Budżet państwa nie uszczupliłby się o kilkaset milionów złotych, Polacy nie byliby manipulowani nierealnymi obietnicami, a ugrupowania parlamentarne zostałyby zmuszone do relatywnego konsensusu choćby w jednej sprawie. To wszystko moglibyśmy zyskać tylko jedną prostą nowelizacją konstytucji i decyzją o rezygnacji z powszechnych wyborów prezydenckich. Warto o tym przypominać szczególnie w obecnej sytuacji, gdy kampania prezydencka osiągnęła poziom tak niski, jakiego wcześniej nad Wisłą nie oglądaliśmy.
Pierwszy odwagę na przypomnienie Polakom, że warto rozważyć rezygnację z prawa do wyboru głowy państwa w głosowaniu powszechnym w środowy poranek wykazał Konrad Piasecki. W swoim najnowszym felietonie dziennikarz RMF FM i TVN24 dość jasno tłumaczy rodakom, że przekonanie o tym, iż wybory prezydenckie są ważne i że dzięki nim decydujemy o najważniejszych sprawach w państwie to wyjątkowo silne złudzenie. Zafundowały je nam kolejne ekipy rządzące, których ambicją było podkreślanie swojego mandatu jeszcze jednym głosowaniem.
To, że od chwili wprowadzenia w życie w 1997 roku obecnej konstytucji stały się one naprawdę niepotrzebne, zostało przemilczane. Bo dotąd wybory prezydenckie były świetną okazją do podkręcenia propagandowego przekazu każdej partii.
Odbić się od dna Przebieg tegorocznej kampanii wyborczej dowodzi jednak, że i ta formuła się już wyczerpuje. – To totalne dno i dlatego warto zacząć dyskusję o możliwości rezygnacji z powszechnych wyborów prezydenckich w Polsce – komentuje w rozmowie z naTemat dr Rafał Chwedoruk z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Ten politolog już od lat jest jednym z największych entuzjastów przebudzenia Polaków ze snu, w którym żyją w przekonaniu, że ich udział w wyborach prezydenckich ma znaczący wpływ na kształt rządów nad Wisłą.
Bo choć obowiązujące prawo daje prezydentowi Rzeczpospolitej jedynie możliwość "panowania a nie rządzenia", jego inicjatywy ustawodawcze nie mają szans na powodzenie bez błogosławieństwa partyjnych liderów z Wiejskiej, a i prawo weta nie zawsze daje wielki wpływ na decyzje rządu, to Polacy najliczniej chodzą właśnie na wybory prezydenckie. Tak było zawsze, z wyjątkiem wyborów z 2007 roku. Tylko wielkie pożegnanie osławionej IV RP przyciągnęło więcej wyborców niż sąsiadujące w nim w czasie wybory prezydenckie.
Oszczędności i prawdziwy konsensus
Politolog zwraca tymczasem uwagę, że gdyby Polacy zadali sobie nieco trudu i przemyśleli, czym naprawdę zajmuje się prezydent i ile kosztuje obecna forma sprawowania przez niego urzędu, prawdopodobnie chętnie oddaliby prawo do wyboru głowy państwa w głosowaniu powszechnym członkom Zgromadzenia Narodowego. Szczególnie argument finansowy może być tu najbardziej wymowny. Tegoroczne wybory prezydenckie kosztują podatników aż 121 mln zł. To jednak tylko koszty przygotowania i przeprowadzenia głosowania. Dochodzą do tego inne wielomilionowe sumy, które na kampanię partie wydają z publicznych subwencji, czy wydatki Kancelarii Prezydenta zawsze nasilające się w okresie walki aktualnej głowy państwa o reelekcję.
Tego wszystkiego można oszczędzić powracając do rozwiązania, w którym człowieka odpowiedzialnego za sprawowanie funkcji przede wszystkim reprezentacyjnej i koncyliacyjnej wskazują członkowie Zgromadzenia Narodowego, czyli połączonych izb Sejmu i Senatu. Ktoś może powiedzieć, że tak wybrano pierwszego prezydenta III RP gen. Wojciecha Jaruzelskiego i to relikt komuny.
Tylko że to bzdura. W identyczny sposób symboliczną głowę państwa wybierają przecież dziś Niemcy, Włosi, Estończycy, Izraelczycy czy Łotysze. Wszędzie tam pozycja prezydenta jest bowiem dużo słabsza niż szefa rządu. Tak samo jest w Polsce, ale my wciąż udajemy Amerykanów, którzy wybierają prezydenta mającego prawdziwą władzę. – Nasz problem z wyborami prezydenckimi widać szczególnie w kontekście tego, co obiecuje się w kampanii prezydenckiej. Dzięki obecnej konstytucji, można obiecywać w zasadzie wszystko, ale zrealizować tego samodzielnie nie będzie można – zwraca uwagę dr Chwedoruk.
