Burzliwa debata na temat projektów in vitro zakończyła się głosowaniem. Dwa projekty przeszły do dalszych prac – to sukces zwolenników in vitro. Sztuczne zapłodnienie ma być wybawieniem dla par, które nie mogą mieć dziecka. Ale przeciwnicy in vitro mówią, że to żadne leczenie, tylko jakieś doraźne środki. I oferują naprotechnologię. Co to jest i jak działa?
Z in vitro mają skorzystać nie tylko małżeństwa, ale i pary w nieformalnych związkach. Choć posłowie zajmowali się aż pięcioma projektami, regulującymi kwestię in vitro, to tylko jeden – ten rządowy – wywołuje najwięcej emocji.
Zarodki w zlewie i ekskomunika
Eksperci zwracają uwagę na szereg nieścisłości w proponowanych przepisach, które przygotowało Ministerstwo Zdrowia. Z kolei w opinii Jarosława Gowina, projekt jest wręcz niezgodny z polską Konstytucją. – W klinikach in vitro dzieją się rzeczy piękne (...), ale także rzeczy straszne. Ludzkimi zarodkami handluje się, poddaje eksperymentom naukowym, albo wylewa do zlewu – przekonywał lider Polski Razem.
A biskupi ostrzegli katolickich posłów, że jeśli zagłosują za rządowym projektem (czyli poprą niemoralne prawo), może spotkać ich za to ekskomunika. – To jest samowyłączenie się z Komunii Kościelnej, czyli wspólnoty wiary i obyczajów – uzupełniał abp Henryk Hoser.
Kościół wyjątkowo ostro sprzeciwia się sztucznemu zapłodnieniu, ale czy oferuje coś w zamian tym parom, które latami borykają się z problemem niepłodności?
Sposobem aprobowanym przez katolickich hierarchów jest naprotechnologia. Metodę, opartą w dużej mierze na systemie naturalnego planowania rodziny, stworzył w 1991 roku Thomas W. Hilgers. Naprotechnolodzy kładą nacisk przede wszystkim na rozpoznawanie płodności przez starającą się o dziecko parę. Aby tego dokonać, należy prowadzić obserwacje ciała kobiety (według modelu Creightona), w ramach których ustala się dni płodne oraz wykrywa ewentualne zaburzenia cyklu miesiączkowego. Głównym celem metody (mającym oczywiście prowadzić do poczęcia dziecka) jest więc rozpoznanie przyczyny niepłodności i uregulowanie kobiecych cyklów miesiączkowych.
Wykłady o cyklu miesiączkowym
Tyle tylko że zwolennicy in vitro (a zwłaszcza lekarze z klinik specjalizujących się w sztucznym zapłodnieniu) uporczywie podkreślają, że oni to wszystko też robią. Że cała ta naprotechnologia to wyłącznie element diagnostyki, którą i tak należy przeprowadzić przed skierowaniem kobiety na zabieg (który może się okazać niekonieczny, jeśli wystarczy regulacja cykli miesiączkowych).
– Trenerka przyjmowała w swoim domu (...). Byliśmy na owym pierwszym i ostatnim spotkaniu z parą która miała niepłodność wtórną i parą po poronieniach. Trzy odmienne przypadki. No i zaczął się wykład... za ścianą jej malutkie płaczące dziecko (wtedy byłam na etapie kiedy to bolało) o budowie męskich i żeńskich narządów płciowych oraz obserwacji cyklu. Mój mąż ledwo usiedział na tym spotkaniu – wspomina swoje doświadczenia z naprotechnologią Glamourek na forum Nasz-bocian.pl.
