
Wielkanoc to najważniejsza chrześcijańska uroczystość. Pamiątka przejścia Chrystusa ze śmierci do życia może jednak stanowić inspirację także dla niewierzących. Wiele zależy od tego, jaką narrację przedstawia im Kościół. Straszenie gender niewiele tu da...
Wielkanoc to najważniejsze dla katolików święta. Jezus Chrystus, Bóg-Człowiek, skazany przez Poncjusza Piłata, po wielogodzinnej męce umiera na krzyżu dla zbawienia człowieka i odkupienia jego win. Jego zmasakrowane ciało zostaje owinięte w płótna i złożone do grobu. Jego uczniowie są zdruzgotani – jak to?! Przecież mówił, że jest Mesjaszem! Przecież miał być Synem Bożym, a teraz leży martwy?
Handlowcy zachęceni sukcesem doszczętnego skomercjalizowania Gwiazdki, nabrali apetytu na jeszcze większy zysk. Robią więc dużo, aby i Wielkanoc sprowadzić wyłącznie do wesołych kicających zająców i cukrowych baranków. Mirosław Pęczak pisze w najnowszym numerze „Polityki”, że oba największe chrześcijańskie święta obchodzimy w dzisiejszej Polsce całkiem podobnie, mieszając folklor z tradycją.
Zacząć szczerze rozmawiać z Bogiem! Gadać z Nim jak gadamy z bliskimi, przyjaciółmi. Zacząć Go traktować jak prawdziwą, realną Osobę.
Niebezpieczeństwo rytualizacji
O. Paweł Gużyński spogląda na problem rytualizacji świąt z nieco szerszej perspektywy. Dominikanin w rozmowie z naTemat zauważa, że w jakimś stopniu zawsze będziemy skazani na niebezpieczeństwo pustości rytuałów. Wynika to po prostu z natury człowieka. Gdyby tak nie było, Pan Jezus nie musiałby w Ewangelii przypominać, aby na modlitwie nie być gadatliwym, jak poganie. Nie kazałby też najpierw godzić się z bratem, a dopiero potem składać ofiary na ołtarzu.
Tendencja skupiania się na tym, co powierzchowne, czyli na przykład na samej obrzędowości, to pewien generalny problem natury ludzkiej po grzechu pierworodnym. W skrajnych przypadkach efektem może być popadanie w fałszywe kształty religijności czy pobożności. – Mamy niezbyt sprzyjający punkt startowy, dlatego ciągle trzeba podejmować duży wysiłek, aby przeciwdziałać tej skłonności – podkreśla o. Gużyński.
Przykazania kościelne nakazują, by „co najmniej raz w roku przystąpić do sakramentu pokuty”, a w „okresie wielkanocnym przyjąć Komunię Świętą”. To oczywiście absolutne minimum, ale i do tego, jak widać, niektórych wierzących trzeba specjalnie zachęcać.
Katolickie pospolite ruszenie...
– Jeśli będziemy zostawiać tak ważne sprawy jak spowiedź na ostatnią chwilę, z okazji świąt, ślubu, chrztu, pogrzebu, trzęsienia ziemi albo śmierci papieża, to nie będzie głębi. Jeśli nie nauczymy ludzi, że sakrament pokuty powinien towarzyszyć nam codziennie, ale będziemy uparcie obstawali przy praktyce narodowej zbiórki za pięć dwunasta, to z tego nic nie będzie – mówi naTemat o. Gużyński, porównując takie jednorazowe zrywy i solidne przygotowania do... pospolitego ruszenia i zawodowej armii.
Dominikanin ujmuje problem nawet dosadniej.
Żeby pojawiła się głębia, księża muszą wziąć się do roboty i przynajmniej przyzwoicie sprawować codzienną Eucharystię. I mówić przyzwoite kazania „od siebie”. Wyrzucić na zbity pysk wszystkie książki z gotowcami. Głębia rodzi się od codzienności sprawowania Eucharystii, w sposób może nawet skromny, ale sakralny, od przeżywania Słowa Bożego, doświadczania go na własnej skórze. Po „akcji z okazji” będzie pięć minut religijnego orgazmu i koniec.
Niestety, czasem sami księża traktują święta jako fajerwerki co pół roku – bo wtedy do świątyń przychodzi więcej wiernych niż co niedziela, jest więc okazja, żeby powiedzieć z ambony kilka mocnych słów.
