
Permanentna inwigilacja to codzienność coraz większej grupy polskich pracowników. Wraz z rozwojem technologii oraz upowszechnieniem sprzętu i oprogramowania do tzw. monitoringu pracowników pracodawcy znad Wisły wkraczają w coraz to nowe obszary życia swoich podwładnych.
Boleśnie kilka tygodni temu przekonał się o tym Rafał. 29-latek do niedawna pracował w jednej z małopolskich firm spedycyjnych i załatwiał dla tego przedsiębiorstwa jedne z najbardziej intratnych kontraktów. Wszystko układało się wyśmienicie, aż do dnia, w którym poirytowany szef wezwał Rafała do swojego gabinetu i zapytał, czy podpisze przygotowane wypowiedzenie, czy chce, by "zasrać mu papiery".
Wyciągnął wydruki ze zrzutami ekranu, na których widać nie tylko moje słowa o tym, że mógłby lepiej wpływać na pracę jednego z zespołów w firmie i że "czasem zachowuje się, jak idiota". Tam były też rzeczy bardzo prywatne, bo szybko ten temat zmieniłem na sprawy dotyczące mojego związku. Kiedy nagle dowiadujesz się, że obcy w zasadzie człowiek ma na ciebie tyle haków, to jest coś strasznego. Trząsłem się kilka dni. Nie tylko ze względu na utratę pracy.
Bo szefowie nie potrzebują wielkich informatycznych umiejętności, by wejść w posiadanie wiedzy o tym, jak pracownik klika nie tylko służbowo, ale i prywatnie. Wystarczy instalacja popularnego oprogramowania monitorującego. W Polsce najchętniej sięga się po programy Uplook i Oko Szefa, które najłatwiej pozwalają na śledzenie tego, co dzieje się na ekranach firmowych komputerów i przy okazji dostarczają innych informacji dotyczących aktywności pracowników.
Sprawdziliśmy z kolegami z biura wszystkimi podpowiadanymi przez Google sposobami, czy mamy na komputerach jakiegoś "Wielkiego Brata" i nic nie znaleźliśmy. A tu nagle szef informatyków nas niby od niechcenia pyta, czemu jeden z kolegów z naszego pokoju wysyła CV w sprawie nowej pracy, a inna koleżanka tyle mailuje co dnia z mężem, który pracuje w Norwegii. I to mówił, przytaczając szczegóły. Tylko po to, by pokazać, że ma na nas haki dla "góry".
Już w 2009 roku stanowczo przypominał o tym ówczesny Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych Michał Serzycki.
Nie można pogodzić totalnej kontroli za pomocą zrzutów ekranowych i protokołowania danych wprowadzanych przez klawiaturę z prawem do ochrony prywatności. Byłoby to nieuprawnione rejestrowanie i gromadzenie danych osobowych. Takie postępowanie spełnia przesłanki wykroczenia lub, w zależności od konkretnego przypadku, nawet przestępstwa - tłumaczył w jednym z wywiadów. Czytaj więcej
Pomimo tego iż podobne zasady panują w większości państw europejskich, niepokojące zjawisko inwigilacji w pracy narosło tak bardzo, że o ograniczeniach w tej kwestii na początku kwietnia przypomnieć postanowiła Rada Europy. Organizacja stojąca na straży praw człowieka na Starym Kontynencie zaleca, by oprogramowanie wpływające na aktywność sieciową pracowników ograniczało się do stosowania różnego rodzaju blokad lub filtrów, a każdy monitoring był jawny.
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl
