Zmarły dokładnie 80 lat temu Józef Piłsudski to przede wszystkim ojciec niepodległej Polski, twórca i realizator idei legionowej, niepokonany wódz narodu, który po 1926 roku powrócił do władzy. Tyle większość szkolnych podręczników do historii. A co poza tym?
Piłsudski – bezsprzecznie – był wielkim Polakiem. Ale, jak każdy zresztą, bo nie ma bohaterów bez skazy (chyba, że literackich), miewał gorsze i lepsze okresy życia, miał wiele słabości, zmieniał poglądy, wynagradzał i karał, nie wahał się zdobyć władzy za cenę krwi rodaków. Jedno jest pewne: Piłsudski miał pomysł na Polskę.
ZAMACHOWIEC
Na długo zanim jednak doszło do wskrzeszenia polskiej państwowości, Piłsudski dał się poznać jako... wywrotowiec i rewolucjonista. Ten urodzony na Wileńszczyźnie poddany cara szczerze nienawidził "matki Rosji". Dawał temu upust już za czasów studenckich, brał udział nawet w przygotowaniach zamachu na życie Aleksandra III. Ostatecznie nie doszedł on do skutku, ale młody Józef zaczął być częstym bywalcem rosyjskich więzień.
Jako "państwowy przestępca" Piłsudski został na 5 lat zesłany na Syberię. Po powrocie konspirator wstąpił do Polskiej Partii Socjalistycznej. Szybko wspinał się po drabince z awansami – został nie tylko redaktorem naczelnym "Robotnika", lecz także członkiem Centralnego Komitetu Robotniczego partii.
Gdy w 1905 roku świat dowiedział się o konflikcie rosyjsko-japońskim, Piłsudski zyskał nowe pole do działania. O ile przed prawie 20 laty nieświadomie wziął udział w spisku na cara, teraz wiedział, co robi. Kasa PPS świeciła pustkami, a poza tym trzeba było pokazać, że Rosjanie są nad Wisłą niemile widziani. Do tego potrzebne było stworzenie partyjnych bojówek – tzw. Organizacji Bojowej PPS.
Prawdziwie spektakularnego "skoku" Piłsudski i spółka dokonali we wrześniu 1908 roku pod Bezdanami niedaleko Wilna. Opanowali carski pociąg jadący do Petersburga, wypełniony pieniędzmi. Bojownicy zdobyli łącznie ponad 200 tys. rubli, nie licząc zapasów złota i papierów wartościowych. Dla współpracowników był patriotą i bojownikiem za ideały, dla caratu – zwykłym zamachowcem czy terrorystą...
KOBIECIARZ
Józef Piłsudski i Roman Dmowski są dziś przedstawiani jako zawzięci wrogowie, choć daleko im było do wzajemnej nienawiści bez granic. Spotkali się nawet razem... w Japonii w 1904 roku. Piłsudski przyjechał do Tokio, aby zdobyć japońskie poparcie dla planów rewolucji w Rosji; Dmowski wręcz przeciwnie, chciał temu przeszkodzić. Różnili się poważnie, ale umieli ze sobą rozmawiać. Nawet przez dziewięć godzin...
Piłsudski był już wtedy od kilku lat mężem Marii primo voto Juszkiewiczowej, o której względy zabiegał wcześniej... Dmowski. Jak widać jednak, panowie umieli oddzielić politykę od spraw sercowych.
Maria nie była pierwszą kobietą w życiu przyszłego marszałka – jeszcze na zesłaniu Piłsudski kochał się bowiem w Leonardzie Lewandowskiej. Także inne kobiety zauważały uroki przystojnego konspiratora. Pomimo faktu, że ten – nawet za cenę konwersji z katolicyzmu na luteranizm – poślubił rozwódkę Juszkiewiczową.
