W Wielkiej Brytanii popularna sieć spożywcza Tesco pozwała do sądu mężczyznę za to, że zabierał jedzenie dla rodziny, które wcześniej pracownicy sklepu wyrzucali do śmieci. Nie robił tego dla przyjemności, tylko przez wzgląd na trudną sytuację materialną. Inną motywację mają freeganie, którzy "jedzą ze śmietnika" dla zasady.
Jak wygląda polowanie na jedzenie na śmietniku? Sprawdziliśmy. Łatwo nie jest, a w niektórych miejscach obowiązuje hierarchia. Najpierw dostęp do kontenerów wypełnionych żywnością dostają ci, którzy szukają jedzenia, żeby je potem...sprzedać. Freeganie wchodzą na samym końcu.
Marnujemy, wyrzucamy, kupujemy nowe
Brytyjczyk miał szczęście - sędzia oddalił zarzuty Tesco, ale nie zmienia to faktu, że wielkie sieci, w których codziennie marnują się na całym świecie tony jedzenia, wolą wyrzucić towar z kończącym się terminem ważności, niż pozwolić, żeby ktoś zrobił z nich użytek.
Żywność trafia na przemiał nie tylko z winy koncernów, złej polityki sklepów i przepisów utrudniających dzielenie się żywnością z tymi, którzy na pewno chętnie by z niej skorzystali.
Uginające się pod naporem produktów półki sklepowe, to silna pokusa. Tak silna, że często nie potrafimy się powstrzymać i wrzucić do koszyka kolejnego jogurtu, soku, ciastek. Statystyki mówią, że dla sklepów spożywczych, Polak to wyjątkowo wdzięczny klient. Rocznie marnuje się u nas ok. 9 mln ton żywności, z czego 2 mln ton to nasza sprawka. 40 proc. z nas przyznaje się do tego, że żywność ląduje w śmietniku. Najczęściej nie nadążamy ze zjedzeniem wędlin, pieczywa i owoców.
Takich liczb, które dają do myślenia, jest znacznie więcej. Szacuje się, że w skali całego świata co roku na straty idzie ok 33 proc. wyprodukowanej żywności, a gdyby Europa nie marnowała jedzenia, można by każdego roku wykarmić 200 mln ludzi.
Śmietnik – biznes, sposób na głód, światopogląd
Jak wygląda szukanie jedzenia po śmietnikach? W arkana tej "sztuki" wprowadza nas Karolina, która od czterech lat zdobywa w ten sposób pożywienie. Zresztą, nie tylko dla siebie. Jeśli trafi się lepszy dzień, można obdarować co najmniej kilku znajomych.
Najpierw trzeba zacząć od znalezienia dobrej lokalizacji – z łatwym do sforsowania płotem i niezbyt nadgorliwym personelem, który przymknie oko na "łowców żywności". Najlepsze są nie te przy największych sieciach, tj. Tesco, ale średniej wielkości dyskontach jak Piotr i Paweł. Tesco, Carrefour pilnie strzegą, żeby ich produkty nie były podbierane przez amatorów tego typu zdobywania produktów spożywczych, a wycieczka na tyły tych sklepów, zazwyczaj kończy się tym, że odchodzimy z kwitkiem.
– Dla mnie to sposób na zdobycie darmowej żywności, ale też rodzaj życiowej filozofii. Nie lubię, jak coś się marnuje, a skoro znam sposób na uniknięcie tego problemu – to czemu tego nie robić? Zresztą, na śmietniku można znaleźć świetne produkty, często nieprzeterminowane, za które normalnie musiałabym słono zapłacić. Poza tym, to zawsze rodzaj loterii i przygody. Nigdy nie wiem, czego się spodziewać i co będę mogła wrzucić do garnka – opowiada naTemat Karolina.
Ci, którzy chodzą w określone miejsce, znają się i wiedzą, kto czego szuka. – Najpierw kontenery przeszukują mężczyźni, którzy chcą potem sprzedać znalezione jedzenie. Podjeżdżają samochodem i są dobrze zorganizowani. Potem możemy wejść my – mówi. Karolina przyznaje, że atmosfera bywa napięta, szczególnie wtedy, kiedy przy kontenerach pojawiają się ci, którzy przeszukują śmietniki dla puszki z piwem. – Bywają nieprzyjemni, ale raczej więcej sytuacji jest miłych. Ludzie często się ze sobą dzielą. Ktoś znajdzie pięć paczek ciastek, podchodzi i pyta, czy nie chcę.
Przeszukiwanie kontenerów nie jest dla każdego. Jeśli boisz się przeskakiwać przez płoty albo krzywisz się na samą myśl o pobrudzeniu koszulki – lepiej zostań w domu. Nie wspominając o tym, że właściciele wrażliwych nozdrzy również nie mają tu czego szukać.
– Ale czasem naprawdę warto – przekonuje Katarzyna, która podobnie jak Karolina, od czasu do czasu chodzi i szuka żywności w kontenerach przy dużych sklepach. – Najbardziej się cieszę, kiedy w ręce wpadną mi pistacje. Jestem wielką fanką orzechów. Na co dzień mnie na nie nie stać, wiadomo, są drogie. Chociaż nie chodzę tam, bo muszę, bo nie mam kasy, ani z przekonania. Chodzę tam, bo po prostu mi się wydaje, że to pożyteczne i praktyczne.
Karolina uważa, że nikomu nie powinno przeszkadzać to, w jaki sposób zdobywa pożywienie, ale wyznaje, że dla niektórych to problem. – Nikt mi prosto w twarz nigdy nie powiedział, że nie powinnam szukać jedzenia po śmietnikach, ale wiem, że wiele osób po cichu tak myśli. Nie szkodzi. Często zmieniają zdanie po tym, jak ich czymś poczęstuje, a potem okazuje się, że większość dania powstałą na bazie produktów z kontenera.
Proszę, żeby Karolina zabrała mnie na jedną z takich "wypraw". Pierwsze schody zaczynają się pod sklepem - Karolina zauważa grupę mężczyzn, którzy mają prawo "pierwszeństwa". – To ci od sprzedawania – mówi. – nie lubią obcych, więc chwilkę poczekamy.
Kiedy idą, ruszamy. Przed nami wysokie ogrodzenie, które wygląda na trudne do sforsowania, ale okazuje się, że to pestka. Teraz najgorsze. Uderza mnie niezbyt przyjemny zapach. Zakładam rękawiczki i próbuję coś tam pogrzebać, ale bez większego przekonania. Karolina za to, raz po raz z czegoś się tam cieszy. Najpierw z rogalików z ciasta francuskiego, potem z musztardy dijon, a potem, że czekolada i słoik kawy. Kiwam głową z uznaniem, kiedy wskakują kolejni "freeganie". Witają się cicho, wszyscy mają plecaki i zaczynają szukać.
Kiedy wracamy, myślę, że jestem cienias i że fajnie by było mieć tyle werwy, żeby tak latać każdego dnia i żeby jedzenie się nie marnowało. Z tego rozmyślania wyrywa mnie dwóch policjantów. Pytają, co mamy w plecakach, a kiedy okazuje się, że pokaźne wałówki i zaczynamy się nieskładnie tłumaczyć, spisują nas. – To się ciągle zdarza. To nic takiego. Okoliczni mieszkańcy zgłaszają, że ktoś grzebie w śmietniku. Spiszą i pójdą, jedzenie zostaje.