Karol Strasburger jest chyba najbardziej kultowym prowadzącym teleturnieju w Polsce i co weekend o 14.00 towarzyszy z ekranu telewizora wielu Polakom przy obiedzie. Bez niego "Familiada" nie miałaby racji bytu, a mi dzięki rozmowie z nim udało się dowiedzieć kim są ankietowani, kto stoi za tablicą i przede wszystkim, za sprawą wizyty w studiu, zrobiłam zdjęcie legendarnemu kącikowi muzycznemu. Tak, to on was najbardziej zaskoczy.
Odpowiem szczerze. Nie jestem osobą, która zasiadałaby za każdym razem przed telewizorem o godzinie 14, żeby oglądać samego siebie. Kocham siebie miłością umiarkowaną i co jakiś czas, w celach czysto zawodowo-poznawczych, włączam sobie jakiś odcinek i zastanawiam się, co zrobiłem źle i jak to poprawić.
O godzinie 14 w weekendy przeważnie pracuję. Ostatnio miałem we Wrocławiu zdjęcia do "Pierwszej Miłości". Dwa tygodnie temu wręczałem nagrody na zawodach pływackich razem z prezydent Warszawy. A jak jest ładna pogoda to staram się spędzać aktywnie czas: pływam, jeżdżę na rowerze, biegam, gram w tenisa. Nie mam ochoty siedzieć przed telewizorem, staram się uciekać od tego, co mam na co dzień.
W ostatnim czasie w pamięć widzów na pewno zapadł występ dziennikarzy, którzy nie poradzili sobie chociażby z wymienieniem największych państw świata. Czy pana zdaniem poziom wiedzy uczestników zmienił się w ciągu 20 lat?
Z tego co pamiętam byli to studenci dziennikarstwa, może jedna z tych osób faktycznie trudniła się tym fachem, a reszta po prostu studiowała i każdy z nich napisał w życiu jeden artykuł. Podobnie sprawa ma się z osobą, która raz zagrała w jakiejś produkcji i od razu nazywa się ją aktorem, a na co dzień może co najwyżej sprzedawać mięso w sklepie.
Co do samego poziomu, to mogę tylko powiedzieć, że ta zmiana dotyczy ludzi młodych lub średnio młodych. Zresztą nie wiem już, do którego momentu jest się młodym, teraz nawet 50-latka uważa się za młodzieńca. W każdym razie społeczeństwo zaprzyjaźniło się z internetem i w związku z tym nie mamy już potrzeby poszerzania swojej wiedzy, ciekawości świata, korzystania z różnych źródeł. Po co komu wiedza dotycząca np. tego kim był Gustaw Holoubek, skoro w każdej chwili można sobie wpisać do internetu to imię i nazwisko i wyskoczy gotowa formułka.
Na pewno poprawiło się poczucie humoru i pojawił się taki luz. Uczestnicy stali się bardziej odważni przed kamerami i przypominają trochę amerykańskie społeczeństwo.
A co do wiedzy… Powiedziałbym, że jest ona bardziej wybiórcza. Jeżeli ktoś potrafi przybijać obcas do buta to robi to perfekcyjnie, ale na niczym więcej się nie zna.
Kim są ankietowani?
To głównie ci, którzy zgłaszają się do programu. Nasze ankieterki, które także zajmują się naborem rodzin, jeżdżą po Polsce i czasem też zadają pytania osobom spotkanym na ulicy oraz telefonicznie. Starają się dotrzeć zarówno do młodszych jak i starszych, a także po równo do kobiet i mężczyzn, za każdym razem jest to 100 osób.
Jakiej muzyki można posłuchać w kąciku muzycznym?
Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że służy on do tego, aby zagłuszyć pytania i odpowiedzi, więc muzyka musi być głośna. Mamy zgraną dużą liczbę utworów z różnych list przebojów, zarówno tych współczesnych jak i muzykę poważną, ale ona jest zbyt cicha, więc lepiej przyłożyć czasem jakimś rockiem, tak by naszego uczestnika trochę ogłuszyć. (śmiech)
Kto obsługuje tablicę?
