
Przepisy są jasne. Jeśli nie masz pojazdu, w tym wypadku roweru, nie możesz poruszać się po ścieżce rowerowej. Niby proste i logiczne, ale rolkarze nie do końca zgadzają się z taką interpretacją prawa. Nie mają gdzie się podziać, a przecież w kolejce do korzystania z wydzielonych ścieżek, ustawiają się jeszcze amatorzy hulajnogi i longboarderzy.
Spór pomiędzy zwolennikami jednośladów a amatorami jazdy na rolkach to gorący temat. Szczególnie, kiedy jedni i drudzy mijają się na ścieżce rowerowej. Konflikt, jak to często bywa, tak i w tym wypadku ma znamiona obrony swojego terytorium. Z tą różnicą, że w przeciwieństwie do realnych wojen, ta tutaj ogranicza się zazwyczaj do obrzucenia pogardliwym spojrzeniem i wymruczeniem pod nosem nieparlamentarnego komentarza. Kością niezgody są drogi rowerowe.
Rolkarze to jakaś plaga. Cisną się na ścieżki rowerowe, jeżdżą na całej szerokości, tak że ich wyminięcie wymaga jakichś niebywałych akrobacji na rowerze. Najgorzej, jak taki delikwent jest początkujący. Wtedy manewr wyminięcia robi się szczególnie trudny, bo w każdym momencie rolkarz może się rozkraczyć na środku ścieżki i nieszczęście gotowe. Od kiedy stało się to modne, jazda rowerem już nie jest taka beztroska.
O tym, że przepisy bywają absurdalne, przekonać się w Polsce nietrudno. Zdaje się, że poniekąd z taką sytuacją mamy do czynienia przy okazji rolkarzy. Prawo o ruchu drogowym klasyfikuje amatorów jazdy na rolkach jako pieszych. A pieszy może poruszać się tylko po chodniku, chyba, że teren jest zamieszkany – wówczas rolkarze mogą odetchnąć. Jazda po drogach osiedlowych w takiej strefie nie grozi przykrymi konsekwencjami.
Napisz do autora: dominika.majewska@natemat.pl
