Mam dość emigrantów, którzy narzekają na Polskę. Mój lepszy świat jest tutaj – w Polsce! [list czytelnika]
List czytelnika
22 kwietnia 2015, 20:55·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 22 kwietnia 2015, 20:55
Do napisania zainspirował mnie modny i powielany ostatnimi czasy wszędzie list rodaka z UK, o nazwie „Dlaczego nie wrócę” oraz ogólnie temat wałkowany setki razy, czyli listy zza morza, od ludzi, których Polska rzekomo zawiodła.
Reklama.
Z wieloma argumentami tych ludzi się zgadzam, jednak chciałbym dodać coś od siebie, tym razem z perspektywy kogoś kto miał jak wielu innych, możliwość wyemigrowania na stałe, ale ostatecznie uznał, że zostanie, ponieważ Polska daje (uwaga, herezja!) więcej możliwości rozwoju.
Byłem jak inni
Tak jak wielu z wspomnianych wyżej "zawiedzionych", tak i ja skończyłem państwową uczelnię, dorabiając sobie podczas studiów, aby utrzymać się w akademiku, czy żeby zjeść coś lepszego niż paczka chińska z Biedronki. Tak jak i oni nie kończyłem piętnastu różnych kierunków studiów, nie posiadałem żadnych znajomości, pochodziłem z przeciętnie zamożnej rodziny i nie zaczynałem życia z pakietem banknotów od ojca…
Jestem z pokolenia emigrantów. Lekko 50 proc. moich znajomych opuściło kraj i twierdzą, że nigdy tutaj nie wrócą. Czy im zazdroszczę? Nie. Czy uważam, że podjęli słuszną decyzję? Nie moja to sprawa i jeśli oni czują się szczęśliwi, to ja również. Jest jednak jedna myśl i jeden stereotyp, z którym się nigdy nie zgodzę. Mianowicie, nie uważam, aby Polska była tak straszna, biedna i nic nie oferowała swoim obywatelom. Wręcz przeciwnie, uważam że każdy ma szansę tutaj osiągnąć swego rodzaju sukces, kwestią jest tylko jak na to patrzeć i jak się to tego zabrać.
Zaczynałem od wypłaty rzędu 1800 PLN „na rękę”, a moi znajomi, którzy wyjechali za granicę pukali się wtedy w głowę i mówili „pakuj się, masz dziecko w drodze, w UK dostaniesz na nie pieniądze i jeszcze lepszą pracę, mieszkanie i super wygodne życie”. Odmawiałem i dalej każdego dnia wybierałem się do swojego korporacyjnego getta, aby – jak to mawiali – „dawać się dymać za nędzną kasę.”
Czas ruszyć dalej
Po półtorej roku, gdy nabrałem już doświadczenia, nie oglądając się za siebie, ruszyłem dalej i zmieniłem pracę. Praktycznie z dnia na dzień podwoiłem swoje zarobki. Poszukiwania zajęły mi około trzy miesiące. Byłem zwykłym rusycystą, który popracował niecałe dwa lata jako logistyk. Nic specjalnego, żaden inżynier, lekarz czy informatyk. Radziłem sobie dobrze, szybko się uczyłem, nikogo nie wygryzałem ze stołka, nikomu nie „robiłem dobrze”, nikogo o nic nie musiałem błagać. Pomachałem swoim sfrustrowanym koleżankom, które od dwudziestu lat pracowały na tych samych stanowiskach, za te same (jak to mówiły) „nędzne” pieniądze i ruszyłem przed siebie.
Długo nie zagrzałem stołka w nowej firmie. Schemat był podobny. Dwa lata poznawałem rynek, odbyłem kolejne szkolenia, szlifowałem swoją wypłatę (system prowizji) i gdy uznałem już że jestem wystarczająco dobrym profesjonalistą, spakowałem manatki i ruszyłem dalej… „na swoje”.
Jeszcze przed rozpoczęciem własnej działalności praktycznie żaden z moich znajomych, którzy wyemigrowali, już nie twierdził, że jestem szalony zostając w Polsce. Wręcz przeciwnie, częściej i częściej pojawiały się komentarze i kalkulacje przy piwie typu: „cholera, zostałeś w kraju i siedzisz za biurkiem, a masz prawie tyle ile ja… no ale ja mam na dziecko kupę kasy i mieszkanie.” Ok, nadal wychodziło na to, że mam gorzej… Do czasu.
Zarobki wzrosły, ale nie o nie chodzi
Tak jak dwa lata wcześniej, tak i teraz (prawo serii?) okazało się, że zawodowy rozwój i rozpoczęcie własnej działalności, podwoiło moje dochody. Operuję miesięcznie już nie sumą 4000 PLN, a 8000 PLN na czysto, po odprowadzeniu podatku. Kwot nie podaję po to, aby się chwalić, bo dobrze wiem, że dla jednych będą to śmieszne pieniądze, drudzy uznają, że za granicą i tak mają więcej. A jeszcze ktoś stwierdzi, że mi woda sodowa uderzyła do głowy i mam się za Bóg wie kogo. Nie o to tu chodzi.
Zamysł jest taki, że doszedłem w swojej karierze zawodowej (w 4 lata), do poziomu z którego jestem zadowolony i do etapu, w którym jestem sam z siebie cholernie dumny.