Jedna z osób, która to robi, jest z nami w zespole od samego początku. Sędziowanie i weryfikacja tych odpowiedzi nie są prostymi zadaniami. Tablicę obsługują dziewczyny wykształcone polonistycznie, z wiedzą, doświadczeniem i wsparciem tomów encyklopedii. Czasem współczuję im, gdy muszą podejmować pewne decyzje.
Kiedyś mieliśmy pytanie "Na co umierają ludzie?" i jedna z prawidłowych odpowiedzi brzmiała, że "Na zawał". Jeden z uczestników odpowiedział jednak, że cyt. "Na chorobę wieńcową" i teraz ten decydujący musiał szybko dokonać wyboru czy uznać taką odpowiedź jako "zawał" czy też nie. Wtedy musieliśmy posiłkować się telefonem do specjalisty.
Często zdarza się, że trzeba przerwać nagranie?
Czasem tak, wtedy zadzwoniliśmy do lekarza, a ten odpowiedział, że cyt.: "Choroba wieńcowa może być elementem zawału, ale nie musi. Sam zawał może wystąpić też w innym przypadku". Nie zaliczyliśmy tej odpowiedzi.
Czy bywa, że ankietowani podają złą odpowiedź?
Tak i na tym polega cała zabawa w "Familiadzie". Na pytanie: "Gdzie żyją pingwiny?" najwięcej ankietowanych odpowiedziało, że na Biegunie Północnym, a to błąd, bo na Biegunie Południowym.
Sam często też się mylę, bo niby coś wiemy, niby coś nam się wydaje, ale jak się przyciśnie już ten przycisk, to wszystko się potrafi w głowie pomieszać – stres i tempo potrafią dać się uczestnikom we znaki.
I naprawdę zalicza się wtedy złą odpowiedź?
Czasem zła odpowiedź w "Familiadzie" jest dobra. Jeżeli więcej osób odpowie, że pingwiny żyją na Biegunie Północnym, to musimy ją zaliczyć, ale ja staram się w takim wypadku wszystko sprostować. To też ciekawe, bo muszę to wiedzieć sam z siebie. Podczas nagrania nie mam żadnych słuchawek w uszach, nie mam kontaktu z tzw. "reżyserką" więc nikt mi nie podpowiada.
Myślał pan kiedyś, żeby odejść z "Familiady"?
Nie, nie myślałem o tym. Ewentualnie na początku, kiedy program powstawał, powiedziałem sobie, że jeżeli nie będzie mi za dobrze szło albo nie spodoba się widzom wówczas zrezygnuję.
A czy program miał kiedykolwiek kryzys oglądalności?
Nigdy. Owszem, były takie plotki w kolorowych gazetach, które są żądne sensacji, ale "Familiada" nigdy nie była zagrożona zdjęciem z anteny. Czasem były lepsze okresy, gdy oglądało nas ponad 4 mln widzów, czasem gorsze, gdy poniżej 2 mln, ale średnio co weekend o godz. 14:00 przed telewizorem siada około 3 mln widzów.
I tak nawet nasze gorsze chwile, były lepsze w porównaniu z innymi programami, w które trzeba włożyć dużo więcej pieniędzy. "Familiada" nie jest kosztowna, mamy skromną dekorację, małą publiczność, a przynosi dobre wyniki, więc telewizja jak najbardziej nas dopieszcza.
Czy jakaś rodzina pokłóciła się kiedyś podczas nagrania?
Nie widzę tych kłótni, ewentualne początki staram się zdusić w zarodku. Zwykle tego typu spory dotyczą głowy rodziny, która bierze na siebie całą odpowiedzialność i gdy rodzina mówi jedno to ona odpowiada coś zupełnie innego. Później mają do tej osoby pretensje, ale jak już trafi w dobrą odpowiedź to oczywiście noszą bohatera na rękach.
Ogląda pan inne teleturnieje?
