
Burzliwa debata na temat projektów in vitro zakończyła się głosowaniem. Dwa projekty przeszły do dalszych prac – to sukces zwolenników in vitro. Sztuczne zapłodnienie ma być wybawieniem dla par, które nie mogą mieć dziecka. Ale przeciwnicy in vitro mówią, że to żadne leczenie, tylko jakieś doraźne środki. I oferują naprotechnologię. Co to jest i jak działa?
Eksperci zwracają uwagę na szereg nieścisłości w proponowanych przepisach, które przygotowało Ministerstwo Zdrowia. Z kolei w opinii Jarosława Gowina, projekt jest wręcz niezgodny z polską Konstytucją. – W klinikach in vitro dzieją się rzeczy piękne (...), ale także rzeczy straszne. Ludzkimi zarodkami handluje się, poddaje eksperymentom naukowym, albo wylewa do zlewu – przekonywał lider Polski Razem.
Sposobem aprobowanym przez katolickich hierarchów jest naprotechnologia. Metodę, opartą w dużej mierze na systemie naturalnego planowania rodziny, stworzył w 1991 roku Thomas W. Hilgers. Naprotechnolodzy kładą nacisk przede wszystkim na rozpoznawanie płodności przez starającą się o dziecko parę. Aby tego dokonać, należy prowadzić obserwacje ciała kobiety (według modelu Creightona), w ramach których ustala się dni płodne oraz wykrywa ewentualne zaburzenia cyklu miesiączkowego. Głównym celem metody (mającym oczywiście prowadzić do poczęcia dziecka) jest więc rozpoznanie przyczyny niepłodności i uregulowanie kobiecych cyklów miesiączkowych.
Tyle tylko że zwolennicy in vitro (a zwłaszcza lekarze z klinik specjalizujących się w sztucznym zapłodnieniu) uporczywie podkreślają, że oni to wszystko też robią. Że cała ta naprotechnologia to wyłącznie element diagnostyki, którą i tak należy przeprowadzić przed skierowaniem kobiety na zabieg (który może się okazać niekonieczny, jeśli wystarczy regulacja cykli miesiączkowych).
W każdym razie to jest moja opinia na podstawie naszych doświadczeń z naprotechnologią- denerwują mnie zdania, że jest to "alternatywa do in vitro". Jeśli coś ma być alternatywą to powinno mieć podobne lub bardzo zbliżone działanie. A nie ma. Nie powiem skłoniliśmy się ku napro do końca wierząc, że może coś z tego będzie.. No i z racji naszych religijnych przekonań- 3 lata podejmowaliśmy decyzje o in vitro. Teraz mogę powiedzieć, że czuliśmy się oszukani właśnie przez fakt, że z „alternatywą do metody in vitro” naprotechnologia nie ma nic wspólnego. Czytaj więcej
Z takimi opiniami zapewne trudno byłoby się zgodzić Małgorzacie Terlikowskiej. – Do naprotechnologów często trafiają pacjentki po nieudanych zabiegach in vitro i nagle okazuje się, że mają na przykład niezdiagnozowaną endometriozę albo zespół policystycznych jajników. Wykonano im sztuczne zapłodnienie bez znalezienia przyczyny niepłodności. Nie jest więc tak, jak zapewniają eksperci od vitro, że u nich robi się świetną diagnostykę... – mówi katolicka publicystka.
Kobieta obserwuje swoje ciało, zapisuje wyniki na karcie i wie, kiedy jest najlepszy czas na poczęcie dziecka. W dodatku, w ramach naprotechnologii funkcjonuje dział nowoczesnej chirurgii, stosuje się metody przeciwzrostowe, które także mają znaczenie przy leczeniu niepłodności. W naprotechnologii bardzo ważne jest to, że mówimy o płodności pary, a nie kobiety i mężczyzny oddzielnie.
My rozpoznajemy, oni nie
Podobnie sprawę przedstawia dr Maciej Barczentewicz, lekarz ginekolog położnik, członek Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, od lat specjalizujący się w leczeniu niepłodności (prywatnie ojciec 11 dzieci).
Zdaniem mojego rozmówcy, największa kontrowersja polega na tym, co jest ważniejsze – efekt czy właściwie rozpoznanie? Dr Barczentewicz nie ma oczywiście wątpliwości, że chodzi o rozpoznanie, które jest podstawą prawidłowego leczenia w medycynie. I o to właśnie chodzi w naprotechnologii.
Z takimi optymistycznymi statystykami nie zgodziłaby się pewnie Karolina Domagalska, autorka książki „Nie przeproszę, że urodziłam”, która rozmawiała z dziesiątkami par, zmagających się z problemem niepłodności.
Naprotechnologia, czyli wszystkie techniki diagnostyczne, jakie odbywają się w ramach medycyny reprodukcyjnej, to niestety czysta demagogia. To badania narządów rodnych, ścisłe kontrolowanie cyklu owulacyjnego... Ale to wszystko robi się także przy in vitro! To nie jest coś nowego ani mającego większą skuteczność – to ideologiczne narzędzie. Może być oczywiście tak, że korzystając z naprotechnologii będziemy mieć dziecko. Ale to samo możemy też uzyskać, korzystając z in vitro. Skuteczność jest, bo część kobiet zajdzie w ciążę, nie korzystając z samej procedury in vitro. Czytaj więcej
Z kolei, Terlikowska za ideologiczne uważa postrzeganie właśnie in vitro jako jedynej metody leczenia niepłodności. – In vitro tylko „obchodzi” problem. Celem jest urodzenie dziecka, a nie wyleczenie niepłodności. Naprotechnologia najpierw leczy, a wyleczona para może starać się o dziecko – mówi naTemat.
Przychodzą do mnie pary po in vitro
– Tylko w tym tygodniu zgłosiły się do mnie trzy pary po nieskutecznym leczeniu metodą in vitro – odpowiada dr Barczentewicz, dodając jednak, że takie sytuacje nie zdarzają się często z powodu dużej propagandy na korzyść in vitro.
W mediach oficjalnych przedstawiany jest bardzo negatywny obraz naprotechnologii. Para, która kilka razy bezowocnie przejdzie przez procedurę in vitro słyszy, że przecież już wszystko, co można było zrobić, zostało zrobione.
Po pierwsze, taki komunikat ma charakter autorytarnej wypowiedzi eksperta, a po drugie – kobiety po wielu zabiegach in vitro są wyniszczone, zarówno w wymiarze psychologicznym, jak i fizycznym. Nie chcą i nie mają siły szukać innych rozwiązań...
Napisz do autorki: marta.brzezinska@natemat.pl
