Archaiczne, nie przystosowane do obecnych czasów, zupełnie nie na miarę XXI wieku. Wciąż odstraszają zamiast naprawdę pomagać. Dlaczego urzędy pracy tak bardzo odstają od rzeczywistości?
Była reforma i miało być lepiej, ale zmian gołym okiem nie widać. Przeciętny Kowalski, który choć raz przekroczył bramy tej instytucji, wciąż wychodzi z podobnym wrażeniem – pracy raczej tam nie znajdzie. Bo tak, jak 20 czy 30 lat temu, ciągle najważniejsza jest lista obecności. Odhaczyć się i za miesiąc przyjść na następne spotkanie.
Dla tych, którzy naprawdę chcą pracę znaleźć, wizyta w urzędzie to wciąż ostateczność. I kompletna strata czasu. Często całych miesięcy, a może i lat. Powiew nowoczesnych czasów jest jedynie taki, że kolejkę w urzędzie można zarezerwować przez internet. To ogromna wygoda, bo na korytarzach codziennie kłębią się tłumy. By się zarejestrować, można czekać nawet kilka godzin. Potem bardzo szybko cofamy się w czasie. A zderzenie z biurokratyczną machiną bywa bardzo frustrujące.
Krok 1, czyli idziemy się zarejestrować
– Ależ mnie dziś głowa boli – urzędniczka popija kawę. W czasie rozmowy powtarza to jeszcze kilka razy. Co chwila sięga po kubek. Obojętnym i znudzonym głosem prosi o dowód. Potem o dyplom.
– To szuka pani pracy....
– Tak.
– Proszę podpisać – rzuca jeden dokument za drugim. Papiery jej się mylą, dwa razy podaje te same. Na każdym, w miejscu podpisu, robi zamaszystego „ptaka”: – Tu podpisać. "Ptak" jest tak wielki, że nie ma miejsca na podpis. Ten etap trwa około pół godziny.
Urzędniczka nie prosi o żadne dokumenty, choć na stronie internetowej Urzędu Pracy w Warszawie znajduje się cała lista tych, które trzeba przynieść, by się zarejestrować.
– Bardzo się stresowałam, czy wszystko mam, bo jak nie to może każą przyjść jeszcze raz? Dokładnie przygotowałam wszystkie dokumenty, wszystkie świadectwa pracy. Zupełnie niepotrzebnie, bo nikt ich nie chciał oglądać – mówi Basia, która zarejestrowana jest od listopada ubiegłego roku.
Urzędniczka wyznacza termin pierwszej wizyty u pośrednika pracy.
Krok 2, czyli umówiona wizyta u pośrednika pracy
– I co ja mam z panią zrobić? Może zapiszę panią do doradcy zawodowego – wizyta u pośrednika trwa pięć minut. Urzędniczka, bardzo miła, nie pokazuje jednak żadnych ofert pracy, sporo za to mówi o ”narzędziach aktywizacji zawodowej” i odsyła do ofert na stronie internetowej, ”bo czasem można tam coś znaleźć”.
Wreszcie wyznacza kolejną wizytę za miesiąc. I przypomina, że w dniu wyznaczonej wizyty przysługuje bezpłatna podróż komunikacją miejską. W tym celu musi wydrukować specjalne pismo. Kartka A4, na której jest napisane jedno zdanie.
Filip, który wcześniej pracował w mediach, zarejestrowany jest od pół roku. Bardzo dobrze pamięta ten etap swoich wizyt w urzędzie: – Pierwsze pytanie, jakie usłyszałem brzmiało: ”No, jak tam? Szukał pan w internecie? Jakie efekty?”
Potem zaproponowano mu proste prace biurowe. Gdy odmówił, usłyszał, że może iść na staż do firmy. Urzędniczka wręczyła długą listę: – Proszę wybrać.
Na liście były głównie firmy z branży budowlanej. Filip na tym też się nie znał. W gąszczu technicznych firm wyłuskał ”organizację imprez”. By nie stracić statusu bezrobotnego, zgodził się iść na staż.
– Urzędnicy podchodzą do każdego automatycznie. To jest największy problem. Zamiast wypytać dokładnie, czym się człowiek zajmował, jakie ma kompetencje, jakich mu brakuje umiejętności, w jakim zakresie chciałby się podszkolić, to wszystkich traktują tak samo. Nikt nie robi dokładnego, indywidualnego researchu. Dla mnie Urząd Pracy to raczej Urząd Rejestracji Bezrobotnych. Nic ponadto – mówi.
