
Budżet państwa nie uszczupliłby się o kilkaset milionów złotych, Polacy nie byliby manipulowani nierealnymi obietnicami, a ugrupowania parlamentarne zostałyby zmuszone do relatywnego konsensusu choćby w jednej sprawie. To wszystko moglibyśmy zyskać tylko jedną prostą nowelizacją konstytucji i decyzją o rezygnacji z powszechnych wyborów prezydenckich. Warto o tym przypominać szczególnie w obecnej sytuacji, gdy kampania prezydencka osiągnęła poziom tak niski, jakiego wcześniej nad Wisłą nie oglądaliśmy.
Konstytucyjno-historyczny misz-masz zrodził potworka. Powszechne wybory prezydenckie są w polskim systemie politycznym absurdem. I niestety – tegoroczna kampania daje tego kolejny dowód.(...) Polska polityka coraz częściej przebąkuje o nowej konstytucji. Gdyby kiedykolwiek udało jej się tego dokonać - wydaje mi się, że konstytucyjne osadzenie prezydenta, byłoby jedną z bardziej potrzebnych zmian. Ja nie widzę potrzeby wyłaniania go w wyborach powszechnych. I uważam, że przy tych kompetencjach jakie ma, a tym bardziej gdyby jej jeszcze nieco okroić, wybór w Zgromadzeniu Narodowym byłby absolutnie wystarczający. Czytaj więcej
Przebieg tegorocznej kampanii wyborczej dowodzi jednak, że i ta formuła się już wyczerpuje. – To totalne dno i dlatego warto zacząć dyskusję o możliwości rezygnacji z powszechnych wyborów prezydenckich w Polsce – komentuje w rozmowie z naTemat dr Rafał Chwedoruk z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Ten politolog już od lat jest jednym z największych entuzjastów przebudzenia Polaków ze snu, w którym żyją w przekonaniu, że ich udział w wyborach prezydenckich ma znaczący wpływ na kształt rządów nad Wisłą.
Po prostu chcemy oglądać w Polsce igrzyska. Takie jak mecze piłki nożnej, walki polskich bokserów, występ Polaka na międzynarodowym festiwalu, czy właśnie wybory, w których również jest ściśle spersonalizowany konflikt. Uwielbiamy, jak są dwie strony. Wtedy łatwo poczuć się, że wybierając jedną z nich jesteśmy po stronie dobra. Chętnie chodzimy więc na wybory prezydenckie, choć ich wyniki są absolutnie najmniej ważne w kontekście wpływu na życie każdego z nas.
Politolog zwraca tymczasem uwagę, że gdyby Polacy zadali sobie nieco trudu i przemyśleli, czym naprawdę zajmuje się prezydent i ile kosztuje obecna forma sprawowania przez niego urzędu, prawdopodobnie chętnie oddaliby prawo do wyboru głowy państwa w głosowaniu powszechnym członkom Zgromadzenia Narodowego. Szczególnie argument finansowy może być tu najbardziej wymowny. Tegoroczne wybory prezydenckie kosztują podatników aż 121 mln zł. To jednak tylko koszty przygotowania i przeprowadzenia głosowania. Dochodzą do tego inne wielomilionowe sumy, które na kampanię partie wydają z publicznych subwencji, czy wydatki Kancelarii Prezydenta zawsze nasilające się w okresie walki aktualnej głowy państwa o reelekcję.
Kto odważyłby się jednak zostać tym ostatnim prezydentem z powszechnego głosowania? Nic nie wskazuje na to, by zdecydował się na to Bronisław Komorowski. Choć wydaje się osobą absolutnie do tego odpowiednią. Za kilka tygodni powinien zapewnić sobie kolejną kadencję, ale i zarazem ostatnią. Nowelizacja konstytucji, mająca odebrać prezydentowi prawo weta i zastąpić powszechne wybory prezydenckie decyzją Zgromadzenia Narodowego, była natomiast postulowana przez Donalda Tuska już ponad pięć lat temu. Plany te pokrzyżowała tylko katastrofa smoleńska, po której nikt już nie miał ochoty na majstrowanie przy konstytucji.
Od kogo oczekiwalibyśmy tego typu propozycji, jeśli nie od kogoś, kto miałby szansę - a wszystko na to wskazuje miałbym szansę - wygrać wybory w wyborach powszechnych, więc mam także trochę więcej prawa i obowiązku, by tę sprawę tak przedstawić... Czytaj więcej
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl
