
Zapłaciłabyś 1,5 tys. złotych za sukienkę, która wygląda jak powyciągany t-shirt twojego faceta? Internauci wyzłośliwiają się na „ekskluzywnych” projektantów mody, a moja rozmówczyni, krawcowa szacuje, ile realnie mogło kosztować uszycie „peasant dress”.
REKLAMA
Nie od dziś wiadomo, że aby zarobić niezłą kasę wcale nie trzeba specjalnie się wysilać. Tak naprawdę wystarczy dobry marketing i umiejętność wciśnięcia ciemnemu tłumowi, że ten właśnie produkt (ciuch, kosmetyk czy biżuteria) jest jedyny w swoim rodzaju, a jego użytkowniczka poczuje się wprost wyjątkowo. Najlepiej jeszcze dodać, że ów produkt wytwarzany jest z rzadko spotykanego surowca, eksportowanego z egzotycznych, odległych
krajów. Sukces gwarantowany. No może prawie gwarantowany.
krajów. Sukces gwarantowany. No może prawie gwarantowany.
Chłopska sukienka
Wytwórnia designerskich ciuchów 6397 z Nowego Jorku, oferując klientkom sukienkę za 375 dolarów chyba jednak przeszarżowała. Cena może nie byłaby wygórowana, jeśli mielibyśmy do czynienia z wytworną kreacją ze szlachetnego materiału albo o wyjątkowym kroju. Ale nie, projektanci zażyczyli sobie taką okrągłą sumkę za... bezkształtną, workowatą materię, przypominającą raczej przyduży męski t-shirt, aniżeli sukienkę.
Wytwórnia designerskich ciuchów 6397 z Nowego Jorku, oferując klientkom sukienkę za 375 dolarów chyba jednak przeszarżowała. Cena może nie byłaby wygórowana, jeśli mielibyśmy do czynienia z wytworną kreacją ze szlachetnego materiału albo o wyjątkowym kroju. Ale nie, projektanci zażyczyli sobie taką okrągłą sumkę za... bezkształtną, workowatą materię, przypominającą raczej przyduży męski t-shirt, aniżeli sukienkę.
Internauci już kpią z „kreacji”, pytając jak głupim trzeba być, aby wydać blisko 400 dolców tylko po to, by wyglądać jak babochłop. A o modelce, prezentującej strój piszą, że wygląda jak pacjentka szpitala psychiatrycznego ze strasznego filmu.
Inni komentujący zauważają, że taka tendencja w modzie wynika z odwoływania się do... ubiorów osób ubogich. Na przykład sieć Urban Outfitters oferuje ubrania w niezwykle wysokich cenach, w których wygląda się jak... „ekskluzywny bezdomny”.
Inspiracje ubiorami ludzi z ulicy modowi projektanci czerpią już od dłuższego czasu. Popularna projektantka Vivienne Westwood w 2011 roku zaprezentowała kolekcję, którą wprost nazwała „Homeless Chic”.
Ekskluzywny bezdomny
Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, jak komentować inspiracje projektantów „modą bezdomnych”. Przecież do licha ciężkiego, ludzie z ulicy wkładają na swoje uginające się pod ciężarem życia (w przenośni i dosłownie) grzbiety to, co znajdą na śmietniku albo dostaną w noclegowni. Zaręczam, że nigdy nie patrzą na to, czy ubranie odpowiada aktualnym modowym trendom. Ba, nie patrzą nawet czy jest we właściwym dla nich rozmiarze...
Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, jak komentować inspiracje projektantów „modą bezdomnych”. Przecież do licha ciężkiego, ludzie z ulicy wkładają na swoje uginające się pod ciężarem życia (w przenośni i dosłownie) grzbiety to, co znajdą na śmietniku albo dostaną w noclegowni. Zaręczam, że nigdy nie patrzą na to, czy ubranie odpowiada aktualnym modowym trendom. Ba, nie patrzą nawet czy jest we właściwym dla nich rozmiarze...
Nieopodal bloku, w którym zamieszkaliśmy z mężem codziennie przechodzi ubogi, młody mężczyzna. Zbiera puszki, butelki, plastikowe pojemniki. Mój małżonek, robiąc porządek w szafie, postanowił przy okazji przekazać mu część ubrań, których sam już nie nosi. Ubrań, które dla gościa z ulicy są o kilka rozmiarów za duże, ale może komuś je przekaże? Chłopak podziękował z całego serca, a w oczach zakręciły mu się łzy.
Kilka lat temu, jako studentka pomagałam czasem w jednej z warszawskich fundacji, opiekującej się bezdomnymi. Zapewniam, że każda, nawet najzwyklejsza część garderoby, jaką udało się dla nich zdobyć (zwłaszcza w okresach zimowych), napawała ich niezwykłą radością i wzruszeniem.