Basia, zdrowa, po studiach usłyszała, że mają dla niej pracę. Tyle że dla niepełnosprawnych.
Z analiz przeprowadzonych przez urzędy wynika, że nawet 65% odwiedzających je nie jest zainteresowane podjęciem pracy, a ich głównym powodem odwiedzania PUP-ów jest potrzeba uzyskania ubezpieczenia zdrowotnego.Czytaj więcej
Krok 3, czyli u doradcy zawodowego lub na stażu
Spotkanie w gronie kilkunastu osób. Wiek ok. 20-50 lat. Prowadzą dwie urzędniczki. Przez 10 minut pokazują, na czym polega strona internetowa Urzędu Pracy. Po kolei czytają wszystkie informacje. Kolejne 10 minut – zapisy na kolejne spotkanie:– Woli pani wcześniej czy później?
Jak wcześniej to za miesiąc. Jak później to za dwa. – Proszę przynieść CV i list motywacyjny. Będziemy rozmawiać o tym, jak je napisać – pada na odchodnym.
CV? Od rejestracji minęły już dwa miesiące z górką. Dlaczego pojawia się wrażenie, że urząd już na wstępie zakłada, że wszyscy latami będą szukać pracy? W ciągu dwóch miesięcy można wysłać setki CV i zaliczyć co najmniej kilkanaście rozmów kwalifikacyjnych... A tu bezrobotny ma się tego dopiero uczyć? W dodatku jeszcze za miesiąc?
Filip ma kolejną wizytę za trzy miesiące. W międzyczasie zgłosił się na staż. Ponieważ nie miał o branży pojęcia, a pracy szukał w zupełnie innej, poprosił potencjalnego pracodawcę, by ten wydał mu zaświadczenie, że go nie chce. Jeśli zrezygnowałby sam, straciłby status bezrobotnego. Szef firmy zgodził się bez problemu.
Prosimy poszukać w Internecie
Absurdy można mnożyć. I aż żal ściska, bo w urzędach wiele możliwości jest. Można na przykład założyć własną firmę i starać się o dofinansowanie w wysokości 24 tysięcy złotych. Można ubiegać się o szkolenie w firmie (dopłata 6 tys. zł) lub zrobić studia podyplomowe (również 6 tys.). Co z tego, skoro – przy założeniu, że ktoś nie korzysta na co dzień z internetu, a takich osób bezrobotnych naprawdę jest sporo – urzędnicy informują o tym dopiero na kolejnym, kolejnym spotkaniu?
– Mi nikt o tym nie mówił – przyznaje Filip. Urzędnicy bardzo chętnie odsyłają jednak do salek komputerowych. Mówią, że tam można skorzystać z internetu i poszukać ofert pracy. A jak się znajdzie, można zadzwonić. Na ogół, oprócz komputerów, jest też jeden telefon.
Urząd pracy to fikcja. Jestem po pięćdziesiątce. Ciężko cokolwiek znaleźć, a oni roboty nie szukają. Człowiek przychodzi na umówione wizyty, a tam pada pytanie: Ma pan już pracę? Można się załamać. I tak przez dwa lata. Ostatnio sobie źle wpisałem o jeden dzień wizytę i wykluczyli mnie z statusu bezrobotnego na 120 dni.
Chcesz iść na kurs - to albo jestem za stara (mam 38 lat) o rok, dwa czy 5 lat, bo kurs czy projekt obejmuje 25, 30 czy 35 latków. Kurs florystki czy kucharza - jak ludzie nie mają co do garnka włożyć? Na pewno kupię kwiatki lub ”zjemy na mieście" jak w portfelu nie ma na chleb!!!!!!
Skończyłam pedagogikę społeczno- opiekuńczą z tytułem magistra i w zawodzie szukałam pracy. Pani z UP zaproponowała mi pół etatu "sprzątaczki w przedszkolu" podkreślając, że przecież szukam pracy w zawodzie! Odmówiłam i znalazłam pracę na własną rękę.... niestety żal mi tych, którzy nie mają wyjścia i przyjmują pracę zaproponowaną przez UP poniżej kwalifikacji, czasem może nawet "dobijającą" psychicznie.
Byłam dziś w Urzędzie Pracy. Pomyliłam się o jeden dzień , miałam się stawić dopiero jutro, Pani oczywiście nie mogła mnie przyjąć, bo system nie przyjmie, chciałam coś się dowiedzieć o ofertach, ale skąd Pani fukła, że nie pracuje w kadrach, żeby coś więcej wiedzieć o ofercie pracy!
Czytaj więcej