Skąd dokładnie bierze się ta duma? Stąd, że nie musiałem wyjeżdżać zaraz po studiach i dołączać do grona psychologów pakujących ciasteczka w brytyjskich fabrykach, historyków kładących kafle na norweskiej budowie czy germanistów podających kawę w niemieckich restauracjach. To było dla mnie poniżające. Owszem, żadna praca nie hańbi i sam za wiele różnych zajęć się zabierałem, ale do cholery, nie po to kończyłem studia, żeby później robić to, co mógłbym wykonywać kończąc edukację na podstawówce.
To kto tutaj w końcu stracił czas? Ja, przez te 4 lata podczas których starałem się dorobić i ustabilizować swoją pozycję na rynku, czy wszyscy ci, którzy zmarnowali 3 lata na najlepsze licea, a następnie pięć lat na swoje tytuły magisterskie, tylko po to, aby schować je bez słowa do szuflady i wyruszyć za granicę aby przebrać się w strój pakowacza ciastek?
Pokora
Nie uważam, że chwyciłem Pana Boga za nogi, nie twierdzę też że jestem kimś lepszym, bo zarabiam dużo więcej niż przeciętny obywatel mojego kraju. Na wszystko ciężko pracowałem, nie miałem żadnych znajomości, układów, żaden urząd mi nie przeszkodził czy też nie zrujnował moich planów. Zaczynałem od zera i doszedłem w cztery lata do poziomu, w którym mogę spokojnie utrzymać swoje małe, ale pięknie urządzone mieszkanko, moja córka chodzi szczęśliwa, ładnie ubrana i nie muszę odwracać jej uwagi, gdy przechodzimy obok sklepu z zabawkami. Mam czas na wszystko, bo pracując sam w domu, nikt nie zmusza mnie do podbijania karty i meldowania się kierownikowi zmiany o 7 rano. Gdy moje dziecko choruje, zostaje ze mną w domu i nie muszę nikogo błagać o kilka dni wolnego.
Często patrzę też na innych znajomych, którzy zostali w kraju. Nikt z nich nie umiera z głodu, rozwijają się zawodowo, mają dzieci, może i skromniejsze oraz mniejsze mieszkania niż ci, którzy żyją na wyspach, ale czują się tam bezpieczni i radośni, wyjeżdżają na wczasy, wycieczki. Owszem, problemy są, sam miałem ich setki i nie raz czy nie dwa, zdarzało się, że wybierałem pomiędzy rachunkiem za prąd a dentystą lub mlekiem dla dziecka, ale nie tragizujmy i nie róbmy przez to z Polski kraju nędzy.
Każdy młody człowiek, który rozpoczyna życie na własną rękę ma mieć od razu łatwo, lekko i przyjemnie? Uważam, że krew, pot i łzy również się przydają, ponieważ najważniejsze nie są przejściowe problemy, a to, czy jesteśmy w stanie znaleźć wyjście z trudnej sytuacji i jeśli o ten aspekt chodzi, to nie uważam, aby Polska była krajem, który nie daje takiej możliwości.
Wystarczy jedynie ciężko pracować.
Cieszę się, że wielu ludzi odnalazło swoje miejsce za granicą i życzę im jak najlepiej, ale nie uważam, że tak wysoka emigracja jest wyznacznikiem tego, iż jesteśmy krajem bez perspektyw i bez możliwości. Uważam, że po otwarciu granic część masowo rzuciła się do ucieczki, nie dając nawet najmniejszej szansy naszemu rodzimemu rynkowi, oślepieni wizją cudownego socjalu i setek funtów za mało stresującą pracę fizyczną, a z kolei druga część, najpierw chociaż spróbowała, nie poradziła sobie i dopiero wtedy uciekła.
Jest jeszcze oczywiście grono specjalistów, najlepszych z najlepszych, którzy pojechali za granicę, aby obejmować stanowiska kierownicze, posady fachowców, lekarzy, prawników i tak dalej, ale to już temat na inną historię.
Kto jest winny?
Nie tak dawno temu czytałem list od czytelniczki, która pisała, że skończyła trzy kierunki studiów, psychologię, prawo i anglistykę, ma ponad trzydzieści lat i nie stać jej na dziecko, nie ma własnego mieszkania i ogólnie sytuacja jest tragiczna. Posiadała również partnera. Pominę już fakt, że skończenie psychologii bez specjalizacji, prawa bez aplikacji czy anglistyki, to dosyć dziwna kombinacja i wcale się nie dziwię, że nikt na rynku pracy jej nie rozchwytuje i nie oferuje milionów.
Może gdyby skupiła się na jednym, solidnie dopracowanym kierunku studiów, skończyła naukę dużo szybciej i zaczęła szlifować swoje doświadczenie w praktyce, zdobywać doświadczenie i pozycję na rynku, to w wieku lat trzydziestu nie narzekałaby, że jest nadal na poziomie młokosa, który dopiero co skończył studia. To nie kraj jest winny, naszych nieprzemyślanych decyzji życiowych. Wybaczcie, że to napiszę, ale jeśli czytam, że dwójka ludzi, po studiach, ma ponad trzydzieści lat i nadal są na etapie rozwoju osoby, którą ledwo stać na własny kąt, to coś tu jest z nimi nie tak.
Czy moi znajomi którzy wyjechali za granicę zarabiają więcej? Nie wiem, już dawno przestałem pytać o ich pieniądze, bo już dawno minął czas, gdy robiły one na mnie wrażenie i gdy z lekką nutą zazdrości i żalu żegnałem ich przed wyjazdem do tego „lepszego świata.” To już dawno minęło, ponieważ mój lepszy świat jest tutaj, w Polsce.