Aby zapewnić Andrzejowi Dudzie dogodne warunki do prowadzenia kampanii, odcięto od mediów Antoniego Macierewicza czy Krystynę Pawłowicz. Teraz sztab kandydata idzie jeszcze dalej: Andrzej Duda przestał się przyznawać do swojej partii. Na pytania o jej program odpowiada "proszę pytać w PiS". Tak, jakby zapomniał, że nadal jest członkiem partii i jej przedstawicielem w Parlamencie Europejskim.
Jak zwykle w czasie kampanii wyborczych Prawo i Sprawiedliwość nie przypomina Prawa i Sprawiedliwości. Partia usunęła w cień polityków, którzy budzą największe negatywne emocje, którzy dają szansę do krytyki. To miało pomóc Andrzejowi Dudzie sięgać po centrowy elektorat, zdobyć więcej głosów niż ma sam PiS.
Narracja vs fakty
Choć nadwyżka nie jest zbyt duża, operacja się udała. Teraz przed drugą turą Andrzej Duda jeszcze bardziej separuje się od partii-matki. – O kwestie polityki Prawa i Sprawiedliwości, proszę pytać Prawo i Sprawiedliwość – mówił w środę wieczorem w Telewizji Republika Duda. Spójrzmy więc na stronę Państwowej Komisji Wyborczej.
Zgodnie z informacjami, które Duda podał przy zgłoszeniu swojej kandydatury jest członkiem Prawa i Sprawiedliwości oraz posłem do Parlamentu Europejskiego. Tak, tam także przedstawiony jest jako członek Prawa i Sprawiedliwości.
PiS w sercu i dookoła
Z Prawa i Sprawiedliwości są też najbliżsi współpracownicy Dudy w tej kampanii: Beata Szydło, wiceprezes partii, Joachim Brudziński, szef struktur czy Marcin Mastalerek, rzecznik ugrupowania. Ale przede wszystkim z partyjnej kasy są wszystkie pieniądze. Jak pokazuje strona internetowa Komitetu Wyborczego Andrzeja Dudy, polityk nie dostał na kampanię żadnych wpłat.
Co więcej, Duda już znacznie rzadziej odwołuje się do Lecha Kaczyńskiego, co podkreślał często na początku kampanii. Kiedy podczas wizyty w fabryce śrub w Piastowie spytano go o autorytety wymienił jednym tchem Wincentego Witosa, Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego, Eugeniusza Kwiatkowskiego, Kazimierza Bartla i Ignacego Mościckiego. Ze współczesnych postaci wymienił tylko Jana Pawła II. Ani słowa o Lechu Kaczyńskim.
Tylko nie Antoni!
Szczególnie wyraźnie było to widać 10 kwietnia, podczas piątej rocznicy katastrofy smoleńskiej. Duda co prawda pojawił się na Krakowskim Przedmieściu, ale nie zabrał głosu. Gdyby nie awantura o radosne selfie zrobione podczas obchodów tragedii, pewnie mało kto zauważyłby, że Duda się tam pojawił.
Duda broni się też wszystkimi siłami przed połączeniem go z Antonim Macierewiczem. Wiceprezesa PiS nie było na żadnej z kampanijnych imprez. Kandydat szybko zareagował też na sugestie Kazimierza Marcinkiewicza, że po wyborach Macierewicz zostanie szefem prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. – Jeśli zostanę prezydentem Macierewicz nie będzie szefem BBN, a Brudziński nie będzie szefem Kancelarii – oznajmił w rozmowie z "Super Expressem".
Dmuchać na zimne
Kandydat na prezydenta dystansuje się też od własnego ugrupowania w sprawach światopoglądowych. We wtorek w Polsat News podkreślał, że wypowiada się w swoim imieniu, a nie imieniu partii. Często zaznacza też, że zaraz po zostaniu prezydentem złoży partyjną legitymację. To oczywiście norma, ale tak mocne podkreślanie tego gestu jest zastanawiające.
Także podczas wieczoru wyborczego na scenie pojawił się tylko Duda z rodziną, nie było chmary polityków PiS. Bo chociaż straszenie latami 2005-2007 już nie działa, sztab Dudy woli dmuchać na zimne i przekonywać, że kandydat jest niezależny. Tak, jak robiła to Magdalena Ogórek. Jak się skończyło – wiadomo.