
Archaiczne, nie przystosowane do obecnych czasów, zupełnie nie na miarę XXI wieku. Wciąż odstraszają zamiast naprawdę pomagać. Dlaczego urzędy pracy tak bardzo odstają od rzeczywistości?
– Ależ mnie dziś głowa boli – urzędniczka popija kawę. W czasie rozmowy powtarza to jeszcze kilka razy. Co chwila sięga po kubek. Obojętnym i znudzonym głosem prosi o dowód. Potem o dyplom.
– Tak.
– Proszę podpisać – rzuca jeden dokument za drugim. Papiery jej się mylą, dwa razy podaje te same. Na każdym, w miejscu podpisu, robi zamaszystego „ptaka”: – Tu podpisać. "Ptak" jest tak wielki, że nie ma miejsca na podpis. Ten etap trwa około pół godziny.
– I co ja mam z panią zrobić? Może zapiszę panią do doradcy zawodowego – wizyta u pośrednika trwa pięć minut. Urzędniczka, bardzo miła, nie pokazuje jednak żadnych ofert pracy, sporo za to mówi o ”narzędziach aktywizacji zawodowej” i odsyła do ofert na stronie internetowej, ”bo czasem można tam coś znaleźć”.
Z analiz przeprowadzonych przez urzędy wynika, że nawet 65% odwiedzających je nie jest zainteresowane podjęciem pracy, a ich głównym powodem odwiedzania PUP-ów jest potrzeba uzyskania ubezpieczenia zdrowotnego. Czytaj więcej
Spotkanie w gronie kilkunastu osób. Wiek ok. 20-50 lat. Prowadzą dwie urzędniczki. Przez 10 minut pokazują, na czym polega strona internetowa Urzędu Pracy. Po kolei czytają wszystkie informacje. Kolejne 10 minut – zapisy na kolejne spotkanie:– Woli pani wcześniej czy później?
Jak wcześniej to za miesiąc. Jak później to za dwa. – Proszę przynieść CV i list motywacyjny. Będziemy rozmawiać o tym, jak je napisać – pada na odchodnym.
Urząd pracy to fikcja. Jestem po pięćdziesiątce. Ciężko cokolwiek znaleźć, a oni roboty nie szukają. Człowiek przychodzi na umówione wizyty, a tam pada pytanie: Ma pan już pracę? Można się załamać. I tak przez dwa lata. Ostatnio sobie źle wpisałem o jeden dzień wizytę i wykluczyli mnie z statusu bezrobotnego na 120 dni.
Chcesz iść na kurs - to albo jestem za stara (mam 38 lat) o rok, dwa czy 5 lat, bo kurs czy projekt obejmuje 25, 30 czy 35 latków. Kurs florystki czy kucharza - jak ludzie nie mają co do garnka włożyć? Na pewno kupię kwiatki lub ”zjemy na mieście" jak w portfelu nie ma na chleb!!!!!!
Skończyłam pedagogikę społeczno- opiekuńczą z tytułem magistra i w zawodzie szukałam pracy. Pani z UP zaproponowała mi pół etatu "sprzątaczki w przedszkolu" podkreślając, że przecież szukam pracy w zawodzie! Odmówiłam i znalazłam pracę na własną rękę.... niestety żal mi tych, którzy nie mają wyjścia i przyjmują pracę zaproponowaną przez UP poniżej kwalifikacji, czasem może nawet "dobijającą" psychicznie.
Byłam dziś w Urzędzie Pracy. Pomyliłam się o jeden dzień , miałam się stawić dopiero jutro, Pani oczywiście nie mogła mnie przyjąć, bo system nie przyjmie, chciałam coś się dowiedzieć o ofertach, ale skąd Pani fukła, że nie pracuje w kadrach, żeby coś więcej wiedzieć o ofercie pracy!
Czytaj więcej
Absurdy można mnożyć. I aż żal ściska, bo w urzędach wiele możliwości jest. Można na przykład założyć własną firmę i starać się o dofinansowanie w wysokości 24 tysięcy złotych. Można ubiegać się o szkolenie w firmie (dopłata 6 tys. zł) lub zrobić studia podyplomowe (również 6 tys.). Co z tego, skoro – przy założeniu, że ktoś nie korzysta na co dzień z internetu, a takich osób bezrobotnych naprawdę jest sporo – urzędnicy informują o tym dopiero na kolejnym, kolejnym spotkaniu?
Napisz do autorki: katarzyna.zuchowicz@natemat.pl
