stanowczo np. wysyłając zarządcę komisarycznego. Jak podawał "Puls Biznesu", kolejny fragment afery ujawnił Główny Inspektor Informacji Finansowej – donosząc co praniu brudnych pieniędzy. Wszczęto śledztwo.
Pudrowanie trupa
Andrzej z Warszawy ( stracił blisko milion) : - Każda negatywna wiadomość miała w SKOK kontr–odpowiedź. Kiedy pojawiły się artykuły opisujące nieprawidłowości w Wołominie w odpowiedzi publikowano świetne wyniki kasy, np. że w pierwszym półroczu 2014 roku miała 50 mln zysku. Prezes w blasku fleszy odbierał z rąk redaktorów "Gazety Finansowej" statuetkę najlepszego menedżera branży. W ten sposób zapewniano nas, że nie ma potrzeby wycofywania wkładów – wspomina.
Przedstawiciele kasy krajowej zapewniali, że ich rolą jest asekurowanie poczynań mniejszych kas i pomoc taka jak w przypadku upadłego Skok Wspólnota w Gdańsku, gdy wszystkim klientom zwrócono depozyty w pełnej kwocie. Wspólnota była jednak kasą kilkukrotnie mniejszą od Wołomina, którego suma depozytów i kredytów przekraczała 2,4 mld.
Po wszczęciu śledztwa przez prokuraturę, a następnie aresztowaniu prezesa i księgowej Joanny P. jej zeznania nie pozostawiały złudzeń. Pieniędzmi z lokat finansowano firmy i biznesmenów–desperatów, którzy nie byliby w stanie otrzymać kredytu z banku. Spłacali bardzo wysoki procent. A kiedy KNF zabronił udzielania kredytów większych niż milion złotych, kredyty ze SKOK oferowano w pakietach gdzie 20 lumpów brało na siebie po 999 tys. zł każdy. Sumy tych dziwacznych kredytów opiewały na 1,3 mld złotych. Tylko nieliczni dobrze ustosunkowani członkowie kasy otrzymali telefon uprzedzający o nadejściu katastrofy.
Kołem ratunkowym miało być pojawienie się w kasie w listopadzie 2014 zarządcy wyznaczonego przez KNF, Waldemara Stawskiego – on także zapewniał, że wszystko jest na dobrej drodze. Ogłosił plan naprawczy SKOK Wołomin. Jednak już 10 grudnia stwierdził, ze w kasie brakuje środków, by zaspokoić członków kasy wypłacających pieniądze. KNF wniósł o upadłość kasy.
Zamiatanie kryzysu
45 tysięcy klientów SKOK Wołomin miało szczęście. Akurat rozpoczynała się kolejna kampania wyborcza, a nowa premier Ewa Kopacz chciała szybko ugasić polityczny pożar. Bankowy Fundusz Gwarancyjny jeszcze przed świętami rozpoczął wypłaty „odszkodowań” – maksymalnie sięgnęły 418 tys. zł. (równowartość 100 tys. euro).
Przemek (stracił 800 tys. zł ulokowanych w SKOK po sprzedaży firmy) mówi tak: – Sprawa szyta jest grubymi nićmi. Środki zostały wypłacone przez BFG mimo, że nie podjęto jeszcze decyzji o upadłości SKOKu. Zarządca komisaryczny nie zrealizował niczego z zapowiadanych przez siebie reform. Zamiast tego zablokował rachunki techniczne i wstrzymał udzielanie nowych kredytów. Jednocześnie osoby spłacające kredyt w SKOK nie potrafiły dokonać terminowej wpłaty, a to rzutowało na wynik przeprowadzonej analizy mówiącej o blisko 80 proc. przeterminowanych kredytów.
Przemek twierdzi, że w ten sposób tylko dorżnięto firmę. Bo na koniec roku podliczono straty kasy na 640 mln. Teraz już nikt z kredytobiorców nie poczuwał się w obowiązku do spłaty zobowiązań wobec bankruta. Tysiące ciułaczy zostało zaspokojonych, ale nikt nie ujął się za 781 osobami, które utopiły więcej wynosiły gwarancje. – Przecież dostaliście po ponad 418 tys. – usłyszał Andrzej z Warszawy. – Gdyby to była wygrana w totka machnąłbym ręką. Niestety straciłem oszczędności gromadzone 25 lat. Dziś mam prawie 50-dziesiątkę, już nie odbuduję swoich finansów – mówi z nieukrywanym żalem.
Reklama.
Ewa Matyszewska z firmy doraczej BDO i finansach SKOK Wołomin
BDO badało sprawozdanie finansowe SKOK Wołomin za rok 2011. Zarząd komisaryczny został powołany w październiku 2014 r., a więc długo po naszym badaniu. Raport z badania za rok 2011 nie jest przez nikogo kwestionowany. Od czasu naszego badania BDO nie posiada szczegółowych informacji o sytuacji finansowej kasy. W ciągu minionych lat SKOK korzystał z usług audytorskich innych firm niż BDO, był także pod nadzorem KNF.