Gdyby późną jesienią 1918 roku, świeżo po zakończeniu Wielkiej Wojny – konfliktu, jakiego nie znał ówczesny świat – ktoś powiedział, że pokój utrzyma się ledwie dwie dekady, zostałby uznany za szaleńca. Nowa światowa tragedia stała się jednak faktem. Trwała prawie 6 lat i kosztowała życie miliony osób. A mogła skończyć się... po miesiącu.
To nie mrzonka – historia pełna jest przykładów na to, że armia pozbawiona wodza bije się słabo, jeśli w ogóle nie rezygnuje z walki. Nie wiadomo więc, co stałoby się z Niemcami, gdyby ich przywódca Adolf Hitler zginął już kilka tygodni po wywołaniu wojny. Marzenie o tysiącletniej Rzeszy prysnęłoby nie po 12, jak było w rzeczywistości, ale po 6 latach. Czy ktoś odważyłby się realizować zbrodnicze pomysły, gdyby dyktator osierocił swój naród?
Hitler triumfuje w Warszawie
Na to pytanie rzecz jasna odpowiedzieć nie sposób, ale wtedy – w październiku 1939 roku, naprawdę zaistniała sposobność, aby zmienić bieg dziejów. Wojna trwała dopiero od miesiąca, na Zachodzie nikt jeszcze nie przystąpił do walki, biła się za to Polska i to z dwoma wrogami – Niemcami i Związkiem Sowieckim. Nie było szans na zwycięstwo, choć polscy żołnierze walczyli do ostatka. Broń złożyli dopiero pod Kockiem 6 października, gdy skończyła się amunicja...
Gdy nasi gdzieś na Lubelszczyźnie dopiero wędrowali do niemieckiej niewoli, w Warszawie porządkowano miejską przestrzeń po niespotykanym wydarzeniu. Niecodziennie można było przecież oglądać samego Hitlera, jadącego w odkrytej limuzynie. I to na ulicach polskiej stolicy! Ten jeden jedyny raz, gdy führer "gościł" w Warszawie, mógł okazać się dla niego zgubny. Innymi słowy: to mógł być jego ostatni dzień życia.
Dyktator przybył do zrujnowanego miasta z nie byle powodu. To tu bowiem, w sercu Polski, zamierzał świętować zwycięstwo nad "podludźmi", za jakich uważał m.in. Słowian. Mniejsza o to, że gdy Hitler przyleciał na Okęcie – przed południem 5 października – trwały jeszcze ostatnie walki pod Kockiem. Najważniejsze dla dyktatora było zadrwienie z Polaków oraz pokazanie się w roli zwycięskiego wodza.
W tym celu na ulicach Warszawy urządzono wielką defiladę Wehrmachtu. Główne arterie szczelnie odgrodzono, przystrojono flagami ze swastykami, a okolicznym mieszkańcom zakazano nawet zbliżania się do okien. Powód był wiadomy – uroczystą paradę odbierał sam Hitler. Aby zapewnić mu bezpieczeństwo, nie poinformowano publicznie o przylocie pierwszego obywatela Rzeszy.
Honorowa trybuna nazistowskich oficjeli, z wodzem na czele, mieściła się w Alejach Ujazdowskich. Błyszczące stalowe hełmy żołnierzy niemieckiej 8 Armii, która przed tygodniem – 28 września – ostatecznie zdobyła Warszawę, musiały robić wrażenie. Hitler był wyraźnie zadowolony. Skąd miał wiedzieć, że właśnie ktoś, na dodatek z pokonanej Polski, zechce pozbawić go życia...
Pół tony trotylu dla wodza
Polacy planowali popsuć Niemcom radosne świętowanie. Byli dobrze zorganizowani, jeszcze w ogniu walk o oblężone miasto, 27 września, powstał zalążek Polskiego Państwa Podziemnego. Służba Zwycięstwu Polski, poprzedniczka Związku Walki Zbrojnej, a następnie Armii Krajowej, wydała rozkaz: przygotować zamach na sprawcę polskiej katastrofy narodowej.
Wszystko było ponoć dopięte na ostatni guzik, Polakom początkowo sprzyjało nawet szczęście – limuzyna Hitlera przejechała Nowym Światem, kierując się na Plac Piłsudskiego (Niemcy przemianowali go później na... Plac Adolfa Hitlera). I nic.
Zabrakło jednej decyzji
Bomby nie wybuchły, choć ich siła rażenia byłaby ogromna. Zawiodła komunikacja między autorami planu zamachu, na miejsce nie zdołał dotrzeć wskutek niemieckiej blokady mjr Niepokólczycki, a człowiek, który miał dokonać detonacji, zawahał się. Możliwe, że w ogóle nie rozpoznał jadącego przez Nowy Świat Hitlera, a nie chciał ryzykować – siła rażenia eksplozji byłaby bowiem ogromna.
Gdyby misternie przygotowany plan doczekał się realizacji, III Rzesza pogrążyłaby się w żałobie. Możliwe, że wojna skończyłaby się wiele wcześniej, choć Niemcy mogliby też poważnie ukarać warszawiaków. Nic nie jest pewne, choć wtedy – wczesną jesienią 1939 roku – to Polacy mieli w rękach los człowieka, który później zdecyduje o śmierci milionów. Zabrakło być może kilku sekund...
(...) niespodziewanie ujrzałem Hitlera. Ubrany w płaszcz politischer leitera, miał po prawej młodego adiutanta. Hitler blady, o mocno zagryzionych ustach, zrobił na mnie wrażenie histeryka, zmęczonego i całkowicie zobojętniałego na wszystko, co się wokół niego dzieje.
Jan Nowak-Jeziorański, "kurier z Warszawy"
Trudno dziś zgadnąć, jak potoczyłaby się wojna, gdyby nie ta jedna sekunda wahania. Pewne jest tylko, że gdyby Hitler z całym otoczeniem zginął w tym momencie, Niemcy wyładowaliby całą furię na bezbronnej ludności Warszawy i pokonanego kraju. Trudno sobie wyobrazić rozmiary masakry, od której dzielił jeden ruch ręki.