Wraz z upadkiem komunizmu Polacy wygrali i przegrali zarazem. Bo, gdy po 4 czerwca 1989 roku w kraju nad Wisłą nastało święto wolności, spoczęliśmy na laurach. Państwo nie zadbało należycie o obywateli, elita tego kraju spaliła za sobą mosty... Political fiction? Nie, to wywód prof. Marcina Króla, autora najnowszej książki "Byliśmy głupi".
Mało tego, podkreśla znany i ceniony historyk idei, byliśmy nie tylko głupi, lecz także zaślepieni, niedoświadczeni oraz niewrażliwi. Bo wtedy, świeżo po odzyskaniu suwerenności, wszystko można było zrobić lepiej.
Co zostało z "Solidarności"?
Przede wszystkim – pisze profesor – po 1989 roku Polacy nie są już wspólnotą. W czasach komunizmu też nie byli – bo obywateli dzielono na tych, którzy wiernie systemowi służyli, tych, którzy po prostu starali się w tamtej rzeczywistości żyć, a także kontestatorów, czyli opozycjonistów. Ci ostatni potrafili wszak żyć zgodnie, walczyć o wspólne cele, w skrócie: o Polskę.
Kiedy sukces "Solidarności" w wyborach czerwcowych stało się faktem, a komuniści wreszcie zdali sobie sprawę, że władzy nie utrzymają – nie wiedzieli o tym jeszcze np. siadając do rozmów Okrągłego Stołu – Polska, paradoksalnie, wiele zaprzepaściła.
– Święto zostało ostatecznie zepsute, kiedy do wyborów na prezydenta stanęli naprzeciwko siebie Tadeusz Mazowiecki i Lech Wałęsa. Było to najgłupsze wydarzenie w historii III rzeczypospolitej. Od tego momentu wszystko uległo zmianie i już nigdy do Polski nie "wróciła" normalna polityka – konstatuje Król.
Efekt prezydenckiego starcia? Rozmycie legendy "Solidarności", która poważnie ucierpiała wskutek tzw. wojny na górze, a także kompromitacja Mazowieckiego, symbolu przemian, pierwszego niekomunistycznego premiera po 1945 roku. Ten bowiem - "najwybitniejszy i najlepszy dla Polaków polityk" – jak ocenia Mazowieckiego autor publikacji, przegrał z niemal nikomu nie znanym polonusem z Kanady, Stanem Tymińskim.
Wojna polsko-polska 1990-2016
W ujęciu Króla, wybory 1990 roku zapoczątkowały wojnę polsko-polską, która zresztą trwa do dziś i nie zanosi się na jej zakończenie. To było – czytamy – nieuniknione następstwo myślenia, że wraz z pojawieniem się wolności, jakoś sobie poradzimy. Że jako naród jesteśmy skazani na sukces. Ówczesnym elitom przyszłość wydawała się taka oczywista...
- Przecież nadejdzie wolność i państwo prawa, a zatem będzie jak wszędzie. Przecież Polacy, którzy doceniają lub docenią wreszcie osiągniętą niepodległość, nie będą zajmowali się bratobójczymi swarami albo będzie to tylko margines. Przecież przyszedł czas budowania, a nie spierania się" - ironizuje badacz.
Nic bardziej mylnego. Obóz solidarnościowy rozmienił się na drobne, Wałęsa poszedł na wojnę z intelektualistami. Miał polityczny talent, ale, niestety dla niego i Polski, nie tolerował krytyki pod żadną postacią. Aż skłócił się ze współpracownikami na ostatnim zebraniu Komitetu Obywatelskiego w czerwcu 1990 roku.
Z Wałęsą mi nie po drodze
– Do dzisiaj szliśmy razem. Od dzisiaj różnimy się fundamentalnie w swoim poglądzie na to, co demokracją jest, a co jest w demokracji parodią – skwitował cytowany przez Króla uczestnik dyskusji albo i kłótni Adam Michnik.
– To nie była już kłótnia w rodzinie. To był spór, który zdecydował o losach Polski – ocenia autor książki. Doszło do sytuacji – podkreśla – że Polacy, którzy wywalczyli sobie wolność słowem i kompromisem, nie umieli umiejętnie zbudować sceny politycznej na miarę III RP. W pewnym momencie działały aż... 154 partie. Większość z nich powstała w "kompletnym bałaganie ideowym".
Jak dodaje historyk idei, bałagan wprowadzony w 1989 roku ciągle trwa. Nie chodzi jedynie o kształt polityki, lecz także problemy obywateli, które po odzyskaniu wolności nie zostały po prostu załatwione. Dla przykładu – podkreśla Król – nie odbudowano w III RP polskiej wspólnoty narodowej. Nie załatwiono też m.in. spraw z Kościołem, który przez 25 lat wolnej Polski nie był w stanie zrozumieć, że przestał być organizacją polityczną.
Wszystko to jednak niewiele – tłumaczy Król – w porównaniu z głównym grzechem Polski po 1989 roku, a więc pozostawieniem obywateli samym sobie, "w przekonaniu, że w warunkach wolności gospodarczej i wolności duchowej dadzą sobie radę".
Polacy, radźcie sobie sami
– Problemem jest człowiek biedny i bez perspektyw, czyli człowiek bez oblicza i bez właściwości społecznych. Polska, z winy naszych zaniechań, w pierwszych latach wolności, składa się z ogromnej masy takich ludzi, którzy nie mają nawet odruchów moralnych, chyba że cudem boskim z natury" – wyjaśnia autor niezbyt optymistycznej diagnozy stanu III RP.
I dodaje: Po 1989 roku Polacy potrzebowali przede wszystkim pomocy państwa, drogowskazu, który pomógłby przeprowadzić ich przez trudny okres przemian. Tymczasem elity nie zdawały sobie sprawy ze zniszczeń polskiej tkanki społecznej. Jak pisze badacz, wolnością żyły setki tysięcy, a w niedostatku były miliony.
– Z jednej strony była Polska inteligencka, z drugiej komunistyczna, a w środku? Nie wiadomo, co było w środku. Ludzie, którzy trwali. Kto mógł przypuścić, że właśnie ten środek zostanie najgorzej potraktowany? (...) Kiedyś mówiło się, że rozbiorcy i okupanci chcą Polskę wynarodowić. Nie dali rady, co nas napawa dumą. Bezpodstawną. Bo teraz wynarodowiliśmy się sami" - puentuje profesor.