Mówienie o „modzie bezdomnych” jest dla mnie osobiście jakimś koszmarkiem językowym, stworzonym na potrzeby bananowej młodzieży, którą stać na wydanie kilkuset złotych na dresowe, zwisające do kolan spodnie. Podobnie pomysły nowojorskich projektantów komentują internauci. – Może weźcie ubrania od autentycznego gościa z ulicy. Wtedy to byłaby prawdziwa „chłopska koszula” – sugerują złośliwie.
Dresy dla bananowej młodzieży?
Przypominają też, że jeszcze parę lat temu zadziwialiśmy się tym, ile kasy niektórzy potrafią wydać na dżinsy z dziurami. Ale i tak bardziej zadziwiające jest to, że znajdą się ludzie, którzy wydadzą prawie 400 dolców na powyciąganą koszulę...
Przypominają też, że jeszcze parę lat temu zadziwialiśmy się tym, ile kasy niektórzy potrafią wydać na dżinsy z dziurami. Ale i tak bardziej zadziwiające jest to, że znajdą się ludzie, którzy wydadzą prawie 400 dolców na powyciąganą koszulę...
Trend do płacenia grubej kasy za „łachowate” ciuchy to bolączka nie tylko Amerykanów. Także brytyjscy projektanci workowatych sukienek potrafią za nie wyciągnąć nawet 2 tys. funtów.
Wprawdzie, takie ceny nad Wisłą raczej by się nie przyjęły, ale i u nas triumfy święcą lokalni, niszowi projektanci, oferujący ubrania, których cena wydaje się być wprost odwrotnie proporcjonalna do kosztów produkcji (wliczając w to oczywiście pracę i materiał).
Nie wiem, kto pierwszy w Polsce wpadł na pomysł, by szyć dresowe sukienki, spódnice, bluzki i marynarki, faktem jednak jest, że specjalizujących się w tego typu ubraniach marek mamy co najmniej kilka, ale raczej nikt nie oferuje dresów za kilka tysięcy. Dla przykładu, spódnica uszyta z tkaniny, przypominającej materiał na dresowe spodnie to koszt rzędu 200-500 złotych, co w porównaniu z workowatą sukienką od 6397 i tak stanowi niewielki ułamek.
300 zł za pietruszkę z solą
Jaki jest średni koszt wyprodukowania, załóżmy, sukienki? – Wszystko zależy od tego, czy szyjemy w szwalni, czy u krawcowej. Ważny jest też rodzaj tkaniny i jakie ilości szyjemy. Im szlachetniejsza, tym droższa, im więcej sztuk na raz – tym niższe koszty. Można jednak przyjąć, że sklep sieciowy, szyjący na masową skalę ponosi koszt ok. 5 zł, a właściciel małej marki - 80 zł Wszyscy natomiast ponoszą koszt reklamy, dystrybucji, podatków, etc. – wylicza Ania Giszczak-Dobek, która sama szyje i sprzedaje ubrania za pośrednictwem internetu.
Jaki jest średni koszt wyprodukowania, załóżmy, sukienki? – Wszystko zależy od tego, czy szyjemy w szwalni, czy u krawcowej. Ważny jest też rodzaj tkaniny i jakie ilości szyjemy. Im szlachetniejsza, tym droższa, im więcej sztuk na raz – tym niższe koszty. Można jednak przyjąć, że sklep sieciowy, szyjący na masową skalę ponosi koszt ok. 5 zł, a właściciel małej marki - 80 zł Wszyscy natomiast ponoszą koszt reklamy, dystrybucji, podatków, etc. – wylicza Ania Giszczak-Dobek, która sama szyje i sprzedaje ubrania za pośrednictwem internetu.
Co ciekawe, moja rozmówczyni nie jest święcie oburzona na cenę „chłopskiej” sukienki.
400 dolarów to około 1500 zł. Sądząc po zdjęciu, sukienka została uszyta z delikatnej tkaniny. Obstawiam bawełnę lub len. Sądzę, że cena produkcji nie przekroczyłaby 80 zł.
Dodaje jednak, że jej zdaniem, produkt ma taką wartość, za ile zostanie sprzedany. – Myślę, że ciuch w tym stylu, za taką cenę, jest sprzedażowym eksperymentem w stylu pieczonej pietruszki z solą podanej w restauracji z trzema gwiazdkami Michelin. Płacisz 300 zł i czujesz się exclusive – mówi.
Misja: Powrót do lnu
Zdaniem mojej rozmówczyni, klienci są gotowi zapłacić więcej za produkt, który będzie oryginalny i dobry jakościowo. – Musimy pamiętać, że większość ludzi kupuje w sieciówkach albo second handach. Polskie marki dopiero rozwijają skrzydła, marża musi być nieco wyższa, by mieć realny zarobek, satysfakcję, chęć do pracy na tym polu. Pamiętajmy też o dystrybucji, część marży przekazywana jest dalej – wyjaśnia w rozmowie z naTemat Ania Giszczak-Dobek.
Ubrania z sieciówek są w porządku, ale przecież nie chcemy wyglądać jak ludzie, którzy wyjechali na taśmie z tej samej fabryki w identycznych uniformach. Chcemy się wyróżnić, zadać szyku, pokazać klasę, więc... jednak sięgamy (czasem nie ze względu na cenę, ale pomimo niej) po ubrania od projektantów albo lokalnych, niewielkich marek.
Jak grzyby po deszczu wyrastają też maleńkie (zwykle internetowe) sklepiki, w których zdolne dziewczyny sprzedają swoje rękodzieła. Tak powstało też przedsięwzięcie Ani, czyli Willow Willow. – Zaczęło się od ubrań dla dzieci, choć w głowie siedzi mi mnóstwo „dorosłych wzorów”. Willow willow to moja potrzeba czegoś nowego, świeżego, innego niż dookoła. Ot, i pomysł na powrót do lnu, którego ludzie się jakoś boją i unikają – wyjaśnia Ania i śmieje się, że ma misję. - Lubię prostotę, klasykę, elegancję z nutą luzu. Wygodę i naturalność – taki eco-vintage style (śmiech). W zasadzie po małym retuszu i podkręceniu estetyki – sama uszyłabym "peasant dress", choć pewnie w moim sklepie kosztowałaby ok. 200 zł – deklaruje.
Król jest nagi?
Jednak o ile wspomniana marka sprzedaje spódnice po 150 zł, o tyle gros projektantów z internetowych showroomów, którzy specjalizują się w ubraniach dla dorosłych, oferuje swoje "dzieła" za znacznie wyższe ceny. Dresowy płaszczyk? 220 zł, aczkolwiek słowo "płaszcz" jest tutaj grubym nadużyciem, bo można tu mówić raczej o lekkiej narzutce. Co ciekawe, razem z internetowymi enklawami polskich projektantów, pojawiła się moda na brak obszyć, niewykończone krawędzie ciuchów, frędzle wystające zewsząd, workowate sukienki i bluzki. Gdy znajoma zaniosła do krawcowej kombinezon kupiony w jednym ze sklepów internetowych, ta nie mogła się nadziwić, że aż tak źle można wszyć suwak.
Jednak o ile wspomniana marka sprzedaje spódnice po 150 zł, o tyle gros projektantów z internetowych showroomów, którzy specjalizują się w ubraniach dla dorosłych, oferuje swoje "dzieła" za znacznie wyższe ceny. Dresowy płaszczyk? 220 zł, aczkolwiek słowo "płaszcz" jest tutaj grubym nadużyciem, bo można tu mówić raczej o lekkiej narzutce. Co ciekawe, razem z internetowymi enklawami polskich projektantów, pojawiła się moda na brak obszyć, niewykończone krawędzie ciuchów, frędzle wystające zewsząd, workowate sukienki i bluzki. Gdy znajoma zaniosła do krawcowej kombinezon kupiony w jednym ze sklepów internetowych, ta nie mogła się nadziwić, że aż tak źle można wszyć suwak.
Projektanci często tłumaczą się, że wysoki koszt ubrań bierze się stąd, że ich ciuchy są dopracowane, wyjątkowe, oryginalne, z najlepszych tkanin (60 proc. ciuchów sprzedawanych w polskich internetowych showroomach jest z dresu).
Wygląda jednak na to, że nie płacimy ani za wykończenia, ani za solidnie wszyte suwaki, ani za porządnie przymocowane guziki, ani za piękną formę sukienki, która znakomicie układa się na ciele. Największe pieniądze wydajemy za poczucie wyjątkowości, ideę kupowania lokalnego, u rodzimych projektantów. I o ile wspieranie polskich marek jest jak najbardziej wskazane, o tyle samo określenie "polskie", "lokalne" czy unikatowe, nie dodaje ubraniu wartości.
Oczywiście, nie wszystkie marki tak działają, ale niestety jest ich sporo. Wciąż niewiele się o tym mówi, w obawie, że wyjdzie się na osobę nieobeznaną z trendami, roszczeniową, taką, która skąpi pieniędzy na designerski ciuch.
A może jest trochę tak jak w bajce o królu, któremu krawcy, którzy ubrali monarchę w powietrze, wmówili, że ma na sobie najpiękniejszą kreację. Nikt z mieszkańców dworu nie chciał przyznać, że nie widzi na władcy absolutnie żadnego okrycia, w obawie, że wyjdą na prostaków. Dopiero dziecko, które zobaczyło monarchę na ulicy bez zastanowienia wykrzyknęło, że król jest nagi.
Napisz do autorki: marta.brzezinska@natemat.pl