Jego zdaniem, nie da się człowiekowi narzucić religijności. Nie sprawdzi się też wskazanie, jak powinno być, podczas gdy ludzie nie wiedzą, jak dojść do wyznaczonej mety. Drogą, którą zresztą Kościół wskazuje od początku, jest właśnie mistagogia, czyli wtajemniczenie.
– W Kościele starożytnym więcej uwagi poświęcano kwestiom mistagogicznym, aniżeli moralnym. Panowało przekonanie, że jeśli wtajemniczymy człowieka w misteria, wiarę, relację z Chrystusem, tym bardziej stanie się on moralny. Kluczem do przejścia z rytualizmu do wewnętrznego doświadczenia, związanego z nawróceniem jest praca typu mistagogicznego – mówi o. Gużyński. I dodaje, że wszystkie chrześcijańskie święta powinny być przestrzeniami, w których kapłani wręcz stają na rzęsach, by wtajemniczać ludzi w misteria.
Za rozbieżność pomiędzy deklaracją wiary, a jej rzeczywistym zrozumieniem i przeżywaniem, w największym stopniu odpowiedzialny jest sam Kościół. Zamiast narracji, która pozwoli wiernym zrozumieć święta, a w rezultacie poprawić jakość swojego życia, mamy do czynienia z narracją wojny i konfliktu. Intuicja podpowiada mi, że świąteczne listy hierarchów nie będą dotyczyć samych świat, ale bieżących wydarzeń i sporów ideologicznych. Niestety, ryba psuje się od głowy.
Kruczkowski podkreśla, że wiara, oczywiście osadzona we wspólnocie, jest przede wszystkim osobistą relacją człowieka z Bogiem. A więc również osobistym zaangażowaniem. – Jeśli więc dzisiaj ktoś oczekuje od świąt więcej, musi się na to zaangażowanie zdobyć. Znaleźć dla siebie czas – mówi bloger.
Wtajemniczać w misteria katolików (nawet tych „odświętnych”), to jedno, ale co można zaoferować tym, którzy Wielkanocy nie obchodzą? Teoretycznie, wszyscy mamy weekend ustawowo dłuższy o jeden wolny dzień. Praktycznie – wielu deklarujących się jako niewierzący Polaków i tak spotka się z rodziną i bliskimi. Bo przecież każda okazja do nadrobienia rodzinnych czy towarzyskich zaległości jest dobra. Jeszcze inni, korzystając z możliwości i nieprzepełnionych tego weekendu hoteli, ruszą na podbój krajowych i zagranicznych kurortów.
O. Gużyński radzi, aby szukając odpowiedzi na pytanie, jak niewierzący mogą skorzystać z Wielkanocy, znowu sięgnąć do Nowego Testamentu, gdzie czytamy, że inni patrzyli na wspólnoty chrześcijańskie i zadziwiali się, jak bardzo oni się miłują.
– To powinna być nasza najsilniejsza broń. Kiedy świętujemy i jesteśmy w społeczeństwie, spotykamy się z niewierzącymi, ateistami... Oni patrząc na nas, powinni widzieć ludzi, których Bóg przemienia. A Bóg przemienia nas tak, że poszukujemy miłości i to widać gołym okiem. Taka jest nasza celebracja świąt. Boża miłość, która przyszła do nas i zstąpiła pośród nas, zmienia diametralnie. Niewierzący, obcując z nami, patrząc na nasze obyczaje, życie powinni mieć materiał do przemyśleń – mówi o. Gużyński.
Nie chodzi o sprzedawanie uniwersaliów, bo oczywiście wartości etyczne czy Dekalog mogą być wspólne. Jako Kościół nie dążymy jednak do nijakiej, amorficznej postaci uniwersalności. Dążymy do tego, aby ludzie poznali prawdziwego i żywego Boga. Nie chodzi o to, by Go im narzucić. Niech oni, obcując z nami, mają szansę Go poznać.
– W ostatnim czasie bardzo, ale to bardzo dużo biorę dla siebie z kultury Indii i duchowego dorobku tamtego regionu. Nie zmieniam wyznania, nie wychodzę poza ortodoksję Kościoła, ale bardzo wiele elementów kulturowych wydaje mi się bliskich i do wykorzystania. Niewierzący w Polsce mogą podobnie podejść do naszych świąt. Wiara w Zmartwychwstanie, czy w ogóle w osobowego Boga, nie jest koniecznie potrzebna do tego, żeby spróbować popatrzeć na własne codzienne wybory przez pryzmat takich wartości jak ofiara, konsekwencje, lojalność, odwaga, w tym ta cywilna – Kruczkowski.
Napisz do autorki: marta.brzezinska@natemat.pl
