Wbrew zawartemu przed wyborami porozumieniu, Janusz Korwin-Mikke ostro zaatakował JOW-y. Paweł Kukiz odpowiedział emocjonalnie: że czuje się oszukany i nie chce już głosów Krula. Dla ludowego trybuna to pierwsze zderzenie z brutalną polityczną rzeczywistością. Dla jego wyborców odarcie ze złudzeń: Kukiz to polityk jak inni, choć na razie mniej doświadczony.
Spośród chaosu i kakofonii podczas debaty dziesięciu kandydatów na prezydenta mocno wybrzmiała deklaracja Janusza Korwin-Mikkego. Lider partii KORWiN zadeklarował, że jeszcze przed ciszą wyborczą zrezygnuje ze startu, jeśli tylko wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii pokażą, że Jednomandatowe Okręgi Wyborcze działają. Dowodem będzie zdobycie przez partię Nigela Farage'a, która ma kilkanaście procent poparcia w sondażach, co najmniej 20 mandatów.
Kłótnia w obozie antysystemowców
To oczywisty atak na główny postulat Pawła Kukiza. Muzyk odebrał słowa Korwina bardzo emocjonalnie i napisał na Facebooku, że europoseł złamał ich umowę. Opisał też szczegóły: panowie jeszcze przed kampanią umówili się w warszawskiej restauracji Lotos w sprawie przekazania poparcia lepszemu. Porozumienie zakładało również unikanie wzajemnych ataków i współpracę przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi.
Korwin-Mikke skrytykował tak emocjonalne podejście muzyka (Kukiz przyznał, że nie spał całą noc). Przekonywał, że to muzyk zerwał ich porozumienie i zagroził ujawnieniem SMS-ów, które by to potwierdziły. Ocenił też, że przyszły prezydent nie powinien być tak emocjonalny. Znając charaktery obu kandydatów, konflikt będzie tylko eskalował.
"Nie-polityk"
Dotychczas Kukiz funkcjonował w wyścigu wyborczym jako ludowy trybun, człowiek spoza polityki, który chce zmienić system. Dzięki skracaniu dystansu, ostrych i bezpośrednich sformułowaniach, tak obcych dzisiejszym politykom, był wiarygodny jako "nie-polityk". Przyznanie się do konszachtów z Korwin-Mikkem może oznaczać utratę wiarygodności w ochach wyborców, bo okazuje się, że Kukiz robi to, co inni: spotyka się po restauracjach z konkurentami, by dobić politycznych targów.
Cała sytuacja to dla Kukiza pierwsze zderzenie z brutalnością wielkiej polityki. Całkowicie zaskoczyło go to, że politycy dotrzymują umów tylko wtedy, kiedy jest to dla nich korzystne. I że potrafią wbić nóż w plecy w najmniej spodziewanym momencie, a później jeszcze obracać ostrzem, żeby bardziej bolało.
Będzie gorzej
A to dopiero początek przygody Kukiza z prawdziwą polityką, która nie polega na spotkaniach z wyborcami czy udzielaniu wywiadów, ale właśnie na tym "kto kogo". Bo kiedy Kukiz wystartuje do Sejmu, czeka go znacznie cięższa walka. Zacznie się od układania list: dzisiaj jest już wokół niego grupa ludzi, z których przynajmniej część będzie chciała wystartować. Będzie też musiał dogadać się z koalicjantami, choćby partią Korwina.
Prowadzenie kampanii to też pieniądze, o które będą walczyć poszczególni kandydaci. Do tego dojdą tarcia o prozaiczne sprawy: kto ma zapłacić za billboardy, a kto za wynajęcie sceny. Prawdziwą próbą ogniową będzie jednak przygotowywanie programu, czy raczej ustalanie, które postulaty eksponować w kampanii.
Kukiz nie ma absolutnie żadnego doświadczenia w wewnątrz- i międzypartyjnych rozgrywkach. Kampania prezydencka ich nie wymaga, dlatego w kolejnych sondażach poparcie muzyka rośnie. Aby utrzymać je na dłużej Kukiz musi przejść szybki kurs polityki. I nabrać grubej skóry, bo jeśli będzie tak emocjonalnie reagował na każde polityczne niepowodzenia nie wytrzyma długo w tym sporcie.