I podkreśla, że ważnym – pozaekonomicznym – argumentem za rezygnacją z powszechnego głosowania jest fakt, iż w Polsce prezydent ma odpowiadać za budowę konsensusu w polityce. Wybór dokonany przez obywateli wcale tego nie gwarantuje. Wręcz przeciwnie, największe szanse mają ci, którzy podgrzewają spór. O wiele bardziej odpowiedniego moderatora wyłoniłoby tymczasem głosowanie Zgromadzenia. Wyboru prezydenta w ten sposób nie dokonuje się bowiem zwykłą większością głosów. Konieczna jest większość kwalifikowana, na przykład taka, jaka potrzeba jest do nowelizowania konstytucji. Szansę na uzyskanie takiego wyniku zwykle miałby więc tylko taki kandydat na prezydenta, który przekonałby do siebie nie tylko aktualnie rządzących, ale i choćby część opozycji.
– To mogłoby tylko poprawić stan polskiej demokracji. Umocniłoby pozycję parlamentu, czyli najważniejszego przedstawiciela narodu, który wreszcie nie musiałby udawać, że dzieli się powierzoną mu władzą z symbolicznym prezydentem. Bo to naprawdę odległe od tradycyjnych wzorców demokracji. Poza tym ograniczylibyśmy wpływ marketingu politycznego na wybory i ich postępującą ostatnio bezprogramowości wyborów. Ta kampania prezydencka, która sięgnęła absolutnego dna, obfituje przecież w pustosłowie – ocenia politolog. I dodaje, że w przypadku wyborów parlamentarnych taka demagogia jest jednak nieco mniejsza.
Komorowski nie odważy się odebrać igrzysk
Kto odważyłby się jednak zostać tym ostatnim prezydentem z powszechnego głosowania? Nic nie wskazuje na to, by zdecydował się na to Bronisław Komorowski. Choć wydaje się osobą absolutnie do tego odpowiednią. Za kilka tygodni powinien zapewnić sobie kolejną kadencję, ale i zarazem ostatnią. Nowelizacja konstytucji, mająca odebrać prezydentowi prawo weta i zastąpić powszechne wybory prezydenckie decyzją Zgromadzenia Narodowego, była natomiast postulowana przez Donalda Tuska już ponad pięć lat temu. Plany te pokrzyżowała tylko katastrofa smoleńska, po której nikt już nie miał ochoty na majstrowanie przy konstytucji.
Problem w tym, że jeszcze jako ówczesny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski był zadeklarowanym przeciwnikiem "odbierania głosu narodowi". – Byłem, jestem i będę zwolennikiem silnej władzy wykonawczej, silnej poprzez jej koncentrację. Musi to oznaczać, że ta władza będzie poddana silnej kontroli parlamentarnej. Inaczej może to się zdegenerować w kierunku niebezpiecznym dla nas wszystkich – stwierdził Bronisław Komorowski podczas wykładu w Krajowej Szkole Administracji Publicznej w 2009 roku. – Jeśli raz dało się społeczeństwu prawo do wybierania króla, to ludzie chcą króla wybierać i nie oddadzą tego prawa – dodał po chwili.
– Jeśli ogranicza się w szkołach liczby godzin WOS i historii to takie mamy efekty, że obywatele chcą igrzysk, a nie interesują się tym, co naprawdę ma wpływ na ich życie – odpowiada dziś dr Rafał Chwedoruk.
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl
Reklama.
Konrad Piasecki
dziennikarz RMF FM i TVN24
Konstytucyjno-historyczny misz-masz zrodził potworka. Powszechne wybory prezydenckie są w polskim systemie politycznym absurdem. I niestety – tegoroczna kampania daje tego kolejny dowód.(...) Polska polityka coraz częściej przebąkuje o nowej konstytucji. Gdyby kiedykolwiek udało jej się tego dokonać - wydaje mi się, że konstytucyjne osadzenie prezydenta, byłoby jedną z bardziej potrzebnych zmian. Ja nie widzę potrzeby wyłaniania go w wyborach powszechnych. I uważam, że przy tych kompetencjach jakie ma, a tym bardziej gdyby jej jeszcze nieco okroić, wybór w Zgromadzeniu Narodowym byłby absolutnie wystarczający.Czytaj więcej
dr Rafał Chwedoruk
politolog
Po prostu chcemy oglądać w Polsce igrzyska. Takie jak mecze piłki nożnej, walki polskich bokserów, występ Polaka na międzynarodowym festiwalu, czy właśnie wybory, w których również jest ściśle spersonalizowany konflikt. Uwielbiamy, jak są dwie strony. Wtedy łatwo poczuć się, że wybierając jedną z nich jesteśmy po stronie dobra. Chętnie chodzimy więc na wybory prezydenckie, choć ich wyniki są absolutnie najmniej ważne w kontekście wpływu na życie każdego z nas.
Donald Tusk
w 2009 roku o planach rezygnacji z powszechnych wyborów prezydenckich
Od kogo oczekiwalibyśmy tego typu propozycji, jeśli nie od kogoś, kto miałby szansę - a wszystko na to wskazuje miałbym szansę - wygrać wybory w wyborach powszechnych, więc mam także trochę więcej prawa i obowiązku, by tę sprawę tak przedstawić...Czytaj więcej