Maria była formalnie żoną Piłsudskiego do swej śmierci w 1921 roku. Ten jednak już osiem lat po ślubie zakochał się w innej – wybranką okazała się Aleksandra Szczerbińska. Zakochani nie kryli się z miłością, choć zgody na rozwód się nie doczekali. Dlatego pobrali się już... dwa miesiące po zgonie pierwszej żony Józefa.
Jak by tego wszystkiego było mało, chodziły słuchy, że Piłsudski stracił głowę dla młodej lekarki dr Eugenii Lewickiej, która towarzyszyła Marszałkowi w jego kuracji na portugalskiej Maderze wiosną 1931 roku. Nie wiadomo, ile w tym prawdy, choć zastanawiać może fakt, że żona "Ziuka" – jak mówili do Piłsudskiego jego najbliżsi – nie przybyła do Gdyni, aby powitać powracającego z dalekiej podróży Marszałka. A był to jego najdłuższy, trwający ponad miesiąc, zagraniczny urlop po 1918 roku.
LEGIONISTA
Wokół idei czynu legionowego, której hołdował Piłsudski, narosło przez lata wiele legend. Ludzie z otoczenia późniejszego Marszałka rozgłaszali, że w 1914 roku wielu jego rodaków po prostu nie zrozumiało idei powstania. Gdy Piłsudski wyruszał z podkrakowskich Oleandrów (ówczesna Galicja) na czele Kompani Kadrowej do Królestwa Polskiego, czyli na ziemie zaboru rosyjskiego, liczył na mobilizację umęczonych Polaków do kolejnej walki zbrojnej. Chciał wywołać antyrosyjskie powstanie, ale szybko przekonał się, że nie każdemu, kto żył pod berłem cara, było źle.
Część mieszkańców Królestwa widziało w strzelcach Piłsudskiego awanturniczą grupę, która może przysporzyć im kłopotów. Dla części byli to po prostu obcy ludzie w obcych mundurach. Ponadto nie było wcale pewności, że lepiej bić się u boku Niemiec i Austro-Węgier (państw centralnych) niż np. poprzeć Rosję. Zresztą poparcie ponad 100-osobowego oddziału, który miał niebawem walczyć z wojskową potęgą, niekoniecznie było wówczas zdroworozsądkowe.
Piłsudski oczywiście postawił na swoim – przekształcił kompanię najpierw w pułk, a następnie I Brygadę Legionów, nad którą objął zwierzchnictwo. Był więc komendantem I Brygady (były trzy brygady), w stopniu brygadiera; nie ukończył żadnej akademii wojskowej. Wielu wciąż uważa go za dowódcę całych Legionów, choć "Ziuk" miał nad sobą wielu ludzi – z komendantami głównymi czy szefami sztabów na czele
Fakt, że mieszkańcy zaboru rosyjskiego nie witali entuzjastycznie legionistów, potwierdza m.in. relacja Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, który zanotował, że w Miechowie (pod Kielcami) "wszystkie drzwi, okna i okiennice zamykały się pośpiesznie na odgłos naszych kroków po nierównym bruku". Piłsudski nie pozostał dłużny swym krajanom – w popularnej pieśni "My, Pierwsza Brygada" jego legioniści bowiem śpiewali:
Nie chcemy już od was uznania,
Ni waszych mów, ni waszych łez.
Skończyły się dni kołatania
Do waszych dusz – j... was pies!
AGENT
Strzelców Piłsudskiego witano jak witano; mniejsza z tym, gdyby chodziło tu tylko o strach przed represjami ze strony cara. Ale prawda była taka, że przynajmniej część Polaków z ziem Kongresówki widziało w uzbrojonej "grupce" z Galicji... niemieckich agentów.