W każdym razie to jest moja opinia na podstawie naszych doświadczeń z naprotechnologią- denerwują mnie zdania, że jest to "alternatywa do in vitro". Jeśli coś ma być alternatywą to powinno mieć podobne lub bardzo zbliżone działanie. A nie ma. Nie powiem skłoniliśmy się ku napro do końca wierząc, że może coś z tego będzie.. No i z racji naszych religijnych przekonań- 3 lata podejmowaliśmy decyzje o in vitro. Teraz mogę powiedzieć, że czuliśmy się oszukani właśnie przez fakt, że z „alternatywą do metody in vitro” naprotechnologia nie ma nic wspólnego.Czytaj więcej
Z takimi opiniami zapewne trudno byłoby się zgodzić Małgorzacie Terlikowskiej. – Do naprotechnologów często trafiają pacjentki po nieudanych zabiegach in vitro i nagle okazuje się, że mają na przykład niezdiagnozowaną endometriozę albo zespół policystycznych jajników. Wykonano im sztuczne zapłodnienie bez znalezienia przyczyny niepłodności. Nie jest więc tak, jak zapewniają eksperci od vitro, że u nich robi się świetną diagnostykę... – mówi katolicka publicystka.
My rozpoznajemy, oni nie
Podobnie sprawę przedstawia dr Maciej Barczentewicz, lekarz ginekolog położnik, członek Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, od lat specjalizujący się w leczeniu niepłodności (prywatnie ojciec 11 dzieci).
– Zajmujemy się leczeniem przyczyn niepłodności. Różnica pomiędzy nami a lekarzami z klinik vitro polega na tym, że my stawiamy rozpoznanie, a ich ono najczęściej nie interesuje – mówi naTemat.pl.
W in vitro omija się problem przyczyny – twierdzi dr Barczentewicz, podając za przykład pacjentkę, którą przyjął nie dalej niż wczoraj. Zdiagnozowano u niej niedrożne jajowody. Miała sześć procedur in vitro i w ich wyniku nie urodziła żadnego dziecka. W klinice in vitro nie uzyskała żadnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego zabieg się nie powiódł. Co więcej, jak twierdzi ekspert, niedrożne jajowody nie były jedynym problemem.
Zdaniem mojego rozmówcy, największa kontrowersja polega na tym, co jest ważniejsze – efekt czy właściwie rozpoznanie? Dr Barczentewicz nie ma oczywiście wątpliwości, że chodzi o rozpoznanie, które jest podstawą prawidłowego leczenia w medycynie. I o to właśnie chodzi w naprotechnologii.
Jaka jest skuteczność tej metody? Dr Barczentewicz mówi, że właśnie we współpracy z uniwersytetem z Salt Lake City szacowane są wyniki, które zostaną przedstawione na konferencji NPR w Mediolanie, przy okazji Wystawy Światowej. Według wstępnych ocen, nawet do 50 proc. par, które przeszły przez pełny proces leczenia (trwający od 18 do 24 miesięcy) uzyskuje poczęcie i urodzenie dziecka. – To bardzo wysokie wyniki, także na tle wyników klinik in vitro – komentuje ekspert.
Czysta demagogia?
Z takimi optymistycznymi statystykami nie zgodziłaby się pewnie Karolina Domagalska, autorka książki „Nie przeproszę, że urodziłam”, która rozmawiała z dziesiątkami par, zmagających się z problemem niepłodności.
Naprotechnologia, czyli wszystkie techniki diagnostyczne, jakie odbywają się w ramach medycyny reprodukcyjnej, to niestety czysta demagogia. To badania narządów rodnych, ścisłe kontrolowanie cyklu owulacyjnego... Ale to wszystko robi się także przy in vitro! To nie jest coś nowego ani mającego większą skuteczność – to ideologiczne narzędzie. Może być oczywiście tak, że korzystając z naprotechnologii będziemy mieć dziecko. Ale to samo możemy też uzyskać, korzystając z in vitro. Skuteczność jest, bo część kobiet zajdzie w ciążę, nie korzystając z samej procedury in vitro.Czytaj więcej
Z kolei, Terlikowska za ideologiczne uważa postrzeganie właśnie in vitro jako jedynej metody leczenia niepłodności. – In vitro tylko „obchodzi” problem. Celem jest urodzenie dziecka, a nie wyleczenie niepłodności. Naprotechnologia najpierw leczy, a wyleczona para może starać się o dziecko – mówi naTemat.