Kiedyś lubiłem “Koło Fortuny”, czasami zerkam na “Postaw na milion”, który jest z nami zaprzyjaźniony; “1 z 10”, w którym sam wziąłem udział jako uczestnik odcinka specjalnego. Śledzę kolegów, ale nie mam za dużo czasu na telewizję.
Na czym polega pana zdaniem fenomen "Familiady"?
Moim zdaniem nasz sukces polega na tym, że w moim programie nawet zła odpowiedź może być dobra i że uczestnikami są tzw. “średni Polacy”. Widzowie "Familiady" czują się lepsi od uczestników, a tak naprawdę mądrym jest się tylko przed telewizorem.
Mamy pewną naturalność, u nas nie podkręca się sztucznie emocji. Wiele programów już w zapowiedziach przedstawia się jako genialne i najlepsze, a my pozwalamy sobie popełniać błędy, jesteśmy normalni, czasem jest lepiej, a czasem gorzej.
Sam wywiad udzielony mi przez Karola Strasburgera to jedno, ale zostałam także zaproszona na nagranie specjalnego odcinka do studia przy Inżynierskiej 4 w Warszawie. Budynek składa się z kilku pięter, na dole jest kameralny barek, w którym można zjeść typowy obiad, czyli kotleta z surówką i pomidorową oraz napić się kawy. Do studia tak naprawdę może sobie wejść każdy. Dopiero po jakichś 5 minutach ktoś zapytał się mnie, czy przyszłam na nagranie specjalnego odcinka, ja potwierdziłam i na tym skończyło się przepytywanie.
Na miejscu byłam przed 14, a nagranie odcinka z drużyną "Pytania na śniadanie" i ekipą programu “Przygarnij mnie” miało rozpocząć się o godzinie 15. W ciemnym korytarzu przed studiem panuje miła rodzinna atmosfera. Każdy z każdym rozmawia, a ja nie mogłam się powstrzymać, aby nie podpytać Leszka Stanka z drużyny “Przygarnij mnie” o jego wyrazistego psa Vadera, który ma uroczą wadę pyska.
Rozmowę udało mi się przeprowadzić dopiero o godzinie 14:35. Dostąpiłam zaszczytu ujrzenia garderoby Karola Strasburgera, która jest naprawdę przytulna. Znajduje się w niej sporo zdjęć aktora z różnych wycieczek, wiele pucharów, oczywiście jest ogromne lustro i, o ile mnie pamięć nie zwodzi, drewniany statek, oraz kanapa w kształcie ust. Prowadzący był już po makijażu i rozmawiał ze mną w samym szlafroku. Na wywiad miałam dokładnie 15 minut, na szczęście udało mi się wynegocjować jeszcze 5, ale Karol Strasburger jest tak wygadany, że niestety nie zadałam wszystkich pytań.
Największe wrażenie zrobił na mnie oczywiście kącik muzyczny, który wcale nie okazał się takim magicznym, jak go sobie wyobrażałam. Studio nagraniowe na żywo jest oczywiście dużo mniejsze, niż wydaje się widzom po drugiej stronie ekranu, podobnie jak tablica. Zaskoczył mnie podest, na którym na poduchach zasiadała kilkunastoosobowa widownia. W jej składzie przeważały starsze osoby, które na pewno nie były pierwszy raz na nagraniu, bo zupełnie nie byli wzruszeni opóźnieniem. Nie mam pojęcia czym było ono spowodowane, ale usłyszałam rozmowę ekipy, która zdecydowanie nie przepada za odcinkami specjalnymi.
Około godziny 16:20 w studiu pojawił się gospodarz i nagle wszyscy zwrócili wzrok tylko na niego. Od razu widać, kto tu jest królem. Karol Strasburger wszedł pewnym krokiem i zaczął pozować fotoreporterom. Niestety nie doczekałam się samego nagrania i o 16:30 opuściłam studio. Cóż, nawet obejrzenie kącika muzycznego nie jest wystarczającym zadośćuczynieniem za stracenie żartu prowadzącego.