Co więcej, sam Piłsudski miał za sobą przeszłość agenturalną i fakt ten starał się ukrywać. Świadczy o tym chociażby przypadek gen. Włodzimierza Zagórskiego, byłego pracownika austriackiego wywiadu, od 1918 roku oficera Wojska Polskiego. Po zamachu majowym Piłsudski najpierw go uwięził, po czym – w 1927 roku – generał zaginął w Warszawie bez śladu. Były głosy, że został uprowadzony, a następnie zamordowany; tymczasem obóz piłsudczykowski oskarżał wojskowego o dezercję. Wiadomo przy tym, że Marszałek szczerze nienawidził Zagórskiego. Za co?
Chodziło jeszcze o przedlegionową przeszłość ojca niepodległości. Zagórski i Piłsudski dobrze się znali, choć pełnili bardzo różne funkcje. Pierwszy od 1911 roku był pracownikiem tzw. Biura Ewidencji, czyli placówki wywiadowczej przy austriackim wojsku. Właśnie wówczas, jeszcze przed wybuchem wojny, Piłsudski był częstym gościem u Zagórskiego. Później obaj znacznie poróżnili, gdy służyli w Legionach.
Austriacy określali Piłsudskiego w dokumentach jako "osobowe źródło informacji" - był więc po prostu agentem, który w zamian za protekcję oraz pieniądze zdawał relacje z tego, co się dzieje w zaborze rosyjskim. Między innymi dzięki temu władze austriackie tolerowały Związek Strzelecki w Galicji, m.in. z którego wyłoniła się później "kadrówka".
Nic więc dziwnego, że po objęciu pełni władzy przez piłsudczyków w 1926 roku, gen. Zagórski trafił za kratki. Czyżby Piłsudskiemu aż tak zależało, aby były oficer wywiadu się nie wygadał? Rok później ślad po nim zaginął...
BOHATER
11 listopada 1918 roku. Piłsudski, który od dnia przebywa w Warszawie, otrzymuje od Rady Regencyjnej zwierzchnictwo nad armią. Niepodległość staje się faktem, ale na pełnię władzy przyjdzie "Ziukowi" poczekać jeszcze trzy dni.
Dzień wcześniej, w niedzielę ok. 7.30, przyszły Marszałek przybył pociągiem jadącym z Berlina do polskiej stolicy. Przybył w glorii człowieka więzionego za przekonania, który miał być owacyjnie witany przez warszawiaków. Powrócił człowiek, który już za życia stał się niepodległościową legendą.
Większość to prawda, na ulicach pachniało już wolnością, ale wtedy - 10 listopada na warszawskim Dworcu Wiedeńskim - nie było ani kwiatów, ani wiwatów na cześć Piłsudskiego. Jego przyjazd utrzymywano w tajemnicy, aby nie dopuścić do zamieszek. W tym samym czasie członkowie stworzonej przezeń tajnej Polskiej Organizacji Wojskowej przystąpili do rozbrajania żołnierzy niemieckich.
Znana fotografia, ukazująca Piłsudskiego w otoczeniu współpracowników i mieszkańców stolicy, podpisywana często jako "przybycie Komendanta do Warszawy 10 listopada 1918 roku", to w rzeczywistości zdjęcie wykonane 12 grudnia 1916 roku, a więc w czasie, kiedy Piłsudskiemu z Niemcami było jeszcze po drodze.
Ci uwięzili komendanta I Brygady dopiero w lipcu 1917 roku; wtedy też najwięcej zyskała bohaterska legenda brygadiera. Przyznać trzeba, że czyn legionowy spełnił oczekiwania "Ziuka". A w czasie I wojny światowej przez Legiony przeszło "zaledwie" ok. 100 tys. rodaków, podczas gdy co najmniej 3 miliony Polaków biło się w mundurach Rosji, Niemiec i Austro-Węgier.
Gdy po ponad roku odsiadki w Magdeburgu Piłsudski przybywał do ojczyzny, był już bohaterem. Co prawda daleko mu było do cara - taką przyszłość wywróżyła mu jeszcze w czasie zesłania pewna Cyganka - ale przez długi czas liczyli się z nim wszyscy. Aż 12 maja 1935 roku Marszałek osierocił swój naród.