W wełnianym sweterku, schodzonych półbutach i drewnianą walizeczką ze sklepu Mark&Spencer Mark Court nie wygląda na VIP-a. A jednak – to jeden z najważniejszych ludzi w fabryce Rolls Royce'a w Goodwood w Wielkiej Brytanii.
Rozsiani po kuli ziemskiej sprzedawcy tej marki mówią, że ich samochody są jedyne w swoim rodzaju. Montowane osobno dla każdego klienta. Jako dowód podkreślają, że charakterystyczna cienka linia na boku limuzyny malowana jest ręcznie przez jedynego na świecie takiego specjalistę.
Trzeba przyznać, że to jedno z najbardziej dziwacznych zajęć na świecie. Na równi z kobietami udającymi syreny w akwarium Silverton Casino Lodge w Las Vegas, albo Forestem Rothschildem, najbardziej znanym na świecie nurkiem wyławiającym piłeczki golfowe. A jednak Rolls-Royce zbudował wokół pędzla Marka Courta piramidalną historię. Teoretycznie szlaczek na drzwiach limuzyny mógłby narysować robot malarski, albo tanio można nakleić kalkomanię. Jednak należąca dziś do BMW fabryka zdecydowała, że old school'owo będzie malować paski ręcznie, jak za czasów Henry'ego Rollsa. Tylko jeden człowiek ma rękę tak pewną, aby narysować linię bez załamań na 6 metrowej limuzynie. Nazywają go "rączka z Goodwood".
Spróbujcie namalować 3-milimetrowej szerokości, prostą linię o długości 6 m. Trudno? Właśnie dlatego, gdy Mark Court dostaje kataru, szef Rolls-Royce osobiście dopilnowuje kuracji. Kiedy „malarz” nie przychodzi do pracy, samochody nie mogą trafić do klientów.
Czy jako szczególny pracownik korporacji jest pan jakoś wyjątkowo traktowany?
Przestań. Mieszkam trzy kilometry od fabryki. Wsiadam na rower i przyjeżdżam do pracy. Otwieram swój warsztat i maluję
Ile godzin dziennie?
Jeśli podstawią mi przedłużanego Ghosta, to nawet 3,5 godziny jedno auto. I ręka musi odpocząć.
Jak to zrobić, żeby wyszło prosto?
Mam taki specjalny niemiecki pędzelek
???
Żartowałem, obiecałem wtrącić coś niemieckiego, żeby BMW się nie obraziło (od 2003 roku marka Rolls-Royce jest w rękach koncernu BMW – red.). No dobra, więc po latach doświadczeń doszedłem do wniosku, że najlepszy jest pędzelek z długiego włosia z wiewiórczego ogona. Kiedy samochód jest czysty i przygotowany, oprószam go francuskim pudrem, żeby ręka miała poślizg na lakierze. Reszta to kwestia koncentracji i techniki.
Widziałem, że malując wstrzymuje pan oddech.
Tak, trochę jednak oddycham, bo pociągniecie linii na błotniku zajmuje mi kilka minut. Dzielę auto na kilka sekcji, błotnik drzwi, tył – żeby nie stracić przytomności.
Jak dostać taką robotę?
Jak tylko powstawała fabryka w Goodwood, zacząłem się tam starać o pracę, jakąkolwiek. Po wielu rozmowach kwalifikacyjnych przyjęto mnie tylko do malowania. Nie wiedziałem czym dokładnie będę się zajmować. Kilka osób pytało mnie, czy potrafię narysować prosto kreskę. Potrafiłem, więc pojechałem na szkolenie z prac lakierniczych. Było tam kilkanaście kobiet...
Kto był lepszy?
Sam się zdziwiłem. Uważam, że kobiety mają więcej cierpliwości i lepszą koncentrację. Zostałem przedstawiony głównemu projektantowi. Potem jeden z majstrów spytał, czy dam sobie radę z namalowaniem takiej linii na samochodzie. Jako bezczelny Angol odpowiedziałem, że nie ma problemu
I tak już zostało?
14 lat już maluję.
Jak bierze Pan urlop to fabryka staje?
Jestem z poprzedniej epoki. Staram się nie chorować i biorę urlop, kiedy szef mi pozwoli, a fabryka ma przerwy technologiczne. Rolls jest montowany pod indywidualne zamówienie, jeśli więc ktoś życzy sobie namalowania coachline, a mnie nie ma, to auto jest odstawiane obok linii produkcyjnej.
Nie ma Pan następcy?
Syn próbuje swoich sił, ale panikuje jak ktoś patrzy. Szkoliłem jedną dziewczynę, ale pod dwóch latach stwierdziła, że nie wytrzyma tak jednostajnego zajęcia. Na razie pracuję więc sam. I fajnie. Jestem ostatnim człowiekiem w fabryce, który dotyka samochodu zanim trafi on do klienta.
Delegacja do Warszawy nie była marketingowym wydarzeniem. Dwóch polskich właścicieli Rolls-Royce zażyczyło sobie odświeżenia limuzyn kupionych ponad 2 lata temu. Kto, to oczywiście tajemnica. Według firmowej legendy, na jednej z zagranicznych imprez Polacy zobaczyli odręcznie malowane linie i inicjały na samochodach. (To jedna z opcji personalizacji auta, kosztuje około 5 tys. euro netto – red.).
Żeby "maznąć" dwie kreski, Mark Court przyleciał prosto z Londynu, czego raczej nigdy nie robi. Raz na siłę wyciągnięto go z Goodwood do Dubaju. U nas siarczyście zaklął na korki w Warszawie i „cholerną przygodę w Polsce”. Wypił kawę, przegryzł croissanta i kanapkę. Otworzył swoje pudełko z wiewiórczymi pędzelkami i wyprosił wszystkich gapiów z garażu.