A co w takich wypadkach jak endometrioza, niedrożność jajowodów albo brak plemników u mężczyzny? Lekarze z klinki in vitro zarzucają naprotechnologom, że w tych sytuacjach nie są w stanie pomóc swoim pacjentom, a jedynym rozwiązaniem jest in vitro.
– Mam pacjentki z ciężką endometriozą, po laparoskopiach, z niezdrożnością jajowodów i kilku zabiegach in vitro, które urodziły dzieci! – zapewnia dr Barczentewicz.
Co w przypadku czynnika męskiego? Takie pary, jak przekonuje mój rozmówca, także były, łącznie ze zdiagnozowaną azoospermią (to całkowity brak plemników w nasieniu). – Kiedy stosujemy leczenie przyczynowe, naszym głównym celem jest uzyskanie optymalnych warunków do poczęcia dziecka po stronie kobiety. Kiedy to udaje się osiągnąć, nawet przy problemach z ilością i jakością plemników, dochodzi do poczęcia – mówi dr Barczentewicz, jeden z najbardziej znanych polskich specjalistów w dziedzinie naprotechnologii.
Przychodzą do mnie pary po in vitro
– Tylko w tym tygodniu zgłosiły się do mnie trzy pary po nieskutecznym leczeniu metodą in vitro – odpowiada dr Barczentewicz, dodając jednak, że takie sytuacje nie zdarzają się często z powodu dużej propagandy na korzyść in vitro.
Po pierwsze, taki komunikat ma charakter autorytarnej wypowiedzi eksperta, a po drugie – kobiety po wielu zabiegach in vitro są wyniszczone, zarówno w wymiarze psychologicznym, jak i fizycznym. Nie chcą i nie mają siły szukać innych rozwiązań...
– Wiele mówi się o wykluczaniu czy dyskryminacji, ale czy ktoś zwraca uwagę na małżeństwa, które mają problemy z poczęciem dziecka, ale nie godzą się na vitro? – pyta dr Barczentewicz i mówi o parach, które były nawet wypraszane z lekarskich gabinetów, kiedy przyznawały, że nie chcą sztucznego zapłodnienia. „Skoro nie chcecie in vitro, to nie ma dla was żadnej alternatywy” – słyszeli.
– Wymuszanie in vitro jako jedynego skutecznego postępowania jest moim zdaniem głęboko nieetyczne. Takich par, które nie godzą się na sztuczny zapłodnienie może być nawet 30 proc. To stawianie ich poza nawias – komentuje Barczentewicz.
– Nie wiem, dlaczego lekarze, którzy nie robią in vitro albo pary, które się nie na nie godzą, są wykluczane. Czy to tylko ze względów merkantylnych? Przecież in vitro to przynosząca największe dochody gałąź medycyny – konstatuje gorzko mój rozmówca.
Napisz do autorki: marta.brzezinska@natemat.pl
Reklama.
Małgorzata Terlikowska
Kobieta obserwuje swoje ciało, zapisuje wyniki na karcie i wie, kiedy jest najlepszy czas na poczęcie dziecka. W dodatku, w ramach naprotechnologii funkcjonuje dział nowoczesnej chirurgii, stosuje się metody przeciwzrostowe, które także mają znaczenie przy leczeniu niepłodności. W naprotechnologii bardzo ważne jest to, że mówimy o płodności pary, a nie kobiety i mężczyzny oddzielnie.
Dr Maciej Barczentewicz
W mediach oficjalnych przedstawiany jest bardzo negatywny obraz naprotechnologii. Para, która kilka razy bezowocnie przejdzie przez procedurę in vitro słyszy, że przecież już wszystko, co można było zrobić, zostało zrobione.